[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.krzyczeć blaszanymi, rozdzierającymi głosami.Wracali wolno do pałacu.Wieczór się już rozlewał nad ziemią, wzgórza jeszcze świeciły zło-tawymi blaskami zachodu, ale nad całą doliną wznosiły się lekkiemgły, które się poruszały i rozsnuwały jak zwoje przędzy sinej, roz-dzieranej co chwila przez czuby drzew i grzbiety ostre dachów.Od rzeki, od drzew i traw podnosił się cichy monotonny szmer,pokrywany co chwila rojnym huczeniem chrabąszczów, którez brzękiem przelatywały nad głowami.%7łaby od chłopskich rowówi sadzawek rechotały chóralnie.Wilgotny a ciepły wiatr powiewał z zamglonej dali i niósł, głosdzwonów bijących długo a żałośnie, jakby na śmierć czyjąś: przydu-szone ciężkie echa drgały w powietrzu jak płaty stygnącego metalui konały pod konarami lasu, w gąszczu czerwonych pni, stojącychgęstą ścianą tuż za pałacem.Na werandzie Zośki już nie było, tylko Wilhelm Muller kołysał sięna fotelu.- Cóż, ładna, prawda? - zapytał go Kessler drwiąco,- Nie tyle ładna, ile.ordynarna.- Nie mogłeś się pan porozumieć z nią?.- zapytał Kessler.- Nie próbowałem nawet - odpowiedział ze złością i wykręcał wąsiki,aby ukryć pomieszanie i twarz z prawej strony zarumienioną nieco.Kessler uśmiechnął się i zapraszał na kolację, bo właśnie lokajeotwierali drzwi na oścież, ukazując w amfiladzie szereg salonówumeblowanych z przepychem nadzwyczajnym.Kolację podali w wielkiej okrągłej jadalni, zamienionej na ogródpodzwrotnikowy, pełen palm i kwiatów; w środku ustawiono okrą-gły stół, tak zapełniony  robrami i kryształami, że robił wrażeniewystawy jubilerskiej, wśród której niby drogie kamienie barwiły siękwiaty róż i storczyków ubierających obrus i zastawę.581 Władysław Stanisław ReymontPrzy jednym z okien siedziały dwie z wynotowanych w fabryce robot-nic, bo drugie dwie nie przyszły; siedziały bogato wystrojone, sztyw-ne, onieśmielona iż trwogą patrzyły na wchodzących mężczyzn.Po jadalni chodziły wolno i swobodnie się śmiały tancerki.Była to właśnie ta niespodzianka importowana, jaką Kessler zapo-wiadał Morycowi, a którą Muller przywiózł z Berlina na dzisiejszywieczór.Było ich trzy tylko, ale hałasowały za dziesięć i ordynarną,tingeltanglową wrzawą zapełniały pokój.Postrojone były krzykliwie, obwieszone sztucznymi kamieniami,wydekoltowane do pół piersi, wymalowane, ale pomimo to zupeł-nie przystojne, o wysmukłych i doskonałych w rysunku figurach.Kolacja wlekła się dosyć długo i nudnie.Nikt nie miał humoru, bylizbyt przytomni, tylko tancerki rzucały cyniczne uwagi i okrzykii kpiły z robotnic, które pomieszane, zdenerwowane, nieprzytomneprawie, nie wiedziały, jak jeść, co robić ze sobą, gdzie patrzeć.Zajęła się nimi Zośka, a za nią i Moryc, obok niej siedzący, zaczął siędo nich odzywać po polsku, aby je ośmielić.Kessler nic prawie nie mówił, z namarszczoną brwią, z głowąw ramiona wciśniętą, siedział chmurny i nienawistnie spoglądał naZośkę, żywo rozmawiającą z Morycem, to na lokajów, którzy czującjego wzrok na sobie, uwijali się z pośpiechem pełnym trwogi.Zazdrość nim szarpała.Chciał ją odstąpić, a teraz widząc jej twarzwesołą, uśmiechniętą, dziwnie jasną a piękną, pochyloną do tamtego,widząc, jak chciwie słuchała jego słów, jak się często rumieniła i z kokie-terią bardzo wdzięczną nalewała mu wino - zazdrość nim owładnęła.Byłby kazał jej przyjść i siedzieć przy sobie, ale wstydził się okazy-wać zazdrość przy wszystkich, więc siedział ponury, zdenerwowanytym gwałtownym uczuciem i koniecznością panowania nad sobą.Po kolacji przeszli do salonu, umeblowanego na sposób wschodni:wielkie sofy jedwabne zarzucone poduszkami stały pod ścianami,ściany były obciągnięte zieloną jedwabną materią w żółte płomie-nie, jakiś również zielono-żółty dywan zaścielał całą podłogę.582 ZIEMIA OBIECANALokaje poustawiali przed sofami niskie kwadratowe stoliki, zapeł-nili je całą baterią butelek i odsłonili coś w rodzaju estrady, naktórej znalazł się zaraz.Skrzypcowy kwartet i grać zaczął.Porozwalali się na sofach, gdzie komu było wygodniej, i zaczęli pić;zaraz z miejsca poszły dosyć gęsto likiery i koniaki do kawy, którąlokaje obnosili co chwila, a po kawie poszły wina w takiej ilości,w tylu gatunkach, że wkrótce się popili.Muzyka wciąż grała, tancerki zniknęły, aby się przebrać odpo-wiednio, a tymczasem na środku salonu rozciągnięto gruby dywanz linoleum, odpowiednio wykredowany.Gwar się zaczął zrywać, śmiechy, dowcipy, żarty obiegały salę razemz robotnicami, które popychane od jednego do drugiego, podawanez rąk do rąk, całowane, szczypane, obejmowane, pojone winem, tra-ciły przytomność do reszty i zaczynały szaleć, podbudzone jeszczedzwiękami muzyki, która żar wlewała do żył i szaleństwo.- Tańczyć - krzyknął Kessler, trzymając wpół Zośkę pijaną zupełniei tak rozbawioną, że co chwila tarzała się po sofie i krzyczała.Tancerki ukazały się z małymi tamburynami w rękach, wzniesio-nymi do góry, prawie nagie, bo prócz zwojów gazy, nic nie osłania-jących, więcej nie miały na sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed