[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wówczas to wyszedł rozkaz palenia i burzeniawszystkiego.Za pomocą wyprzężonych jaszczyków zprochem wysadzano w powietrze murowane domy iwiększe budynki.Wobec tego jednak, że nieprzyjaciel nieukazywał się ponownie, malała groza sytuacji, odwrótnabierał coraz więcej cech przymusowej uciążliwejwędrówki.Napoleon zaś, na tej znanej mu drodze, corazlepszej był myśli, gdy tegoż 28 pazdziernika pod wieczórprzyprowadzono do kwatery cesarskiej jegra rosyjskiego,pojmanego i przysłanego przez Davouta.Lekceważąc sobie osobę jeńca, cesarz zadał mu kilkakrótkich, urywkowych pytań, lecz traf zrządził, że jeniec świadom był do pewnego stopnia nazw, dróg i dystan-sów; odparł więc:  że cała armia rosyjska dąży przezMedyń ku Wiazmie".Wówczas cesarz zaczął przysłuchi-wać się uważnie odpowiedziom jegra.Czyżby Kutuzowwyprzedzić go chciał pod Wiazmą, jak podMałojarosławcem; tak samo zagrodzić mu drogę doSmoleńska, jak drogę do Kaługi; osaczyć go zewsządwśród pustynnej, ze wszystkiego ogołoconej krainy, wpośrodku powstańczych zastępów ludu rosyjskiego?Zrazu odrzucił wszelako ze wzgardą ostrzeżenie wpowyższych słowach zawarte, gdyż bądz to przez dumę,bądz też na skutek długoletniego doświadczeniaprzyzwyczaił się nie przypisywać swoim przeciwnikomzręczności, którą byłby wykazał na ich miejscu.Tym razem jednak wchodziły w grę inne jeszcze po-budki.Niefrasobliwość cesarza zmyślona była isztuczna, nie ulegało bowiem najmniejszej wątpliwości,że armia rosvjska obrała drogę wiodącą przez Medyń tesama którą doradzał Davout dla wojsk naszych; Davoutzaś, przez nieoględność czy też pod wpływem urażonejmiłości własnej, zamiast poprzestać na przesłaniucesarzowi tajnej depeszy, dozwolił rozejść się tymalarmującym wieściom.Obawiając się dla armiizniechęcenia i depresji, Napoleon lekceważył jerzekomo, lecz równocześnie wydał rozkaz, abynazajutrz, skoro świt, gwardia ruszyła w kierunkuGżacka i szła nieprzerwanie aż do wieczora.Wyprzedziwszy na tej linii Kutuzowa, w murach Gżackaznalezć miała strawę i schronienie.Nie wzięto natomiast w rachubę straszliwego klimatuPółnocy, który jak gdyby postanowił się za to zemścić.Nowy ten, a nieubłagany wróg chyżymi zbliżał się kro-kami: na polach i rozłogach huczała mrozna wichura,śnieżny puch coraz szczelniej otulał zmarzniętą ziemię.Poczuliśmy, że w tym kraju zimy jesteśmy obcy iniepotrzebni.Zaraz też zmieniło się wszystko: drogi,twarze ludzkie, ogólny nastrój i zewnętrzny wyglądarmii.Umilkł gwar, posępna cisza zaległa szeregi, wduszach kiełkować jęły lęk i trwoga.O kilka mil poniżej Możajska wypadło przeprawić sięprzez Kołoczę, niewielką rzeczkę, przez którą dość byłoprzerzucić dwa pnie, ze dwie poprzecznice i nieco desek,aby przejść wygodnie na przeciwległy brzeg.Tak wiel-kim był jednak bezład i niedołęstwo, że przeprawaprzedłużyła się nadmiernie, przy czym utopiono kilka dział.Również cesarz musiał się zatrzymać.Każdy kor-pus o sobie tylko myślał, na własną działał rękę, jakgdyby nie było ani sztabu głównego, ani rozkazów jed-nakowo obowiązujących dla całej armii, ani żadnegospoidła  nic, co by wiązało i łączyło ze sobą poszcze-gólne oddziały.W rzeczy samej, niezwykłe godności itytuły wszystkich niemal dowódców wykluczały po-niekąd konieczną w wojsku karność i subordynację: niktnie chciał być zależnym od drugiego.Sam cesarz natakich zawrotnych stanął wyżynach, że przepaść dzieliłago od armii i szczegółów życia obozowego.Berthier zaś,jako łącznik i pośrednik między cesarzem a dostojnymtłumem królów, książąt i marszałków, zbyt często musiałliczyć się z przeróżnymi względami.Nie odpowiadałzresztą wymogom zajmowanego przez się stanowiska.Na widok niespodziewanej przeszkody cesarz wzruszyłpogardliwie ramionami, gniewnie spoglądając na Ber-thiera.Westchnienie pełne rezygnacji było jedyną od-powiedzią marszałka.Skoro naprawa, względnie budowa,mostu nie została wymieniona w rozkazie dziennym,Berthier nie poczuwał się do żadnej winy.Był on tylkowiernym echem cesarza, niczym więcej.Tak w dzień, jakw nocy niezmordowany i czujny, rozsyłał wydane murozkazy i zlecenia, sam jednak o niczym nie stanowił,nigdy nic nie zmienił, nic od siebie nie dodał  i to, oczym Napoleon zapomniał, zapomniane było bez-powrotnie.Po przejściu Kołoczy armia szła w milczeniu, gdy nagleokrzyk zgrozy wyrwał się ze wszystkich niemal piersi! Wprawo i w lewo, przed nami i za nami, ziemia stratowanabyła, dziwnymi poryta bruzdy; drzewa potrzaskane, osuchych już, żałośnie sterczących konarach; w oddali zaśwznosiło się kilka niekształtnych wzgórz, ściętych uwierzchołka.Najwyższe spośród nich wyglądało jakwulkan wygasły wśród gruzów i popiołu.Dokoła walałysię szczątki kasków i pancerzy, przedziurawionychbębnów, pogruchotanej broni, strzępy mundurów iosmolonych.krwią zbryzganych sztandarów!Trzydzieści tysięcy na wpół zgniłych trupów zalegało tożałobne pole śmierci.Trupy, widne z daleka, zdawały siębronić jeszcze wzgórz.Była to owa straszliwa reduta,zdobycz i mogiła Caulaincourta.Bolesny jęk za-szemrałwzdłuż szeregów:  Oto pole wielkiej bitwy"  i skonał.Szybko wymijał cesarz pobojowisko.Nikt zresztą nie zatrzymał się: głód, zimno oraz bliskość nie-przyjaciela nagliły do pośpiechu.Idąc, odwracano jenogłowy, aby po raz ostatni ogarnąć smutnymi oczyma tenolbrzymi grobowiec, w którym spoczywało tylu wiernychdruhów, tylu nieodżałowanych towarzyszów broni,poległych na obczyznie w krwawej a bezowocnej walce!Tam właśnie, u stóp tej reduty, krwią naszą i orężemskreśliliśmy jedną z najsłynniejszych kart w dziejachludzkości!Lecz pod śnieżną i lodowatą powłoką zniknąć miałwkrótce wszelki ślad walki i męki! Być może, iż kiedyś,gdy czas wszystko zrówna i zniweluje, wędrownyprzechodzień minie obojętnie pole to, podobne do wieluinnych, gdy jednak dowie się, czym ono było przed laty,wiedziony ciekawością niewątpliwie zawróci wstecz,długo przyglądać się będzie okolicy, wreszcie zawoła: Co za ludzie! Co za wódz! Jaka dziwna, równocześnieświetna i nieszczęsna dola! Oni to w roku 1799 przezEgipt wtargnąć chcieli na Wschód.Odparci, przeszlizwycięskim szlakiem całą Europę, a gdy wszystkie ludykornie legły u ich stóp, gdy zdawało się, że nic nie zdołapowstrzymać tej przemożnej siły, ponowili od Północyniefortunną próbę, stanęli u wrót Azji i, tak jak niegdyś,musieli cofnąć się rozbici i zdziesiątkowani.Pod jakimwpływem, z jakich pobudek szukali wciąż nowychwrażeń, nowych a niezwykłych przygód? Nie byli tobarbarzyńcy szukający lepszego klimatu, dogodniejszychsiedzib, piękniejszego otoczenia, większych bogactw [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed