[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie zatruwaj mi życia,MacKade.Zostań, odejdz, rób, co chcesz.Ale nie zatruwaj mi życia.Oswobodziła się mocnym szarpnięciem i poszła na górę.Miał ochotę coś zepsuć, porwać, stłuc.Najlepiej coś takiego,żeby pózniej wbić sobie ostry koniec w rękę albo brzuch.Zamiast376RS tego wyjął z kieszeni tabletki przeciwbólowe, rozerwał opakowanie iłyknął trzy.Popił je piwem.Savannah przykryła syna kocem i pocałowała na dobranoc.Potem zamknęła się w łazience, gdzie lodowatą wodą kilka razyopłukała rozgrzaną twarz.Jaka była głupia! Jaka ślepa, że nie widziała tego, co Jaredukrywa.Jaka ufna i naiwna, że nie zabezpieczyła się emocjonalnie, żenie wzniosła wokół siebie muru.Teraz to zrobi.Jeszcze nie jest za pózno.Nie pozwoli, aby raniłją pytaniami, tymi wypowiedzianymi na głos i tyminiewypowiedzianymi, które widziała w jego oczach.Nie pozwoli, abyją poniżał czy obrażał.Nie zrobiła nic, czego musiałaby się wstydzić.Zasługiwała na szacunek.Starała się odzyskać spokój, znalezć jakiś cichy kącik, w którymmogłaby się schować i przeczekać burzę.Ale nie potrafiła; miała wrażenie, że Jared ją wszędzieodnajdzie.Osuszyła ręcznikiem twarz, spłukała umywalkę.Nasłuchiwała,czy Jared odjechał, czy jeszcze nie.Słyszała grzmoty, skrzypienie, alenie słyszała warkotu silnika.Kiedy zeszła na dół, Jared siedział nad papierami przykuchennym stole.Na jej widok zsunął okulary.Odwróciła się i wyszłana zewnątrz.Postanowiła na ganku poczekać na burzę.377RS Burza nadciągała z zachodu.Wiatr powoli przybierał na sile,coraz gwałtowniej giął drzewa.Wreszcie lunęło jak z cebra.Potężnebłyskawice rozdzierały niebo.Powietrze wypełniał orzezwiający zapach ozonu.Savannahodrzuciła w tył głowę i wzięła głęboki oddech.Wiatr targał jej włosy,deszcz moczył twarz.Nieopodal rozbłysła błyskawica i oświetliła całylas.Po paru minutach, zrezygnowawszy z pracy, Jared równieżwyszedł na ganek.Savannah była przemoczona do suchej nitki, włosyopadały jej w strąkach, ubranie lepiło się do ciała.Mimo że zrobiło sięchłodno, nie dygotała z zimna.Słysząc kroki, odwróciła się, oparła obalustradę i skrzyżowała bose nogi.- Coś jeszcze chciałbyś powiedzieć?Mimo że zdjął krawat i podwinął rękawy, czuł się jak prawnik.- Ostatnie pytanie sformułowałem w sposób niezręczny - rzekł,nienawidząc tonu, jakim mówił.-I za to cię przepraszam.Ale nie zato, że chciałem uzyskać odpowiedz.Nadal chcę.Pytanie brzmi: czysię prostytuowałaś?- Pytanie zręczniej sformułowane, tak, panie mecenasie?- Mam prawo wiedzieć.- Niby dlaczego?- Cholera jasna! Sypiam z tobą! Prawie tu mieszkam.Zaciskając zęby, przechyliła w bok głowę.- Czy kiedykolwiek żądałam od ciebie zapłaty? -Posłała muostrzegawcze spojrzenie, gdy usiłował się zbliżyć.- Nie dotykaj mnie.378RS Masz tupet, MacKade.Zachowujesz się, jakbym była twojąwłasnością, czynisz mi zarzuty z mojej przeszłości.Lepiej wbij sobiedo głowy, że nie należę do ciebie, a moja przeszłość nie ma z tobą nicwspólnego.Postąpił krok w jej stronę, drugi.Wokół szalała wichura.W jegosercu również.- Tak czy nie?Savannah usiłowała go odepchnąć.Przywarł do niej, ujął wpalce jej brodę.- Myślisz, że kieruje mną ciekawość? Nie, ja to muszę wiedzieć.I zaakceptuję odpowiedz bez względu na to, jaka będzie.Zaakceptuję,bo cię kocham.- Zacisnął mocniej palce na jej brodzie.- Kocham cię,Savannah.Azy napłynęły jej do oczu.Unosząc dumnie głowę, z całej siłypchnęła go.- Tak wyznajesz mi miłość? - krzyknęła.- Savannah, czy byłaśdziwką? Powiedz, bo cię kocham? I zaakceptuję każdą odpowiedz? Aidz do diabła! Nie chcę tego.Nie chcę czuć się jak ulicznica.- Nie, błagam! - Kiedy otworzyła siatkowe drzwi, miał ochotęrzucić się za nią.Wiedział jednak, że nie powinien, że za bardzo jąskrzywdził.- Nie odchodz.Proszę cię.Przepraszam.Masz absolutnąrację.Zatrzymała się.Całe życie marzyła o własnym domu i wreszciego ma.Zamknęła oczy i zadumała się nad Jaredem; nigdy nie379RS przypuszczała, że kiedykolwiek u jej boku może pojawić się takimężczyzna, a jednak się pojawił.Poczuła się zmęczona, jakby stoczyła ciężki bój.- Nie sprzedawałam się - rzekła cicho, głosem pozbawionymemocji.- Nawet wtedy, gdy byłam bardzo głodna.Mogłam; miałammnóstwo okazji.Pewnie wiele osób myślało, że w taki sposóbzarabiam na życie.Ale się mylili.Nie robiłam tego głównie zewzględu na Bryana.Nie zasługiwał na to, żeby mieć matkę, która zausługi seksualne kupuje jedzenie i płaci czynsz.- Biorąc głębokioddech, odwróciła się przodem.- Czy ta odpowiedz cięsatysfakcjonuje?Najchętniej cofnąłby czas o godzinę.Z drugiej strony miałświadomość, że gdyby nie zapytał, ciągle by się zadręczał przeszłościąSavannah.Ale wiedział też, że to nie koniec.%7łe są inne sprawy, któremuszą omówić.Lecz nie dzisiaj.Dzisiaj padło zbyt wiele bolesnych słów.- To straszne - szepnął.- Skóra mi cierpnie na myśl, że stanęłaśprzed takim wyborem.%7łe byłaś zdana tylko na siebie.- Przeszłości nie da się zmienić.Zresztą niczego bym zmieniaćnie chciała.Ostrożnie, niepewny jej reakcji, podszedł krok bliżej.- Savannah, kocham cię.Uwierz, proszę.Nigdy w życiu nikogotak bardzo nie kochałem.I pragnę cię do szaleństwa.- Uniósłszy rękę,dotknął jej mokrych włosów.- Pozwól się objąć.Błagam, tylko objąć.380RS Wziął ją w ramiona i przytulił do siebie.Kiedy po chwiliwahania opasała mu rękami szyję, poczuł nie-wysłowioną ulgę.- Zraniłem cię.Przepraszam, maleńka.Nawet nieprzypuszczałem, że jestem do tego zdolny.- Zawstydzony, przytknąłusta do jej czoła.- Ja.- Cii - szepnęła.- To już nieważne.To nie ma znaczenia.Ponownie ujął ją za brodę i popatrzył w ciemne, lśniące od łezoczy.- Kocham cię na śmierć i życie.Kocham bez pamięci.Kochamdo szaleństwa.Za każdym razem, gdy cię widzę, czuję się pijany zeszczęścia.Nie była w stanie dobyć słowa.Od dawna marzyła, żeby spojrzałna nią z miłością w oczach.O tym, żeby tak żarliwie wyznawał jejuczucie, nawet nie śmiała marzyć.Z całej siły objęła go za szyję.- Drżysz.Zmarzłaś.- Nie.Jared, ja też cię kocham.Nie wiem, jak inaczej topowiedzieć.- Nie musisz.- Wziął ją na ręce.- Burza odchodzi.Chcę się ztobą kochać i słuchać szumu ciepłego deszczu.Całując Savannah po policzku, po szyi, zaniósł ją do sypialni.Położył ją na łóżku.Nie zapalił światła; wystarczył im blask księżyca i migoczącypłomyk świecy.381RS Zciągając z niej mokre ubranie, delikatnie gładził jej ciało.Naga,lekko stremowana, uklękła na brzegu łóżka i zaczęła rozpinać koszulęJareda.Palce jej drżały.Podniósł je do ust.Materac się ugiął.Czuła w powietrzu zapach deszczu i mokrejziemi.A potem świat znikł.Rozpłynął się.Był tylko on i ona.Oszołomieni miłością, obserwowali uważnie swoje reakcje,słuchali bicia serca.Unosili się razem, niczym fala.Płynnie.Jakbystanowili jeden organizm.382RS ROZDZIAA DZIEWITYBryan uwielbiał farmę.Fascynowała go przestrzeń, zwierzęta,kowboje.Wciąż pamiętał zgiełk i ciasnotę panujące w miastach.Zawsze mieszkali z mamą w małych pokoikach, okna zwyklewychodziły na sąsiedni budynek, a ściany były tak cienkie, że słyszałosię głosy sąsiadów, ich śmiech i krzyki.Nie to, żeby nie lubił miast [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed