[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skutek tego przepracowania był taki, że, przybywszywieczorem do swojej sypialni, zapomniałam o zwykłej ostrożności.195 Pozamykałam wprawdzie wszystkie drzwi, nie wyłączając balko-nowych, lecz jedno okno pozostało otwarte.Nie myśl, że w ów-czesnych warunkach potrafiłabym zasnąć przy otwartym oknie.Udając się na spoczynek, byłabym je zamknęła niewątpliwie, alewtedy nie miałam jeszcze czasu na spanie, a zresztą nie zamierza-łam powtarzać zwykłych dziwactw z przymierzaniem klejnotówprzed lustrem.Biżuteria była już spakowana, a walizeczki znaj-dowały się w pancernej kasie z wyjątkiem dwóch większych, któ-re musiałam z braku miejsca pozostawić na podłodze, obok ku-frów podróżnych.Nie mogę więc zbytnio się winić, że to jednookno pozostawiłam otwarte, zwłaszcza, że wieczór był niesłycha-nie parny. Już czuję, że nastąpi coś strasznego  domyślała się paniRebeka. Zaraz usłyszysz.Stanąwszy w sypialni, podeszłam przedewszystkim do telefonu.Zadzwoniłam do domu Smoota.On sambył wprawdzie nieobecny, lecz jego nie potrzebowałam do szczę-ścia.Chodziło mi o drobnostkę, mianowicie o pożyczenie limuzy-ny, która by mnie razem z najcenniejszymi walizkami przewiozłado portu.Nie chciałam brać taksówki, bo nie lubię jezdzić wehi-kułami, w których rozwalały się może przed kilku minutami jakiepodejrzane indywidua; poza tym obawiałam się, że mi coś zginieprzy wynoszeniu do auta lub przy wnoszeniu rzeczy na okręt.No,krótko mówiąc, wolałam jechać wspaniałą limuzyną prywatną, niżrozklekotaną taksówką. Miałaś przecież własne auto  wtrąciła przyjaciółka. Właśnie, że go już nie miałam.W ten dzień, w którym wy-rzuciłam Czanga, znalazł się kupiec na mój samochód. Ach, tak. Tak.Do telefonu podszedł Andrzej.Wyłuszczyłam mu mo-ją prośbę, nadmieniłam, że przy tej sposobności złożę im poże-gnalną wizytę, zapytałam, czy w podróż poślubną wyjadą do Sta-nów, i nagle urwałam, przerażona, wstrząśnięta do głębi.Coś za-chrobotało na balkonie, a po podłodze przemknął cień, rzucony196 przez kogoś, kto prześlizgnął się pomiędzy zródłem światła, któ-rym była potężna latarnia łukowa na ulicy, a końcem jasnej smugi.Jeśli się uwzględni wysokość lampy, właściciel cienia musiał sięznajdować chyba na drzewie lub.na balkonie! Uświadomiwszyto sobie, naprzód zdrętwiałam, a potem, odłożywszy słuchawkę,rzuciłam się w stronę sprężyny, której lekkie naciśnięcie wystar-czyło, by żaluzja zjechała na dół i zabarykadowała jedyne wejściedo mej forteczki.Lecz spózniłam się o trzy sekundy.Jakiś krępydrab przesadził parapet okna z małpią zręcznością i zagrodził midrogę.Spojrzałam, zesztywniałam, stałam się kamiennym posą-giem.Przede mną stał Czang. Boże!Mrs.Langdon krzyknęła z takim przejęciem, jak gdyby onasama przeżywała właśnie tę straszną chwilę. Przede mną stał mój wyrzucony szofer  powtórzyła Cecily. Nie mogłam znieść jego wzroku.Spuściłam oczy na moment iwzrok mój padł na czarny guziczek, którego naciśnięcie mogłomnie przed chwilą jeszcze uratować.Teraz nie ruszałam się zmiejsca ani nie wołałam o pomoc, wiedząc, że nic przez to nieosiągnę, a przeciwnie, rozzłoszczę draba i przyśpieszę swój ko-niec.Należało raczej uśpić jego podejrzliwość, zagadać go jakoś,przysunąć się bliżej w stronę łóżka, wyrwać rewolwer spod po-duszki i wtedy pogadać z nim inaczej.Ale zaledwie się cofnęłamo pół kroku, Czang ruszył do ataku.Mój chytry plan obrony runąłw gruzy.Musiałam walczyć i wołać o ratunek. Precz, żółty psie!krzyknęłam, lecz w tym momencie chwycił mnie za gardło ipchnął korpusem z taką siłą, że upadłam na stojące obok krzesło,złamałam je i zwaliłam się na kolana tuż pod ścianą.  TerazCzang pogadać z tobą, biała suko!  zasyczał.Moja głowa ude-rzyła kilkakrotnie w mur.Nagle rozległ się szczęk spadającej ża-luzji.Pomimo całej grozy sytuacji zaciekawiło mnie to i wnetrozwiązałam zagadkę.Uderzając tyłem głowy o ścianę, natrafiłamna guziczek mechanizmu.Tak więc żaluzja spadła dopiero teraz,odbierając mi ostatnią deskę ratunku, gdyż obecnie nie mogłam197 już liczyć na to, że moje wołanie usłyszy jakiś przechodzień. A służba? Służba, droga Rebeko, mieszkała w oficynach willi i byłazajęta pakowaniem swoich rzeczy.Nikt zatem nie mógł mnieusłyszeć, o czym Czang wiedział widocznie, obeznany z rozkła-dem mieszkania.Aoskot spadającej żaluzji przeraził go trochę, aletylko na krótko.Zrozumiał natychmiast, że wypadek ten pogorszyłwyłącznie moje położenie, nie jego.Obalił mnie na wznak, wtło-czył mi w usta jakiś brudny knebel i zaczął zdzierać ze mnie suk-nię.Nie śpieszył się wcale, wiedząc, że mu nikt nie przeszkodzi.Darł materię wąskimi paskami, rozkoszując się szelestem, prutegojedwabiu i sycąc się swą zemstą.Przyciszonym głosem wypomi-nał mi doznane zniewagi.Pamiętał je wszystkie z najdrobniejszy-mi szczegółami.  Ty spalić parasol, ty się brzydzić, że moja rękago dotykać, a teraz ty mi być żona!  syczał mi w ucho.Nie zo-stawił na mnie ani bielizny, ani pończoch nawet; wszystko podarłw drobne strzępy.Przygwożdżona do czerwonego dywanu, wy-czerpana beznadziejną walką, bezbronna, zdana na jego łaskę iniełaskę, musiałam znosić jego chamskie pieszczoty.Jego szorst-kie, niekształtne dłonie, których bym przedtem nie dotknęła zażadne skarby, błądziły teraz po całym moim ciele, jego przerazli-wie długie, prawdziwie chińskie paznokcie drapały moją skórę dokrwi, jego suche, spieczone usta, cuchnące spróchniałymi zębami,całowały mnie po oczach, policzkach, po szyi.Odór potu, benzy-ny, oliwy, tłuszczów, wstrętny zapach nigdy nie kąpanego ciała,woń próchna i najgorszego gatunku tytoniu, wszystko to, razemzmieszane, tworzyło jakiś ohydny, smrodliwy konglomerat sza-tańskich perfum, które wdzierały się przez nozdrza aż do mózgu,odbierając mi resztki przytomności umysłu.Knebel nie dusił mniewprawdzie, lecz uniemożliwiał wydanie okrzyku, utrudniał od-dech, a przez to zmuszał mnie do oddychania wyłącznie nosem,do wciągania w siebie tych zapachów, wywołujących nudności. Straszne!.Straszne!.198  Straszne, droga przyjaciółko i.cudowne, niezrównane! Cudowne, Cissy? %7łartujesz chyba! Bynajmniej.Spróbuj się wczuć w moje położenie, a zrozu-miesz.Czy padłaś kiedy w życiu ofiarą gwałtu? Nie.Nigdy.To jest właściwie raz.Broniłam się, opiera-łam, ale.tak tylko! Więc grałaś komedię.To licha imitacja prawdziwegogwałtu.Wierzaj mi, Rebeko, że. Cicho! Coś stuknęło  wtrąciła Mrs.Langdon.Wstrzymałem na chwilę oddech.Nie byłem pewny, czy per-wersyjne poglądy Cecily wywołały u mnie jakiś odruch, nie-ostrożny w mej sytuacji, czy też inne było zródło szelestu, któryobie godne siebie przyjaciółki zmusił do zamilknięcia i niespokoj-nego nadsłuchiwania.Gdzieś trzasnęły drzwi, a za kilka sekund zastukały w palarniciężkie kroki. Kawę niosą  mruknęła moja żona. A tak się przestraszyłam. Przestraszyłaś się? Czego? Pod wpływem twego opowiadania wydało mi się nagle, żeto ja jestem tobą, ówczesną Mrs.Hedge, i że trzasnęło okno, przezktóre za chwilę ukaże się ten obrzydliwy Czang [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed