[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Marszand i Niemcy chyba tego nie zauważyli, ale wsposobie wymawiania wyrazów dało się wyczuć bardzo delikatne wpływy amerykańskie. Naszczęście zabrałem ze sobą coś do czytania i nalałem sobie szklaneczkę napoju, który uważacie tu,sądząc po naklejce, za whisky. Marszand zrobił się czerwony ze wstydu i, wyciągając rękę w stronę gościa, szybko sięprzedstawił.Z ledwie skrywaną niechęcią Anglik odwzajemnił uścisk i powiedział: Henry Taylor junior, wicehrabia Oxfordshire.Profesor literatury niemieckiej i historii sztukiz uniwersytetu w Oxfordzie. Proszę spocząć, panie hrabio   Marszand popatrzył na Taylora, który łaskawie zajął jedenz foteli przy stoliku. Siadajcie, panowie  zwrócił się do Niemców wskazując im kanapę. Zaraznaprawię mój błąd i naleję panom czegoś naprawdę dobrego.Daniec, przygotuj kieliszki dokoniaku.Miałem chęć odpowiedzieć, że nie najmowałem się u niego na lokaja, ale przypomniałemsobie, o jaką stawkę toczy się gra i posłusznie wydobyłem z dolnej części stolika przed kominkiemcztery pękate koniakówki.Jednocześnie patrzyłem na  Marszanda , który najpierw podszedł dokomódki, wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki pudełko obite granatowym aksamitem i schowałje do srebrnej kasetki stojącej na komodzie, a potem zbliżył się do szafy, otworzył jej drzwikluczem, który tkwił w zamku i wydobył ze środka pękatą butelkę ze złotą zakrętką i bursztynowązawartością.Widziałem kiedyś taki koniak w luksusowych delikatesach.Był schowany w pancernejgablotce i kosztował sześć moich pensji.Anglik zauważył napitek i zganił  Marszanda : Widzę, że chowa pan najlepsze trunki po kątach. rzekł z przekąsem. Mam corazwiększe wątpliwości, czy dobrze zrobiłem przyjeżdżając do Warszawy.Czerwony na twarzy  Marszand bez słowa rozlał koniak do kieliszków i podał go gościom.Stanąłem przy drzwiach w pozycji, jaką zazwyczaj przybierają ochroniarze i przysłuchiwałem sięrozmowie. To oczywiście nie jest jeszcze górna półka  spróbowawszy trunku, Anglik zwrócił się wstronę kominka i patrzył jak bursztynowa ciecz opalizuje w świetle ognia. Ale do rozmowy ointeresach wystarczy. No właśnie   Marszand ucieszył się ze zmiany tematu. Czy mógłby pan dokonać tejekspertyzy jutro?99  To zależy.Król półświatka zamarł.Erwin i Groebe patrzyli to na  Marszanda , to na Anglika.Napierwszego z pretensją na drugiego ze zdziwieniem.Po chwili jednak na twarzy Niemca pojawił sięuśmiech, który miał chyba znaczyć, że Groebe, w swej chytrości, wszystko zrozumiał.Sięgnął poksiążeczkę czekową i położył ją ostentacyjnie na blacie stolika. Ile pan chce?  zapytał otwierając pióro. Dwadzieścia, trzydzieści tysięcy? Jest paninteligentny i zrozumiał, że ma nas w garści.Doceniam to i jestem gotów płacić ekstra.Proszę poprostu wymienić sumę. Niech pan nie sądzi innych swoją miarą  rzekł Taylor tonem, w którym bardziej niż urazęsłychać było rozbawienie. Mam dość pieniędzy, by nie musieć się z nimi liczyć.Powodem, dlaktórego spotykam się z panami dzisiejszego wieczora nie jest perspektywa zysku, ale ciekawość,którą udało się rozbudzić pańskiemu człowiekowi, mister  Marszand.Skontaktował się ze mnąwczoraj i opowiadał o jakimś bezcennym niemieckim rękopisie.Nie chciał ujawniać, o cokonkretnie chodzi, ale nalegał na spotkanie dzisiaj w Warszawie.Ponieważ i tak miałem przyjechaćdo Polski, by badać pewne manuskrypty w polskich bibliotekach i archiwach, pomyślałem, że poprostu przyśpieszę swoją wycieczkę.I oto jestem.Oczywiście nie mam zamiaru dokonywaćekspertyzy za darmo  Groebe i  Marszand wyraznie odetchnęli przy tych słowach  ale nie mamnajmniejszego zamiaru tracić czasu na podrzędne świstki.Król półświatka opuścił głowę i warknął bardziej do siebie, niż do zebranych: Zabiję tego małego diabła  podniósł głowę i spojrzał w obojętną twarz Anglika: Przepraszam za to nieporozumienie, panie hrabio.Mogę zapewnić, że to co chcemy panu pokazaćjest warte pańskiego cennego czasu. Wydaje mi się, że to ja jestem specjalistą od manuskryptów, nie pan  odparował Anglik.Groebe i  Marszand wymienili spojrzenia.Niemiec odchrząknął, pochylił się nad stolikiem iszybko wypełnił czek.Nie widziałem dokładnie, na ile opiewał papier, ale pięć szybkich okrężnychruchów piórem w polu przeznaczonym na sumę świadczyło, że była to liczba czterocyfrowa.KiedyGroebe przesunął czek po szklanym stoliku w kierunku Taylora ze słowami:  Oto zaliczka , stałosię jasne, że chce w ten sposób zyskać jakieś zabezpieczenie, zanim wtajemniczy Anglika wszczegóły.Niemiec zdawał się ufać sile pieniędzy do tego stopnia, że najzwyczajniej w świecie niewierzył w zapewnienia przybysza zza kanału La Manche o tym, że mu na pieniądzach nie zależy.Czek miał być polisą na wypadek, gdyby Taylor, usłyszawszy, jaki to dokument ma zbadać,zdecydował się podzielić tą informacją z policją.Nie chcąc się zdradzić, musiałby zabrać papier zesobą co wydatnie pomieszałoby mu szyki.Mogłoby go to w ogóle powstrzymać od wizyty ustróżów prawa, ale nawet gdyby zdecydował się wydać Groebego i spółkę, czek wystawiony przezNiemca, który policja mogłaby znalezć w czasie rewizji, znacznie obniżyłby wiarygodność Taylora.Ewentualność, że Anglik wyrzuciłby lub zniszczył czek była dla Groebego równie realna jak to, żerazem z  Marszandem wybiorą się jutro na Księżyc.Taylor bezbłędnie przejrzał tę grę. Widzę, że tracę tylko czas  powiedział wstając. Dziękuję za świetny koniak i miływieczór.%7łegnam panów  ukłonił się nieznacznie i ruszył do drzwi. Marszand spojrzał z rozpaczą na starego Niemca, który jednak nie zwracał na niego uwagi.Zmarszczki na czole Groebego świadczyły, że w tej chwili ważą się losy kluczowej decyzji.Anglik kładł już rękę na klamce drzwi, kiedy grubasek się odezwał.Głos drżał mu zpodniecenia, wywołanego ryzykiem, które właśnie podejmował:100  Niech pan zaczeka, Taylor  powiedział do pleców Anglika. Ten dokument to manuskrypt Pieśni Niemców Hoffmanna.Milczenie i bezruch trwały kilka chwil.Pierwszy poruszył się Taylor.Powoli zdjął rękę zklamki, obrócił się i spojrzał na towarzystwo z rozbawieniem: A więc to wy.Przestępcy spuścili oczy jak pensjonarki. Gratuluję tupetu, chłopcy  Taylora nie opuszczała wesołość. Kradniecie bezcennyrękopis z  Jagiellonki , a potem przychodzicie z nim do człowieka, który rozpozna go od razu.Nie ma co, moi znajomi padną ze śmiechu, kiedy im o tym opowiem.Ręka Groebego wykonała szybki ruch, znikając na chwilę pod marynarką, by wyłonić sięstamtąd uzbrojona w niewielki pistolet [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed