[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marcel potrzebował pomocy.Czas, \eby pan Blanchard przejrzał na oczy izrozumiał, \e jego wnukowi potrzeba czegoś więcej ni\ nowego samochodu, drogich ubrań,komputerów i innych sprzętów.Jeszcze raz popatrzyła na swoje królestwo i choć zadr\ała na myśl, \e wkrótce mo\e jestracić, wstała od stołu, wyszła z kuchni i zdecydowanym krokiem ruszyła schodami napierwsze piętro.Pod drzwiami gabinetu zawahała się chwilę i zapukała.- Proszę! - usłyszała.Weszła do środka i cicho zamknęła za sobą drzwi.Philippe Blanchard siedział w fotelu z ciemnozielonej skóry przed wielkimmahoniowym biurkiem.Uniósł głowę znad papierów, zdjął okulary, których u\ywał tylko doczytania i spojrzał na Marię.W jego twarzy rzadko mo\na było dojrzeć jakiekolwiek emocje,ale teraz widać było na niej zdziwienie.Maria prawie nigdy nie przychodziła do jegogabinetu, a zwłaszcza o tej porze.Wszystkie sprawy związane z prowadzeniem domuomawiali na dole po śniadaniu.- Muszę z panem porozmawiać - oznajmiła.Starszy pan zerknął na zegarek i uniósłbrwi.Dochodziła dziesiąta, właśnie zamierzał skończyć przeglądanie papierów i pójść spać.Winobranie wprawdzie się skończyło i nie musiał zrywać się ju\ o piątej, ale nigdy niewstawał pózniej ni\ o siódmej.- Nie mo\esz poczekać z tym do jutra? W pierwszym odruchu chciała skorzystać z mo\liwości wycofania się, lecz przemogław sobie chęć ucieczki.- Nie, nie mogę.Philippe Blanchard zorientował się, \e musi chodzić o coś wa\nego.Inni częstozawracali mu głowę rzeczami, o których wcale nie musiał wiedzieć, ale ona nigdy tego nierobiła, mo\e właśnie za to tak ją cenił.- W takim razie usiądz.- Wskazał jej krzesło naprzeciwko swojego biurka.- Usiądz -powtórzył, widząc, \e Maria się waha.Był pewien, \e chce z nim porozmawiać o którymś z pracowników, mo\e nie mogłasię dogadać z ogrodnikiem albo jedną z pokojówek, mo\e w domu popsuło się coś iwymagało naprawy, w ka\dym razie zupełnie nie spodziewał się tego, co po chwili usłyszał.- Chodzi o pańskiego wnuka.- O Marcela? Maria skinęła głową.- Coś narozrabiał? - spytał.Nic innego nie przychodziło mu do głowy.Siedemnastoletni chłopcy rozrabiają, to normalne w tym wieku.Starszy pan pomyślał, \eMaria chyba jednak tym razem niepotrzebnie zawraca mu głowę.Nie podejrzewał, \eby jegownuk, który wyglądał na spokojnego chłopaka, zrobił coś takiego, czym trzeba by się byłonaprawdę przejmować.- Pobił się z kimś? - Przy kolacji nie widział na nim wprawdzieśladów bójki, no ale chłopak mógł je zostawić na swoim przeciwniku.Philippe Blanchard zdumą pomyślał o tym, \e jego wnuk nie dał sobie zrobić krzywdy.- Nie, nie narozrabiał i z nikim się nie pobił.To dobre dziecko.- Wiedziała, \e niebędzie to prosta rozmowa, ale nie spodziewała się, \e a\ tak trudna.- Nie, chodzi o cośzupełnie innego.Pana wnuk jest zakochany.Philippe Blanchard uśmiechnął się szeroko.- To chyba dobrze - powiedział.- Chłopcy w tym wieku powinni kochać się wdziewczynach.Maria nie odzywała się, patrzyła na niego tak, \e poczuł ukłucie niepokoju.W gabinecie zapadła pełna napięcia cisza.- W kim? - zapytał w końcu.- W córce Antoniego Medrano.Twarz starszego pana zastygła niczym posąg.Nie odzywał się, nie poruszał,wydawało się, \e przestał oddychać.Maria wpatrywała się w swoje dłonie, bojąc się otworzyć usta.Milczenie ciągnęło sięw nieskończoność.Przemknęło jej przez głowę, \eby chwycić swego pracodawcę za ramiona,potrząsnąć nim i w ten sposób przywrócić go do rzeczywistości. - Wyjdz - usłyszała nagle.Głos Philippe'a Blancharda, zawsze taki młody, energiczny,zupełnie nie pasujący do człowieka w jego wieku, zabrzmiał jak głos starca.Nawet nie drgnęła.- Proszę cię, wyjdz ju\.Jest pózno.- Nie zwracał się do niej takim tonem jakchlebodawca do pracownika.To nie było polecenie, lecz prośba złamanego człowieka.Maria, która przez cały czas siedziała na samym brze\ku krzesła - a\ dziw, \e udało jejsię tak długo wytrwać w tej pozycji - przesunęła się do tyłu, oparła, podniosła wzrok ispojrzała w oczy siedzącego po przeciwnej stronie biurka mę\czyzny.Sama nie wiedziała,skąd bierze się w niej tyle siły, mo\e stąd, \e nagle zdała sobie sprawę, \e musi ratować nietylko Marcela, ale i jego dziadka.- Nie wyjdę - oznajmiła stanowczo.Philippe Blanchard oparł łokcie na blacie biurka, chwycił się za skronie i opuściłgłowę.- Koło się zamknęło - wyszeptał raczej do siebie ni\ do Marii.Kiedy zamknęła za sobą drzwi gabinetu, antyczny zegar w holu na dole zaczął właśniewybijać dwunastą.Nie była całkowicie przekonana, czy udało jej się załatwić to, cozamierzała, ale więcej zrobić ju\ nie mogła.Teraz wszystko zale\ało od pana Blancharda.Wierzyła jednak, \e skoro raz wyszedł ze swojej skorupy i otworzył przed kimś serce, tomo\e uda mu się to jeszcze raz, zwłaszcza \e zale\ało od tego szczęście kogoś, kogo kochał.Bo teraz Maria nie miała ju\ najmniejszych wątpliwości, \e Philippe Blanchard kochawnuka. ROZDZIAA 21Liście z większości drzew ju\ opadły, ale wiązy rosnące przy drodze do SłonecznejJesieni wyglądały przepięknie w swej złocistobrązowej szacie.Dzień, jak na koniec listopada,był wyjątkowo ciepły i Leslie planowała, \e jeśli tylko babcia będzie się dobrze czuła,wybierze się z nią na spacer [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed