[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Złapała Kuzibę w ramiona i próbowała uciekać.Ale dokąd? Ze wszystkichstron dochodził łomot i trzask.Pękały skały; wokół latały kamienie.Wąskiotwór, który prowadził dalej w głąb ziemi, do domów bogatszych demonów,był już zatarasowany.Deszcz pyłu, iskier i skalnych odłamków uderzyłw matkę i syna.Potem jakieś światło, straszliwe, oślepiające, coś, na co bra-kuje nazwy w świecie podziemi, odebrało im moc widzenia.Jednocześnie72 potworna machina w kształcie spirali przebiła się przez występ skalny znaj-dujący się tuż przed nimi.Szida opadła na przeciwległą ścianę, ale w tymmomencie ta także roztrzaskała się na tysiące kawałków.Pojawiło się drugieświatło i do ich domu wdarła się kolejna gigantyczna śruba obracająca sięnieustannie dokoła, pchana dziwną, obezwładniającą siłą, gotowa kruszyći mleć wszystko z nigdzie nie znanym okrucieństwem.Kuziba wydał straszliwe westchnienie i zemdlał.Zwisał z rąk Szidy jakumarły.Szida dostrzegła szczelinę między kamieniami i wpełzła do środka.Siedziała skulona i sztywna ze strachu.To, co ujrzała, było straszniejsze niżwszystkie przerażające historie, które kiedykolwiek słyszała od babek i pra-babek.Zwidry obróciły się po raz ostatni, po czym ucichły.Kamienie prze-stały spadać, a wśród dymu i pyłu pojawili się ludzie  wysocy, dwunożni,brudni, cuchnący, o białych zębach w twarzach czarnych od dziegciu,o oczach pałających podłością, niegodziwością i pychą.Mówili między sobąbrzydkim żargonem; śmiali się bez opamiętania, tańczyli, wyciągali do siebiełapska.Potem zaczęli pić trujący trunek, którego sam zapach sprawiał, żeSzida mdlała.Chciała ocucić Kuzibę, ale obawiała się, że gdyby odzyskałprzytomność, zacząłby wrzeszczeć albo nawet umarłby na widok takichpotworów.Jedyne, co Szida była teraz w stanie zrobić, to modlić się.Modliłasię do Szatana i Asmodeusza, do Lilit i do wszystkich innych przewodnichmocy. Pomóżcie nam  wołała ze szczeliny, gdzie znalezli schronienie, pomóżcie nam, nie ze względu na moje zasługi, ale zasługi mego uczonegomęża, ze względu na moje niewinne dziecko i czcigodnych przodków.Długo,długo klęczała Szida w szczelinie między kamieniami, modląc się i płacząc.Kiedy ponownie otworzyła oczy, brzydkie zjawy zniknęły, a hałas ustał.Pozostały jedynie śmieci, smród i kula światła wisząca nad jej głową jakogień z gehenny.Dopiero teraz obudziła syna. Kuziba, Kuziba! Obudz się!  zawołała Szida do syna. Jesteśmyw wielkim niebezpieczeństwie!Kuziba otworzył oczy. Co to? Och, mamo.Zwiatło!Chłopiec drżał i krzyczał.Przez długą chwilę Szida pocieszała go pieszcząci całując.Nie mogli tam jednak dłużej zostać.Musieli uciekać.Ale dokąd?Droga do Hurmiza była odcięta.Szida była teraz aguną, Kuziba dzieckiem73 pozbawionym ojca.Pozostawała tylko jedna droga.Szida słyszała kiedyś po-wiedzenie, że jeśli nie da się iść w dół, trzeba iść w górę.Matka i syn zaczęliwspinać się w kierunku powierzchni.Tam w górze również będą jaskinie,mokradła, groby, ciemne skalne szczeliny; tam również  jak słyszała  sągęste lasy i bezludne pustynie.Człowiek mimo swej zachłanności nie zdołałzagarnąć jeszcze całej powierzchni.Tam także mieszkają demony, chochliki,zjawy i straszydła.Co prawda są uchodzcami, wygnańcami z podziemnegoświata, ale mimo wszystko wygnanie jest lepsze niż niewola.Szida wiedziała bowiem, że ostateczne zwycięstwo przypadnie ciemności.Zanim to nastąpi, demony, które zostały opuszczone lub wypędzone, muszązdobyć się na cierpliwość.Ale przyjdzie czas, kiedy światło wszechświatazgaśnie.Zgasną wszystkie gwiazdy, zamilkną głosy, wszystkie powierzchniezostaną odcięte.Bóg i Szatan staną się jednym.Wspomnienie o człowiekui obrzydliwościach z nim związanych będzie niczym innym jak złym snem,który snuł Bóg, aby na krótką chwilę oderwać myśli od odwiecznej nocy.74 KarykaturaZciany gabinetu, w którym siedział doktor Borys Margolis czytając swójrękopis, zapełnione były książkami, a na podłodze i sofie walały się gazety,czasopisma, zużyte koperty.Poza tym stały tam dwa kosze na śmieci pełnepapierów, które doktor zabronił komukolwiek wyrzucać, zanim raz jeszczeich nie przejrzy.Książki o nie rozciętych stronicach, rękopisy, jego własnei innych autorów, listy, które dotąd nie zostały otwarte  wszystko to stano-wiło prawdziwą plagę w mieszkaniu.Papiery gromadziły kurz; można byłodostrzec pełzające po nich robaki.Panował tutaj wszechwładnie zapach far-by drukarskiej, laku, dymu cygar i jeszcze czegoś, cierpkiego i stęchłego.Codziennie doktor Margolis sprzeczał się ze swoją żoną Matyldą na tematsprzątania pokoju, ale popielniczki dalej były pełne niedopałków cygar i re-sztek jedzenia.Matylda trzymała go na diecie i w związku z tym głód stalenękał doktora.Ciągle pogryzał biszkopty, chałwę, czekoladę; lubił takżesmak wódki.Mimo że ostrzegano go, by nie strzepywał popiołu gdzie popad-nie, na parapecie okiennym i fotelach leżały małe, szare kupki.Doktor niepozwalał otwierać okien, aby wiatr nie wywiał mu papierów.Niczego niewolno było wyrzucić bez jego zgody, a doktor Margolis nigdy zgody nie wyra-żał.Badawczo spoglądał spod krzaczastych brwi na dany kawałek papierui prosił: Nie, lepiej jeszcze to zatrzymam przez jakiś czas. Przez jaki czas?  pytała Matylda. Aż nadejdzie Mesjasz? No przecież że nie dłużej  obruszał się doktor Margolis.Kiedy ma sięsześćdziesiąt dziewięć lat i słabe serce, nie można odwlekać wszystkiego bezkońca.Przyjął na siebie tyle zobowiązań, że nie starczało mu dnia.Różniuczeni z Anglii i Ameryki, nawet z Niemiec, w których do władzy doszedł tenmaniak Hitler, ciągle pisali do niego do Warszawy listy.Jako że doktor Mar-golis drukował od czasu do czasu krytyczne eseje w czasopiśmie naukowym,75 autorzy przysyłali mu do zrecenzowania swoje książki.Kiedyś zaprenumero-wał kilka pism filozoficznych i choć dawno temu zrezygnował z ich prenume-raty, pisma dalej nadchodziły wraz z przypomnieniem o terminie płatności.Większość uczonych jego generacji zmarła.On sam przez jakiś czas popadłniemalże w zapomnienie.Ale nowe pokolenie odkryło go ponownie i terazzasypywany był listami pełnymi uznania oraz różnorakich próśb.Akurat kie-dy ostatecznie pogodził się z faktem, że nigdy nie ujrzy swego dzieła w druku(praca ta była owocem dwudziestopięcioletnich studiów), skontaktował sięz nim pewien szwajcarski wydawca.Posunął się nawet tak daleko, że dał do-ktorowi Margolisowi pięćset franków zaliczki.Ale teraz, gdy wydawca czekałna maszynopis, doktor Margolis uzmysłowił sobie, że praca ta zawiera mnó-stwo błędów i nieścisłości, a nawet sprzeczności.Nie był pewien, czy jegofilozofia, będąca powrotem do metafizyki, ma jakąkolwiek wartość [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed