[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Piekło i szatany! Dać się zabić na GościńcuWilczej Jagody? To mogło nawet mieć pewien wydzwięk ironiczny, ale teraztrudno jej było to docenić.Przyjechała tu, żeby się schronić, poczuć bezpiecznie, a do jej sypialni naglewdarła się gałąz, a teraz umrze tylko dlatego, że nie mogła już dłużej wytrzymaćw tym starym domu, który mógł się zawalić i pogrzebać ją żywcem.Przycisnęłaklakson, zrobiła gwałtowny ruch kierownicą w lewo, ale te światła zbliżały sięszybko i nieustępliwie, niesłychanie szybko.Wrzuciła wsteczny bieg, chociażwiedziała, że to nic nie da.Na pewno utknie, bo droga w wielu miejscach byłazatarasowana.Nacisnęła hamulec i zgasiła silnik.Wyskoczyła z samochodu ipobiegła na pobocze, czując, że te cholerne światła na nią napierają - były jużtak blisko, że przemknęło jej przez myśl, że prześladowca ją odnalazł i zaraz jązabije.Dlaczego wyszła z domu? Co z tego, że w sypialni była gałąz, z którejwoda kapała na dywan? Tam przynajmniej było bezpiecznie, nie tak jak tutaj, wwichurze, która w każdej chwili mogła ją unieść w powietrze, z najeżdżającymna nią samochodem, z szaleńcem przy kierownicy.Nagle, w jakiś cudowny sposób, światła znieruchomiały w odległości jakichśdwóch metrów od jej samochodu.W deszczu i świetle błyskawic miały upiornyżółty kolor.Stała, ciężko oddychając, przemoczona do suchej nitki, smaganawiatrem.Czekała.Kto wysiądzie z samochodu? Czyją dostrzeże, stojącą przydrzewach, które ją osłaniały, przygięte siłą wiatru? Czy chce ją zabić własnymirękami? Dlaczego? Dlaczego?To był Tyler McBride.- Becky! Na litość boską? Czy to ty!? - krzyczał.Miał latarkę, której blade, rozmyte przez deszcz światło z niebieską obwódkąuderzyło ją wprost w oczy.Zasłoniła je ręką. Otworzyła usta, żeby odkrzyknąć, lecz zachłysnęła się wodą.Podbiegła doniego i chwyciła go za ręce.- To ja - powiedziała.- To ja.Jechałam do ciebie.Konar drzewa wpadł przezokno do sypialni i bałam się, że dom się zawali.Wziął ją za ramiona i zaczął mówić powoli i bardzo spokojnie.- Wydawało mi się, że widzę światła samochodu, ale nie byłem tego pewny.Jateż jechałem do ciebie.Wszystko w porządku.Ten stary dom się nie zawali.Nie ma się czego bać.Teraz jedz za mną do domu.Sam śpi, ale w każdejchwili może się obudzić.Nie chcę, żeby się przestraszył.Opanowała się.Nie była przecież bezradnym dzieckiem, takim jak Sam.Wiatr szarpał ubraniem, a deszcz był tak rzęsisty i gwałtowny, że boleśnieodczuwała jego uderzenia.Jej dżinsy były sztywne, twarde i ciężkie od wody alejuż o tym nie myślała.Nie była sama.To był Tyler, a nie ten szaleniec zNowego Jorku.Odetchnęła z ulgą.Po chwili jechała za jego samochodem, któryposuwał się w ślimaczym tempie, w kierunku domu na ulicy Tajnych Agentów.Po dziesięciu minutach dotarli do małego, oszalowanego deskami domku,stojącego na pięknie utrzymanym trawniku, gęsto obsadzonym świerkami.Wyskoczyła z samochodu i pobiegła do drzwi, wykrzykując coś po drodze.- Tajni Agenci, co za wspaniała nazwa! - Roześmiała się.-Ulica TajnychAgentów!- W porządku, Becky.Już jesteśmy w domu.Udało się nam.Jezu, to najgorszaburza, jaką widziałam.Tak gwałtowna była ostatnio w tysiąc dziewięćsetsiedemdziesiątym ósmym roku, jak mówili w radio.Dobrze ją sobieprzypominam.Byłem wtedy mały i potwornie się bałem.Trzeba przyznać, żewybrałaś niezbyt stosowny moment, Becky.Przyjechałaś do Riptide tużprzed atakiem królowej wszystkich burz.- Popatrzył na nią uważnie i pochwili dodał cichym, spokojnym głosem.- To trochę jak ten wirus Mancini,który pojawił się w zeszłym roku i unieruchomił wszystkie komputery w małej firmie Tiffany, zajmującej się oprogramowaniem.Zwrócili się domnie, żebym coś na to poradził.To była niezła robótka.Becky stała w małej sionce, ociekając wodą.Wiedziała, że Tyler stara się jąuspokoić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed