[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za temi jeziorkami już nie tylko krokiem,Ale daremnie nawet zapuszczać się okiem,Bo tam już wszystko mglistym zakryte obłokiem,Co się wiecznie ze trzęskich oparzelisk wznosi.A za tą mgłą na koniec (jak wieść gminna głosi)Ciągnie się bardzo piękna, żyzna okolica:Główna królestwa zwierząt i roślin stolica.W niej są złożone wszystkich drzew i ziół nasiona,Z których się rozrastają na świat ich plemiona;W niej, jak w arce Noego, z wszelkich zwierząt roduJedna przynajmniej para chowa się dla płodu.W samym środku (jak słychać) mają swoje dwory:Dawny Tur, %7łubr i Niedzwiedz, puszcz imperatory.Około nich na drzewach gniezdzi się Ryś bystryI żarłoczny Rosomak, jak czujne ministry;Dalej zaś, jak podwładni szlachetni wasale,Mieszkają Dziki, Wilki i Aosie rogale.Nad głowami Sokoły i Orłowie dzicy,%7łyjący z pańskich stołów dworscy zausznicy.Te pary zwierząt głowne i patryjarchalne,Ukryte w jądrze puszczy, światu niewidzialne,Dzieci swe ślą dla osad za granicę lasu,A sami we stolicy używają wczasu;NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG87Nie giną nigdy bronią sieczną ani palną,Lecz starzy umierają śmiercią naturalną.Mają też i swój smętarz, kędy bliscy śmierci,Ptaki składają pióra, czworonogi sierci.Niedzwiedz, gdy zjadłszy zęby, strawy nie przeżuwa,Jeleń zgrzybiały, gdy już ledwie nogi suwa,Zając sędziwy, gdy mu już krew w żyłach krzepnie,Kruk, gdy już posiwieje, sokoł, gdy oślepnie,Orzeł, gdy mu dziób stary tak się w kabłąk skrzywi,%7łe zamknięty na wieki już gardła nie żywi,Idą na smętarz.Nawet mniejszy zwierz, ranionyLub chory, bieży umrzeć w swe ojczyste strony.Stąd to w miejscach dostępnych, kędy człowiek gości,Nie znajdują się nigdy martwych zwierząt kości.Słychać, że tam w stolicy, między zwierzętamiDobre są obyczaje, bo rządzą się sami;Jeszcze cywilizacją ludzką nie popsuci,Nie znają praw własności, która świat nasz kłóci,Nie znają pojedynków ni wojennej sztuki.Jak ojce żyły w raju, tak dziś żyją wnuki,Dzikie i swojskie razem, w miłości i zgodzie,Nigdy jeden drugiego nie kąsa ni bodzie.Nawet gdyby tam człowiek wpadł, chociaż niezbrojny,Toby środkiem bestyi przechodził spokojny;One by nań patrzyły tym wzrokiem zdziwienia,Jakim w owym ostatnim, szóstym dniu stworzeniaOjce ich pierwsze, co się w ogrójcu gniezdziły,Patrzyły na Adama, nim się z nim skłóciły.Szczęściem, człowiek nie zbłądzi do tego ostępu,Bo Trud i Trwoga, i Zmierć bronią mu przystępu.Czasem tylko w pogoni zaciekłe ogary,Wpadłszy niebacznie między bagna, mchy i jary,Wnętrznej ich okropności rażone widokiem,Uciekają skowycząc, z obłąkanym wzrokiem;I długo potem, ręką pana już głaskane,Drżą jeszcze u nóg jego, strachem opętane.Te puszcz stołeczne, ludziom nie znane tajnikiW języku swoim strzelcy zowią: m a t e c z n i k i.Głupi niedzwiedziu! gdybyś w mateczniku siedział,NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG88Nigdy by się o tobie Wojski nie dowiedział;Ale czyli pasieki zwabiła cię wonność,Czy uczułeś do owsa dojrzałego skłonność,Wyszedłeś na brzeg puszczy, gdzie się las przerzedził,I tam zaraz leśniczy bytność twą wyśledził,I zaraz obsaczniki, chytre nasłał szpiegi,By poznać, gdzie popasasz i gdzie masz noclegi;Teraz Wojski z obławą, już od matecznikaPostawiwszy szeregi, odwrót ci zamyka.Tadeusz się dowiedział, że niemało czasuJuż przeszło, jak ogary wpadły w otchłań lasu.Cicho  próżno myśliwi natężają ucha;Próżno, jak najciekawszej mowy, każdy słuchaMilczenia, długo w miejscu nieruchomy czeka;Tylko muzyka puszczy gra do nich z daleka.Psy nurtują po puszczy jak pod morzem nurki,A strzelcy obróciwszy do lasu dwórurki,Patrzą Wojskiego: ukląkł, ziemię uchem pyta;Jako w twarzy lekarza wzrok przyjacioł czytaWyrok życia lub zgonu miłej im osoby,Tak strzelcy, ufni w sztuki Wojskiego sposoby,Topili w nim spojrzenia nadziei i trwogi. Jest! jest!  wyrzekł półgłosem, zerwał się na nogi.On słyszał! Oni jeszcze słuchali  nareszcieSłyszą: jeden pies wrzasnął, potem dwa, dwadzieście,Wszystkie razem ogary rozpierzchnioną zgrająDoławiają się, wrzeszczą, wpadli na trop, grają,Ujadają: już nie jest to powolne graniePsów goniących zająca, lisa albo łanie,Lecz wciąż wrzask krótki, częsty, ucinany, zjadły;To nie na ślad daleki ogary napadły,Na oko gonią  nagle ustał krzyk pogoni,Doszli zwierza; wrzask znowu, skowyt; zwierz się broniI zapewne kaleczy: śród ogarów graniaSłychać coraz to częściej jęk psiego konania.Strzelcy stali i każdy ze strzelbą gotowąWygiął się jak łuk naprzód, z wciśnioną w las głową.Nie mogą dłużej czekać! Już ze stanowiskaJeden za drugim zmyka i w puszczę się wciska;NASK IFP UG Ze zbiorów  Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG89Chcą pierwsi spotkać zwierza; choć Wojski ostrzegał,Choć Wojski stanowiska na koniu obiegał,Krzycząc, że czy kto prostym chłopem, czy paniczem,Jeżeli z miejsca zejdzie, dostanie w grzbiet smyczem,Nie było rady! Wszyscy pomimo zakazuW las pobiegli.Trzy strzelby huknęły od razu;Potem wciąż kanonada, aż głośniej nad strzałyRyknął niedzwiedz i echem napełnił las cały.Ryk okropny! boleści, wściekłości, rozpaczy;Za nim wrzask psów, krzyk strzelców, trąby dojeżdżaczyGrzmiały ze środka puszczy; strzelcy  ci w las śpieszą,Tamci kurki odwodzą, a wszyscy się cieszą,Jeden Wojski w żałości, krzyczy, że chybiono.Strzelcy i obławnicy poszli jedną stronąNa przełaj zwierza, między ostępem i puszczą;A niedzwiedz, odstraszony psów i ludzi tłuszczą,Zwrócił się nazad w miejsca mniej pilnie strzeżoneKu polom, skąd już zeszły strzelcy rozstawione,Gdzie tylko pozostali z mnogich łowczych szykówWojski, Tadeusz, Hrabia, z kilką obławników.Tu las był rzadszy; słychać z głębi ryk, trzask łomu,Aż z gęstwy, jak z chmur, wypadł niedzwiedz na kształtgromu;Wkoło psy gonią, straszą, rwą; on wstał na nogiTylne i spojrzał wkoło, rykiem strasząc wrogi,I przedniemi łapami to drzewa korzenie,To pniaki osmalone, to wrosłe kamienieRwał, waląc w psów i w ludzi; aż wyłamał drzewo,Kręcąc nim jak maczugą na prawo, na lewo,Runął wprost na ostatnich strażników obławy:Hrabię i Tadeusza.Oni bez obawyStoją w kroku, na zwierza wytknęli flint ruryJako dwa konduktory w łono ciemnej chmury;Aż oba jednym razem pociągnęli kurki(Niedoświadczeni!), razem zagrzmiały dwórurki;Chybili.Niedzwiedz skoczył, oni tuż utkwionyOszczep jeden chwycili czterema ramiony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed