[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Właściwie nie mógł się na nich krzywić.Wszyscy byli prędcy i usłużni, przy tymnależycie przejęci, że oto postawiono ich na straży zbójeckiego hetmana, towarzysza Iskry ipowiernika Kozlarza.Przydawali się też niezmiernie, kiedy ktoś na niego koso popatrzył albowzdrygnął się niechętnie na dzwięk chłopskiego narzecza z Gór %7łmijowych, bo wiedli się ze starych szlacheckich rodów i mieli we krwi tę możnowładczą pogardę, która sprawia, żepomniejsi schodzą człekowi z drogi.Ale żaden z nich nie był Nieradzicem.Zbójca nawet nie pamiętał ich imion.Teraz jednak niewiele mogli poradzić przeciwko furii waszmościów.Wrzawa się wzmagała, aż wreszcie Twardokęsek, rozjuszony jak giez nad krowimzadkiem, uniósł nieznacznie głowę i otworzył oczy.Sześciu czy siedmiu rozgorączkowanych szlachciców kłębiło się, powrzaskując,pomiędzy jego przybocznymi.Ustroili się jak na sejmik, w krasne lub sine żupany, sutoprzyozdobione na piersiach jedwabnymi listwami i zapinane na srebrne guzy.Spod nichbłyskały buty, paradne, z czerwonej lub żółtej skory.Jeden zerwał właśnie z głowy kołpak icisnął go na trawę, przeklinając przy tym siarczyście.Dwóch spomiędzy przybocznych ujęło go pod łokcie i usiłowało coś tłumaczyć, rzucająclękliwe spojrzenia pod lipę, gdzie spoczywał zbójecki hetman.Szlachcic nie bardzo chciałsłuchać.- A ja nie dozwolę! - darł się.- Zgody nie dam, ot co!- Szlacheckie moje prawo! - wtórował mu inny.- Zwięte, od bogów nadane.- Choćby i z samym kniaziem! - gardłował ich niziutki towarzysz w ciężkiej, podbitejfutrem delii z sobolowym kołnierzem, którą, nie bacząc na upał, wdział na karmazynowyżupan.- Choćby i z samym kniaziem!Twardokęsek westchnął ciężko, czując, jak pryska przyjemne odurzenie, które jeszczeprzed chwilą przepełniało go bez reszty.Usiadł.Coś w krzyżu chrupnęło mu boleśnie, zakłułykości, otuczone w ostatniej potyczce.Rozmasował ukradkiem bolące miejsce i dał tamtymznak, żeby się przybliżyli.Usłuchali skwapliwie.Po prawdzie potruchtali ku niemu jak stadko warchlaków kumaciorze, za nic sobie mając szlachecką dostojność.Na darmo ich przyboczni usiłowalimitygować.- Czego? - burknął zbójca, kiedy stanęli przed nim, zadyszani, ale dumni, że oto udało imsię pokonać opór nierozgarniętych sług.Nawet kołpaka nie zsunął.Panowie szlachta wytrzeszczyli oczy na taką niepojętą,niewymowną niegrzeczność, lecz zbójca ani drgnął.Patrząc na nich spode łba, rozparty naderce, podrapał się po kłakach, widocznych w rozcięciu koszuli.Dawno już wykoncypowałsobie, że żalnicką szlachtę należy najpierw zbić z pantałyku i ogłupić.Potem łatwiej przyjdziesię jej pozbyć. Gapili się na niego w osłupieniu.Ten w delii poruszał niemo wargami, zupełnie jak rybawyrzucona na brzeg.Zbójca nie umiał zgadnąć, czy usiłuje coś powiedzieć, czy też zasapał się,biedak, w ciężkim przyodziewku.- Panowie bracia przyszli z petycyją - zlitował się nad nimi jeden z przybocznych, kiedycisza wydłużała się ponad miarę.- Upraszać łaskawej uwagi waszej hetmańskiej mości.Zbójca się skrzywił nieznacznie.Wciąż nie mógł nawyknąć do żalnickiej kwiecistości, donieustannej paplaniny, która najprostszą rzecz rozwadniała tuzinami słów.Jednakowoż przybyli zgoła inaczej odczytali jego grymas, bo chłopina bez kołpakawystąpił nieco przed innych, nieomal nastąpiwszy zbójcy na czubki butów, i wsparł sięgniewnie pod boki.- Z petycyją?! - zaskrzeczał, cały nastroszony i wściekły.- Nie z petycyją my przyszli, alepo sprawiedliwość.A jeśli jej tu nie znajdziemy, tedy i gdzie indziej poszukamy.Choćby wtrybunale.Zbójca łypnął na niego spod oka, nadal rozparty na derce i na pozór spokojny, choć czułjuż bardzo dobrze, jak w piersi wzbiera mu znajome ciepło.Nie macał wcale za mieczyskiem,choć jego kopiennicki szarszun spoczywał bezpiecznie tuż obok, w prostej skórzanej pochwiezlewając się z barwą lipowych korzeni.Ale nie potrzebował ostrza na byle pieniaczy.Miał dośćkrzepy w pięści, żeby pogruchotać im te podlane tłuszczem mordy.- Wy mnie tu, waszmościowie, trybunałami nie straszcie - zaczął z namysłem, żeby chęćdo bitki nie przeważyła nad rozumem - bom wam ani brat, ani swat, i do sakiewek niezaglądam.Wdarliście się tu przemocą, spokoju mnie pozbawiwszy, choć uznojony jestem i niedla swojej korzyści.Pewnikiem was po komorach i alkierzach nie doszła wieść, że wojnętoczymy.Ledwo dwie nocki temu zagon Skalmierskich rozbiłem, co się aż tutaj za łupemzapędził.Była to szczera prawda.Po bitwie pod Rogobodzcem Surmistrz wycofał się na północ takgorączkowo, że zaniedbał nawet popalić mosty na drogach i ściągnąć posterunki.W ichmiejsce jednak natychmiast weszli Skalmierczycy, ciągnąc na opróżnione z żołnierza ziemieniczym mrówki do świeżego ścierwa.Pomiędzy przełęczą a granicą ze Spichrzą orazKsiążęcymi Wiergami pozostało też trochę pomorckich garnizonów i pomniejszych oddziałów,które teraz Bogoria oraz inni regimentarze starali się wytępić z gorączkową żarliwością, żebyjak największy szmat kraju dostał się w ręce powstańców, póki ludzie Wężymorda nie otrząsnąsię po klęsce.Chociaż właściwie nie oni przegrali tę bitwę, pomyślał Twardokęsek, a myśl ta nękała gonieustannie, odzywała się w najmniej oczekiwanych momentach jak uporczywy ból zęba. Wszyscy ją przegraliśmy.Gdyby lodowa kohorta, odstraszona blaskiem ognia, nie rozprysłasię przed kapliczką Bad Bidmone, wymordowałaby nas tam jednego po drugim.Bez różnicy,kto Pomorzec, kto swojak.Dla nich wszyscy jesteśmy tylko drgającymi kawałami mięsa,brylami, pełnymi ciepłej krwi, która na chwilę ogrzewa lód.- Po alkierzach? - Spomiędzy szlacheckiej braci wystąpił suchy, ogorzały mąż.Lewą rękęmiał na temblaku, podwiązanym u szyi.- Wy mi, mości Twardokęsku, tchórza nie zadawajcie,bom się pod babską pierzyną nie chował, kiedy inni w bój poszli.Ale teraz do wasprzychodzim, jako do wodza i komendanta.Po sprawiedliwość.Bo się nam prawnie należy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed