[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ścierwojady, krzykacze, myślą, że się ich przestraszymy.Mój hełm, Mysza.Pobladły giermek wręczył mu go, a potem zerknął jeszcze raz na niebo.Pippin pospiesznie dopchnął ręcznik, mydło i fajkowe ziele do worka i podał go Boromirowi, a potem sam dał się podsadzić.Po chwili syn Denethora zasiadł za nim.Zatoczyli niewielkie koło, by znaleźć się na czele chorągwi i tam stanęli, by przepuścić oddział Dol Amroth.- Wiesz, trochę się zdziwiłem - zaczął Pippin - kiedy się okazało, że nie będziesz jechał na samym początku.Sądziłem, że zwyczajem wodzów jest zajmowanie miejsca na czele.- Prawdziwy wódz jedzie na czele wojska dopiero w bitwie - odpowiedział Boromir.- Choć są i tacy, którzy nawet wtedy zostają w tyle, by móc z dystansu czuwać nad sytuacją.- A to nie jest.wybacz, że pytam, tchórzostwo, takie czuwanie z dystansu?- Ja osobiście wolę brać udział w bitwie, ale nie odmawiam rozsądku tym dowódcom, którzy decydują się zostać.Może się bowiem zdarzyć tak, że wódz zginie w pierwszej fazie ataku, i co wtedy? Dowódca, który z dystansu obserwuje walkę, jest bezpieczny, widzi wyraźnie co się dzieje, czego nie można powiedzieć o tym, którego otacza bitewny kłąb, może więc lepiej ocenić sytuację, przerzucić cześć chorągwi, tam gdzie są bardziej potrzebne i tak dalej, i tak dalej.- Rozumiem.Ale mimo to decydujesz się iść do bitwy.- Tak.Bo w tych czasach ludziom bardziej jest potrzebny dowódca, który się z nimi będzie solidaryzował i zachęci ich własnym przykładem.- Acha - Pippin pokiwał głową, uznając dyskusję za zamkniętą, ale ku jego zaskoczeniu, po chwili Boromir odezwał się znowu, a w jego głosie zabrzmiała nutka humoru.- A co do podróżowania na czele oddziału, nabrałem do tego niechęci.-Boromir umilkł, czekając aż rogi i trąby skończą obwieszczać wymarsz - nabrałem - niechęci - ciągnął, trącając Koń pięta i ruszając za chorągwią - po pobycie w Ithilien pewnego słonecznego lata.- O? - zainteresował się żywo Pippin.- Byłem wówczas, jak wy to hobbici mawiacie „świeżo upieczonym” wodzem naczelnym i pojechałem do mego brata na inspekcję oddziałów.Na własną prośbę przystałem do zwiadowczego oddziału, który prowadził Faramir.Ruszyliśmy na zwiad.Puścili mnie przodem, a ja poszedłem, pełen dumy, przekonany, iż czynią tak z wielkiego szacunku do mojej osoby.Myliłem się.- Jak to?-Jak się okazało, chodziło o to, żebym im przetarł ścieżkę z pajęczyn.Pippin zaniósł się śmiechem.- To był gęsto zarośnięty zagajnik, a pająki w nocy bynajmniej nie próżnowały.Niestety nie uchodziło mi się wycofać - podsumował Boromir z uśmiechem.- Od tego czasu mam uraz do wędrowania na czele oddziału.- Na Lobelię, to cudne - Pippin z uśmiechem pokręcił głową.Potem westchnął i spojrzał w niebo.Czarne chmury ścieliły się tak nisko, że zbocza gór tonęły w nich, niknąc w ciemnościach - Kiedy wstanie dzień?- Obawiam się, mój zacny hobbicie, że już nie wstanie.Świt dawno powinien rozjaśnić te ciemności, a skoro tak się nie stało, oznacza to, że musimy się do tego mroku przyzwyczaić.- Czy to znaczy, że nie ujrzymy już słońca.- Pippin chciał powiedzieć „już nigdy”, ale nie chciało mu to przejść przez gardło.Spróbował dla pokrzepienia wyobrazić sobie zalane słońcem pagórki Sire, ale ku jego przerażeniu wspomnienie, było odległe, wyblakłe.- Do bram Mordoru raczej nie - odparł Boromir spokojnie.- Ale to i dobrze.Tu nie ma czego oglądać.- Toś mnie pocieszył - mruknął hobbit.- Chyba lepiej nie widzieć tych wszystkich szkieletów, które się tłoczą tu dookoła, tuż za progiem ciemności, zionąc oczodołami i szczerząc spróchniałe zęby - Boromir obniżył głos i nachylając się mruknął wprost do jego ucha, tonem, jakim straszy się dzieci.- Przestań! - rozbawiony Pippin ducnął go łokciem.- Tu nie ma żadnych szkieletów!- Nieprawda - Boromir intonował tym samym tonem.- Jest ich tu niemal siedem tysięcy i wszystkie, obleczone ciałami, zmierzają gościńcem w tę samą stronę, do krainy śmierci.- Przestań, no! - Pippin roześmiał się i trącił go mocniej.- I co, szczerzą swoje spróchniałe zęby, tak?- Co poniektórzy - odrzekł Boromir swobodnie, swoim normalnym już głosem.- Boromirze?- Tak?- Zaintrygowałeś mnie.Możesz mi wyjaśnić, jak wygląda „zionięcie oczodołami”?- Nie mogę, albowiem jest to zbyt straszne i wzdragam się na samą myśl.- To zupełnie jak ja.- No, widzisz, jesteśmy co do tego zgodni.Bern! - namiestnik przywołał giermka.- Męczy mnie ta grobowa cisza.Zaśpie.- nie zdołał dokończyć, bo kolejny krzyk Nazgula przeszył ciemności, a zaraz potem drugi odpowiedział mu, gdzieś z wielkiego oddalenia.Boromir wzdrygnął się, rzucił parę słów w języku Gondoru, z tonu sądząc - srogie przekleństwo, uspokoił się głębszym oddechem, a potem nabrał tchu i zaśpiewał gromko:Śpiewajcie, ludzie z Wieży Anora.Skruszeje rychło moc Saurona [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed