[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wodapołyskiwała poprzez drzewa, ale nie było ani śladu mężczyzny o białych włosach.Nasłuchiwała, aledochodził ją tylko uspokajający szum fal na kamienistej plaży i brzęk owadów w lesie.Tuż nad niązadrżał konwulsyjnie pojedynczy liść i spadł, wirując.Nic więcej.Stała co najmniej dwie minuty, wciąż nasłuchując, ale było oczywiste, że nikogo tutaj nie ma.Musiała sobie to wszystko wyobrazić, chociaż wyglądał tak realnie.Pewnie zmęczyła ją podróż przezgóry, a potem popołudnie spędzone na wygadywaniu głupot.Wypiła pół butelki chablis do kolacji,może to wywołało halucynacje, złudzenie, wspomnienie.czy też cokolwiek to było.Podniosła ręce do twarzy i stwierdziła, że łzy płyną jej po policzkach.Tak bardzo pragnęłajeszcze raz zobaczyć ojca.Tak bardzo pragnęła, by żył.Trwało to sześć miesięcy, nim przyjęła jegośmierć do wiadomości, i wciąż nieoczekiwanie dla samej siebie zaczynała płakać, usłyszawszy jegoulubioną piosenkę, poczuwszy znajomy zapach tytoniu albo usłyszawszy na ulicy gwiżdżącegofałszywie mężczyznę.Odwróciła się i dosłownie podskoczyła.Nie dalej niż dziesięć stóp od niej stał Seath Rider iprzyglądał jej się z rękami w kieszeniach. Boże, ale mnie pan wystraszył. Przepraszam, nie zamierzałem.Zobaczyłem, jak się pani zagłębia w las i pomyślałem, czynie pragnie pani czyjegoś towarzystwa. Raczej nie, dziękuję panu.Zresztą i tak już wracam, robi się pózno. Wielka szkoda.Mógłby to być przemiły spacer i nie zająłby nam więcej niż piętnaścieminut. Jest mi zimno  powiedziała, próbując przecisnąć się obok niego, ale złapał ją za ramię,stanowczym, choć nie szorstkim gestem. Popłakiwała pani sobie. To nic takiego, zwykłe uczulenie. Sądzi pani, że uwierzę? Szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie, w co pan wierzy. Och, niech pani da spokój  powiedział tym kojącym jakbyś głaskał kota głosem. Niema co zachowywać takiej rezerwy, staram się być przyjacielski.Wiem, jak to jest, kiedy się tracikogoś drogiego.Wszyscy mówią: otrząśniesz się z tego, ale to nigdy nie następuje.Popatrzyła mu prosto w oczy. Skąd pan wie?  zapytała. Przepraszam, ale skąd wiem co? Skąd pan wie, dlaczego płakałam.Spojrzał na nią jak żaden mężczyzna do tej pory.Naga-bująco, z mieszaniną pożądania izachłanności.Miała nieprzyjemne uczucie, że doznał erekcji. Kręcę się tu i tam, i ówdzie  powiedział. Rozumie pani. Skąd pan wiedział, dlaczego płakałam?  No.proszę o tym nie myśleć.Po prostu intuicja.Wie pani, jacy są Irlandczycy.Zamknięciw swoim klanie, drażliwi, ckliwi, zbyt sentymentalni, szybcy do obrażania się i przerazliwienieskłonni, by wybaczyć.Rządzi nimi magia, tak, ale nie w, sposób, jaki wyobrażają to sobie turyści.%7ładne te wasze dobre duchy, krasnoludki, czarodziejskie kamienie z Blarney i tego typu banialuki.Zupełnie inna magia, ot co.Sarah czekała, czy udzieli jej dalszych wyjaśnień, ale milczał, więc zabrała ramię. Jestem zmęczona.Lepiej wrócę do hotelu. Coś pani traci, proszę mi wierzyć. Pewnie tak.Ale nie zawsze możemy mieć to, co chcemy, prawda? Och, myślę, że się pani co do tego myli. Oczy zabłysły mu w wieczornym świetle;wysoki, czarnowłosy, nad głową pobrzękiwała mu korona z komarów. Zawsze możemy mieć to,czego pragniemy.Wahała się jeszcze przez chwilę, sama nie wiedząc dlaczego, ale w końcu ruszyła w stronęławek i przebieralni.Ujście rzeki miało liliowe zabarwienie, właściwie liliowo-szare, woda chlupotała nieustająco.Obejrzała się raz, ale nie dostrzegła Seatha Ridera; albo cień krył już wszystko, albo poszedł dalej.Nierozumiała, co się właściwie stało.Ani tego, jak mogła sobie wyobrażać, że widzi ojca, ani w jakisposób tak nieoczekiwanie zniknął.Nie rozumiała też, skąd u Seatha Ridera taka dojmującaprzenikliwość co do żywionych przez nią uczuć. Tu i tam, i ówdzie"  cóż to, do cholery, miałoznaczyć?Poszła z powrotem przez ogrody.Tym razem nie słyszała żadnych głosów, tylko śmiechy zhotelowego holu i trzask zamykanych drzwi samochodu.W środku panowało duże ożywienie, byłogwarno, podeszła więc do baru, żeby sprawdzić, czy nie uda jej się wypić ostatniej szklaneczki przedsnem w towarzystwie kogoś znajomego.Aukcja była nieudana.Część najlepszych eksponatów wycofano, łącznie z obrazami JackaButlera Yeatsa i sir Johna Lavery'ego i szkicami w atramencie Williama Orpe-na.Ku wściekłości lanaCaldecotta wycofano także szafę na książki, której kupno zlecił mu zamożny rockowy muzyk,życzący sobie, by ozdabiała jego bibliotekę.Sarah, o dziwo, czuła zadowolenie, że tyle pięknych rzeczy zostanie w Irlandii.Dzwięczały jejw pamięci słowa Seatha Ridera: Jakby się wydzierało kawałki cudzego życia".A jednak pragnęłakrzeseł Daniela Marota.Obejrzała je dokładnie dzisiaj rano w dziennym świetle i stwierdziła, że sądoskonałe.Z wysokimi, przepięknie rzezbionymi oparciami, z rzezbionymi nóżkami i rozporkami,oryginalną tapicerką w wyblakłe różowe róże i z frędzlami.Tak doskonale utrzymane, że wyglądałyna nowe.Przesunęła nawet dłońmi po rzezbieniach; drewno było ciepłe i gładkie jak skóra.W czasie licytacji siedziała w końcu pokoju konferencyjnego.Musiało być co najmniej dwustuantykwariuszy; słońce wpadało przez okna, oświetlając ich, i przypominali Sarah parafian siedzącychw kościele: tu łysawa głowa, połyskująca skórą mimo starań właściciela, by kunsztownie zaczesaćresztę włosów; gdzie indziej para wielkich odstających przerazliwie czerwonych uszu; to znowu parabrudnawych okularów ze śladami paluchów; a wystarczająco blisko, by odczuwać dyskomfort, czarnamarynarka szczodrze upstrzona łupieżem.Prowadzący licytację był łysy, różowiutki na twarzy i gładki jak kula bilardowa, nosił garnitur iokulary w drucianej oprawie.Mówił z prowincjonalnym akcentem, trudno go było zrozumieć i łanCaldecott wpadł w prawdziwą furię, gdy przegapił z tego powodu stolik do pisania z czasów regencji.Na końcu wniesiono krzesła Daniela Marota i ustawiono je na podium, łan Caldecott obejrzałsię do tyłu na Sarah i zrozumiała, że będzie miała kłopot.Też je chciał dostać, i to równierozpaczliwie jak ona, a że mógł wydać sporo pieniędzy, istniała grozba, że wysoko wywinduje cenę. Pozycja sto sześćdziesiąt siedem.Dwa krzesła, około tysiąc siedemset piątego,zaprojektowane przez Daniela Marota, przypisywane Josiahowi Shearley z Londynu.Cenawywoławcza trzy tysiące funtów za obydwa.Sarah zamachała prospektem, a Ian Caldecott wzniósł w tym samym momencie palec.Tymrazem nie obejrzał się do tyłu. Trzy tysiące pięćset, czy ktoś da więcej?Sarah znowu uniosła prospekt, a Ian Caldecott palec. Cztery tysiące.Sarah zakładała, że odsprzeda je po trzy tysiące siedemset pięćdziesiąt funtów sztuka, choć może było to lekko naciągane.%7łeby osiągnąć jakiś zysk, powinna przestać licytować przy sześciutysiącach.Inaczej nie pokryje ceny przelotu, hotelu i wynajęcia szmaragdowozielonej corsy.Alenaprawdę chciała je kupić.Miały wartość historyczną; po prostu były piękne.Dokumentowały tenmoment, gdy w angielskie meble wreszcie tchnięto życie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed