[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy jednak tak subtelną i niewinną istotę byłoby stać na podjęcie tak niegodnej gry?- Ojciec twego dziecka wie, że jesteś w ciąży? - spytał, przerywając wreszcie krępującą ich oboje ciszę.Zaprzeczyła ruchem głowy.- I nigdy się nie dowie - dodała po chwili.4.Wstał godzinę wcześniej niż zwykle, jeszcze przed świtem.Nie rozsuwał firan, godzina policyjna obowiązywała bowiem do siódmej rano.Po cichu, nie chcąc budzić dziewczyny, pozbierał swoje rzeczy i wyszedł do kuchni.Wstawił wodę na herbatę, po czym poszedł się umyć i ubrać.Kiedy skończył poranną toaletę, zagwizdał czajnik.Zalał herbatę wrzątkiem i zaczął się zastanawiać, co zrobić dziewczynie na śniadanie.Sam jadał mało; starczała mu skibka razowego chleba i kubek wrzątku.Ale ona? Przecież jest w ciąży, musi dobrze jeść!Zajrzał do starej lodówki, która średnio raz w tygodniu odmawiała posłuszeństwa.Po kilku miesiącach użerania się z gruchotem postanowił nie robić więcej żadnych zapasów.Zresztą, dla kogo? Przez moment wahał się nawet, czy nie odwiedzić sąsiadki i ją poprosić o jajka, masło, może nawet o mleko; szybko się jednak rozmyślił - po co niepotrzebnie wzbudzać podejrzenia? Będzie musiała zjeść to samo, co ja - podsumował, siadając zrezygnowany na taborecie przy stole.- Dobrze chociaż, że mogłem jej zrobić herbatę.Spojrzał na zegarek.Zbliżała się siódma.Zaraz odsłoni okna i do ponurego wnętrza pokoju wedrą się poranne promyki słońca.Wszedł po cichu do pokoju i stanął obok łóżka, które wczorajszej nocy oddał dziewczynie, chociaż ona bardzo się przed takim „poświęceniem” wzbraniała.- Jestem dżentelmenem, młoda panno - odpowiedział jej na to, ucinając wszelką dyskusję.Z szafy wyciągnął stary, pocerowany materac, nadmuchał go i rozłożył pod ścianą.Jego łóżko nie należało do najwygodniejszych, ale nocy spędzonej na materacu długo nie zapomni.Uczył się w młodości na lekcjach historii o obozach koncentracyjnych, o ludziach przetrzymywanych w przepełnionych barakach, śpiących po kilku na jednej, pełnej pluskiew, pryczy.Teraz odczuł to na własnej skórze.Jakby na przekór, miał jednak piękny sen.Śniły mu się dawne czasy.Kiedy mieszkał w ekskluzywnej dzielnicy wraz z żoną.Dlaczego nigdy nie mieli dzieci? - zastanawiał się już po przebudzeniu.Na pytania znajomych, zawsze odpowiadał: Na to będzie czas później! Tymczasem „później” wprowadzono pierwsze ograniczenia rozrodu wśród ludzi.A on był już za stary, by zyskać zgodę na rozmnażanie, i zbyt strachliwy, by złamać przepisy.Podszedł do łóżka, na którym spała nieznajoma.Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała prosto w jego twarz, jeszcze nim zdążył szturchnąć ją w ramię.Miała czujny sen.Bez słowa podniosła się, odrzucając na bok koc.Nie powiedział „dzień dobry”, jakby nie chciał zapeszać; ona także się nie odezwała; za przywitanie miało służyć kiwnięcie głowami obojga.Po chwili stanęła przed nim naga, jak wczoraj w gabinecie; nie wstydziła się, nie skrywała swojej nagości.Stary lekarz spoglądał na jej piękne ciało, zastanawiając się nie nad jego klasycznym kształtem, lecz nad nowym życiem, jakie w sobie nosi.Już niebawem, za miesiąc, półtora ciąża stanie się widoczna.Kobieta, która w takim stanie pojawi się na ulicy, zostanie niechybnie zatrzymana przez patrol i wylegitymowana.Jeżeli nie będzie posiadać odpowiednich dokumentów, świadczących o tym, iż ciąża jest skutkiem sztucznego zapłodnienia, bezzwłocznie zostanie odesłana do miejsca odosobnienia.Co się z nią stanie?Czy mogę na to pozwolić? - myślał, wodząc wzrokiem za nagą dziewczyną, która przeszła dostojnie przez pokój, weszła do kuchni, a stamtąd do łazienki.Kiedy wróciła ubrana, siedział przy kuchennym stole nad kubkiem wrzątku.- Jem niewiele.Nie robię też zapasów.- wytłumaczył się ze skromności przygotowanego przez siebie poczęstunku.Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i usiadła naprzeciw starca.Sięgnęła po skibkę czarnego chleba, z lekka posmarowanego margaryną.Jadła od niechcenia; albo nie była głodna, albo chleb wyjątkowo jej nie smakował.- Co pan ze mną zrobi? - spytała, kiedy już uporała się ze śniadaniem.Staruszek szukał przez parę chwil właściwej, jak sądził, odpowiedzi, a nie znalazłszy jej, odparł tylko:- Nie wiem.- Po czym dodał: - Naprawdę nie wiem, co byłoby najlepsze.Dla ciebie i dla mnie.- Myślał pan o tym, by oddać mnie Agencji?Co go zdziwiło, nie wyczuł w jej głosie ani odrobiny strachu, ani nawet - potencjalnego - żalu.Jakby przez całą noc myślała tylko o tym, godząc się już z jego, niekorzystną dla siebie, decyzją.Nie potrafił kłamać, odpowiedział więc krótko:- Myślałem.Zapadła cisza.Dziewczyna nie miała śmiałości pytać dalej; on nie chciał, by każde kolejne jego słowo traktowała jak tłumaczenie się.- Myślałem tej nocy o wielu sprawach - przerwał milczenie.- Śniły mi się piękne rzeczy.I wiem, że nie potrafiłbym patrzeć, jak ciebie zabierają.Nie umiałbym potem żyć ze świadomością, że cię wydałem - mówił drżącym głosem, wiedział bowiem doskonale, iż każde z wypowiedzianych słów, stanowiące pogwałcenie obowiązującego Kodeksu karnego, mogłoby oznaczać dlań nawet karę śmierci.Spojrzał na zegarek.Wstał i poszedł do pokoju.Wrócił stamtąd z płaszczem w ręku.- Pan wychodzi?- Jak co dzień, muszę otworzyć gabinet.Gdybym się nie pojawił, zaczęliby mnie szukać i w końcu dotarliby tutaj.- Będę na pana czekać - powiedziała, kiedy stał już plecami do niej, kierując się w stronę drzwi prowadzących na korytarz.Odwrócił się jeszcze i powiedział:- Nie mam zapasowych kluczy.Nie wychodź więc nigdzie.Nikogo też nie wpuszczaj do środka.Nie reaguj na pukanie.Staraj się także.- i nagle zamilkł, zdał sobie bowiem sprawę, iż wszystkie te zakazy skierowane pod adresem dziewczyny czynią z niego prześladowcę, kata.Przełknął jednak z trudem ślinę i, niemal błagalnym tonem, dokończył:- Staraj się również nie podchodzić do okna.Szybko zatrzasnął za sobą drzwi, by nie widzieć już jej zrozpaczonej twarzy.Na korytarzu, jak zwykle, panował mrok.Większość lokatorów jeszcze spała.Schodził wolno po skrzypiących drewnianych schodach.Czuł się jak duch straszący w starym, opuszczonym przez ludzi, zamczysku.Czuł się jak statek widmo dryfujący po pełnym burz oceanie.Miasto budziło się do życia.Z zakamarków, suteren, piwnic, brudnych bram wyłaniały się wciąż nowe widmowe postaci.Starzec wtopił się w bezbarwny tłum.5.Po raz pierwszy od paru lat odczuł strach, wdrapując się po schodach na drugie piętro, gdzie mieścił się jego gabinet.Czego się bał? Łatwiej byłoby mu odpowiedzieć na pytanie: co nie budziło w nim uczucia strachu? Śmierć! Wiedział, że kiedyś po niego przyjdzie, że ta chwila nie jest już wcale tak odległa w czasie, że od pięciu lat każdy kolejny dzień jest dniem mu darowanym.Starał się nie przyzwyczajać do miejsc ani ludzi.Chociaż starość sprzyjała nadmiernemu sentymentalizmowi, zaciekle walczył z najmniejszym jego przejawem.Jego życie stało się ubogie i sterylne.Miał świadomość, że kiedy przyjdzie się z nim pożegnać, nie pozostawi po sobie nic poza wspomnieniami.Jeśli jeszcze w ogóle żyją ludzie, którzy mogliby go wspominać.Zaniepokoiła go pustka na korytarzu.Nie był najpopularniejszym lekarzem w dzielnicy, lecz jednak każdego dnia przychodzili do niego pacjenci, nie tylko kobiety, ale również mężczyźni i dzieci.Kiedy była taka potrzeba, robił za okulistę, internistę bądź pediatrę.Zawsze znalazł się ktoś, kto potrzebował jego pomocy.Tym razem nie było nikogo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed