[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Malinowski otarł pot z czoła. Bałem się  przyznał. Po prostu bałem się, że oskarżyciemnie o morderstwo.Ale przysięgam, że to nie ja. Już raz pan to powiedział  zauważył major. Ja nie zamordowałem Krystyny, chociaż może, gdybymmiał odwagę, tobym zabił.Nie dzisiaj i nie wtedy dwunastegostycznia, ale wcześniej, znacznie wcześniej.  Wtedy, kiedy z panem zerwała i nie chciała oddaćbransoletki z błękitnym szafirem? Skąd pan o tym wie?  zdziwił się Malinowski. Milicja ma ten przywilej, że zawsze wie dużo, znaczniewięcej, niż się komuś wydaje. A jednak pan się myli.Tak, to ja podarowałem Krystyniebransoletkę, ale nigdy nie żądałem jej zwrotu.Major postanowił nie podtrzymywać w tym momencie tegotematu, a zadał następne pytanie: Z jakiego powodu obawiał się pan, że chcemy oskarżyćpana o zabójstwo Cieślikowskiej? Proszę mi to dokładniewytłumaczyć? Ja nie mam alibi. Na kiedy? Na ten czas, kiedy Krystyna pojechała do Podleśnej Góry. Skąd pan wie, że pojechała do Podleśnej Góry, a nie doRzęsowa? Bo przecież  zdziwił się Malinowski niewiedzą majora ja sam ją odprowadziłem na przystanek kolejki i zszedłem z niąna dół, pomagając jej wsiąść do wagonu.Tym razem oficer milicji z trudem ukrył zdziwienie. A potem? Potem tak byłem roztrzęsiony tym dziwnym spotkaniem itak zdenerwowany, że nie wiedziałem, co ze sobą robić.Chybaze trzy godziny łaziłem bez celu po ulicach, wreszcie wstąpiłemdo jednego baru, a pózniej do następnego i tak aż doprzerwy.w życiorysie.Dopiero rano ocknąłem się we własnymmieszkaniu, na własnym łóżku, ale kompletnie ubrany i zuczuciem, że za chwilę głowa pęknie mi w tysiące kawałków. A pamięta pan, od jakiego baru zaczął się ten rajd poknajpach? Chyba od  Smakosza.Tego barku przy restauracji.Pamiętam, że rąbnąłem tam setkę winiaku.Co było dalej, niewiem. A jak to było z tym spotkaniem z Krystyną Cieślikowską? Zatelefonowała do mnie i umówiła się na obiad.Do Grandu , o trzeciej.  Wspominał pan, że byłby pan skłonny posunąć się , nawetdo zabójstwa, a tu raptem słyszę, że umawiacie się naspotkanie, jak to możliwe? Pan jej nie znał.Jedno powiem, że gdyby tak teraz wstała zgrobu i weszła do tej kawiarni, to wystarczyłoby jej piętnaścieminut, aby zaprowadzić pana, dokąd by zechciała.Kiedyzadzwoniła, przysięgałem sobie, że nie pójdę na to spotkanie.Aprzecież zwolniłem się z biura i pół godziny wcześniej czekałemna nią w hotelu. Czy pan wie, że przy zabitej znaleziono wszystkie rzeczy:dokumenty, większą sumę pieniędzy, cenne futro? Mordercazdarł jedynie z ręki swojej ofiary złotego węża z błękitnymszafirem.Po tych słowach Malinowski znowu tak pobladł, że majorzastanawiał się, czym będzie ratować przesłuchiwanego.Naczelnik zdołał się jednak opanować i powiedział głuchymszeptem: Zabrali bransoletkę! Zrobili to naumyślnie, żeby mniewpakować bez ratunku.Bez ratunku  powtórzył. A to nieja.Jak bym mógł zabić Krystynę? Ja ją? Niech pan się uspokoi.Proszę wypić kawę.Były dyrektor podniósł szklankę drżącymi rękoma.Szkłodzwoniło o zęby. Kto pana chciał zgubić? Nie wiem.Oni, ci, którzy zabili Krystynę.Wiedzieliwidocznie jaką wagę przywiązywałem do tej bransoletki.Dlatego ją zabrali, żeby rzucić na mnie podejrzenie.Pewnie iKrystynę w jakiś sposób namówili, aby spotkała się ze mną iabym jej towarzyszył aż do przystanku kolejki. Niech pan nie ulega manii prześladowczej  - majorpowiedział to surowym tonem.Wiedział, że na atak histerii niema nic lepszego.Rzeczywiście podziałało.Malinowski powoli wracał dorównowagi. Niech pan opowie mi całą historię swojej znajomości zKrystyną Cieślikowską. Dobrze.Od czego mam zacząć?  Od początku.Od pierwszego spotkania tej kobiety. To było w 1953 roku.Byłem wtedy dyrektorem dużegozjednoczenia handlowego.Podlegały mi w Warszawielewobrzeżnej wszystkie sklepy w śródmieściu, z wyjątkiemprzedsiębiorstw wyodrębnionych, jak na przykład  Delikatesy".Obecna struktura handlu jest inna, ale wówczas byłemabsolutnym władcą kilkuset zakładów handlowych.Zupełnieprzypadkowo zaszedłem pewnego dnia do niewielkiego sklepuspożywczego.Stanąłem jak oczarowany.Za kontuarem stałamłoda dziewczyna.Nie miała jeszcze dziewiętnastu lat.Skończona piękność.Załatwiłem, co miałem do załatwienia,rzuciłem dziewczynie jakiś żart i wyszedłem.Byłbymzapomniał o tym incydencie, ale w dwa dni pózniej spotkałemtę ekspedientkę w moim biurze.Stała na korytarzu. Czekała na pana  uśmiechnął się major. To równieżbył schemat.Malinowski smętnie przytaknął. Teraz mogę przypuszczać, że specjalnie po to przyszła.Wtedy uznałem to za szczęśliwy zbieg okoliczności.Od słowado słowa, ani się spostrzegłem, jak umówiłem się z Krystyną wkawiarni.Wprawdzie była odo mnie młodsza o przeszłodwadzieścia pięć lat, ale proszę nie zapominać, że i ja byłemmłodszy o te piętnaście wiosen.Major nie przerywał.W duchu musiał przyznać, że tenobecnie sześćdziesięcioletni mężczyzna mógł się jeszcze idzisiaj podobać kobietom, oczywiście nie osiemnastolatkom.Acóż dopiero przed laty? Malinowski był wysoki, szczupły, owłosach koloru najładniejszej siwizny.Twarz pociągła, cerabardzo ciemna i młode oczy o żywym spojrzeniu.Ruchy miałenergiczne, trzymał się prosto.Niewątpliwie był przystojnym młodzieńcem w starszym wieku" Spotkaliśmy się więc w kawiarni.Dziewczyna przyszłapunktualnie co do minuty.Co prawda tak fatalnie wystrojona,że oczy bolały.Liczyłem na to, że nie spotkam nikogo zeznajomych, bo dopiero by sobie na mnie używano! Potemsprawy potoczyły się wprost w błyskawicznym tempie.Nieupłynął i tydzień, jak Krystyna została moją kochanką. Inicjatywa tego nie leżała wyłącznie po mojej stronie.Raczejprzeciwnie.Major upił łyk kawy.Sytuacja była całkowicie typowa:potężny dyrektor i ładna ekspedientka.Ona chce zrobićkarierę, on jej może to ułatwić.A wszystko na świecie ma swojąwymierną cenę.Pózniej okazało się, że w tej grze przegranymjest właśnie dyrektor, chociaż początkowo oboje byliprzeświadczeni, że wygrywają.Zresztą czy tylko dyrektorprzegrał? A Krystyna? Nie doszła przecież do celu, do któregotak zapamiętale dążyła.Padła przed samą metą.Czy ją możnauważać za wygrywającą? Byłem głupi  ciągnął dalej Malinowski. Bardzo szybkozakochałem się w tej dziewczynie bez pamięci.Jak to mówią, na śmierć i życie.Nie miała żadnego wykształcenia.Szkółkapowszechna i jakieś kursy.Musiałem ją właściwie uczyćwszystkiego.Zaczynając od poprawnego trzymania noża iwidelca oraz zachowania się w eleganckim lokalu, poprzeztrudną sztukę dobierania strojów aż do wskazywania jejodpowiedniej lektury i oprowadzania po muzeach i galeriachsztuki. Po co?  cynicznie zapytał oficer milicji. Chciałem, żeby moja żona miała odpowiedni poziomintelektualny.Od początku naszego związku postanowiliśmy,że się pobierzemy.Krystyna zapewniała mnie o swojejogromnej miłości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed