[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.przez wieki.Pan Sykst, gdymu pochlebiało odkrycie, był nadzwyczaj w ocenieniu jegołatwowiernym.Około południa wracał zwykle ze zdobyczą bocznymi ulicami, tak, bygo nie widziano, ucieszony, ale kryjąc się ze swą radością, bo sięobawiał niesłychanie szyderstwa.Pomimo największego starania, abyukryć swą namiętność i jej skutki, pan Sykst, podejrzywany,odgadnięty wreszcie, zaczepiony, ujrzał się wydanym na łup ludziom,którzy go zrozumieć nie myśleli wcale, ale radzi byli wypłatać mufigla lub jak się to pospolicie zowie, wziąć go na fundusz.Aatwowierność antykwariusza czyniła go łupem najbezwstydniejobmyślanych psot, a doświadczenie nie było nauką na dzień następny.Wywiedziony w pole, nazajutrz dawał się oszukać bez wielkiegowysiłku na też niecną psotę.Prowadzono go często do najbrudniejszych kątów pod pozorem jakiegoś nabycia, rzucano wśródludzi nie rozumiejących, czego żądał, narażano na tysiącznenieprzyjemności i złe obejście.Znosił on to jak nieuchronne ciężarypowołania i nasapawszy się, nałajawszy, nakląwszy, powracałniezmożony do dawnego trybu poszukiwania.Ponieważ pan Sykstprzywiązywał się do nabywania rzeczy nie mających wartości dlawielkiego ogółu śmiertelnych, a zarobek stosunkowy na nim byłnęcący, przemyślni i złośliwi najwięcej z niego korzystali.Oszukiwano go, ale w tym starym Krakowie, gdzie o zabytkinietrudno, i kędy ich naówczas, gdy pan Sykst poczynał, nikt jeszczetak bardzo nie cenił, znalazły się w istocie cenne rzeczy, które weszłydo magazynów łowów i rupieci pana Syksta.W ostatnich czasach pierwsze piętro kamienicy przedstawiałoosobliwy widok, mało komu dostępny prócz tragarzy, którzy znosili iustawiali, i Kunusi czasem wpuszczanej tu dla ścierania pyłów ipomocy staremu.Jadwisia wciskała się bardzo rzadko, korzystając zdobrego humoru wuja, ale pan Sykst tak się i od niej szyderskoobraniał, śledził jej wejrzenia, taki był niespokojny, widząc jąkrzątającą się wśród swego muzeum, że nie chcąc mu czynićprzykrości, dobre dziewczę mimo zaciekawienia co prędzej,uspakajając starego, uchodzić musiało.Kletki sklepione różnych rozmiarów, w których zbiór się mieścił,byłyby dla malarza wnętrzów szacownym materiałem do obrazu.Wciskające się wąskimi okienkami światło fantastycznie ozłacałoposągi świętych, z kościołów zrujnowanych ocalone, całe ołtarze,rzezby, obrazy, wieka grobowe, figury, zegary, zbroje, tarcze,dywany, obicia, suknie porozwieszane, szafy rzezbione, stoły złociste,krzesła o wysokich poręczach, misy, dzbany, porcelany, szkła,tysiączne łupiny żywota przeszłego, świadczące wymownie o twarzylat zmarłych.Było tam wszystko, co zamarzyć można, aż do ksiąg i rękopismów,pereł i drogich kamieni, łańcuchów i medalów.Cały dochód odkapitału, wszystek grosz oszczędzony, zresztą nie wiedzieć skądbrane, często pożyczane pieniądze poświęcił Sykst swoim zbiorom.Chodził w jednym podartym surducie, w tak lichym, że z czarnegostał się kasztanowatym, jadł chleb z masłem lub suchy, odzwyczaił sięod fajki, byle grosza dla swej namiętności przysporzyć. Gdy znalazł przedmiot ponętny, a zaceniono mu go wysoko i obawiałsię być podkupionym, dokazywał cudów, aby go sobie nie daćwydrzeć.Takim był ów pan Sykst, wujaszek Jadwisi.Sądzimy, że się go jużzresztą domyślicie.Trudniej odgadnąć dziewczę samotne, wpokoikach drugiego piętra wiodące życie prawie zakonne.Mieszkaniebyło dosyć wesołe od ulicy i tak świeże a życiem tchnące, jak Sykstazapylone i stęchłe.Na oknach kwitły proste, ale wonne i pstrekwiatki, powiewały w nich białe firanki, świeciło przez szyby słonko,jakoś ochoczo się wdzierając do panieńskiego przybytku.Jadwisiamiała swój salonik ze starym fortepianikiem wiedeńskim, na którymgrywała, małą biblioteczkę, stół do roboty, krosienka i obok sypialnięw kształcie ołtarza, w którym był stary obraz N.Panny, darowanyprzez wuja, ale z warunkiem, że z domu nigdy wyjść nie miał.Byłato deska, przed wieki gdzieś na wschodzie pobożną staranniemalowana ręką.Sykst był najpewniejszy, że się przed tym obrazemmodliła królowa Jadwiga.Otóż wśród czego upływało życiedziewczęcia pobożnego jak wszystkie krakowianki, co dzieńchodzącego na mszę w towarzystwie Kunusi, która ją wiodła, szłapotem na targ i ze mszy odprowadzała do domu.Kilka rówieśnicznajomych, przychodzących czasem po cichu na kawę, z warunkiem,że się będą bardzo cicho sprawowały, stanowiły całe towarzystwo.Czasem pani Sylwestrowa, daleka krewna Jadwisi, zapraszała ją dosiebie za pozwoleniem wuja, brała na przechadzki i dostarczałarozrywek żywszych, których dziewczę łakomym nie było.Cichą ptaszynę lubiącą gniazdko swoje Pan Bóg stworzył naszczęście; nawet myślą nie odlatywała od niego daleko.Kochałabardzo wujaszka Syksta, lubiła muzykę, chowała gołębie, szyładrobne rzeczy do kościołów i nie wiem, czy pomyślała kiedy, żeby wjej życiu zajść mogła jaka zmiana.Tak, jak było, było jej dobrze, niepragnęła więcej, aby nie stracić tego, co stanowiło szczęście.Rzadkow młodej główce tyle co u niej spokoju i taki instynkt prawdziwychcelów żywota.Gdy rówieśnice szczebiotały o swych projektach, często zuchwałych,dziwacznych i do zbytku niepodobieństwy przekarmionych, Jadwisiasię śmiała z nich, bawiła nimi, ale ją chętka do naśladowania nieogarnęła nigdy. A, kiedy mnie tak bardzo dobrze!"  mówiła.Użalano się, że jej być musi nudno w tym pustym domu pełnym strachów i dziwadeł; trzęsła główką i powtarzała:  I nienudno, iniestraszne, i przywykłam, i z tym mi dobrze, i niczego innego niepragnę."Uważano też Jadwisię za wzór rozsądku, ale po cichu osądzono ją zachłodną, a figlarniejsze panienki szeptały sobie całkiemniesprawiedliwie, że Jadwinia musi być trochę ograniczoną.Myliłysię w tym wielce; poważną była, nie chlubiącą się sobą, ale samotnośćnazwyczaiła ją wcześnie do myślenia i pracy nad sobą, a spokój duszyi serca ułatwił trud i czynił go miłym.Jadwisia czytała wiele, odgadywała więcej jeszcze, ale jak wuj jejwstydził się swego antykwarstwa, tak ona kryła się z nauką i myślami,aby się na śmiech nie narażać.Wiedziała, a raczej czuła, żerozumniejszym nad tych, co nas otaczają, bezkarnie nikomu być niewolno.Skromność przy tym była najwybitniejszą jej cnotą, a miłośćpokoju najgoręcej upragnionym dobrem.Jadwisia nie była tą, którą zowią piękną, chociaż rysom jej twarzy niczarzucić nie było można  nie ożywiała ich trzpiotowata młodość,nie tryskało na zewnątrz życie, był to, jakby alabaster, w którego łonieblado, bojazliwie paliła się lampka żywota.Cerę miała trochę ciemną,oczy niebieskie, usta kształtne, ale zaledwie zarumienione, owaltwarzy regularny, figurkę zręczną, lecz form niezbyt pełnych.Nic wniej nie porywało, nie uderzało, nie pociągało na pierwszy rzut oka,ale im dłużej spoczywało na niej wejrzenie, tym więcej odkrywałoskromnego wdzięku, a pamięć twarzy wpajała się głęboko.Gdy szłado kościoła w czarnej sukience z książeczką pod pachą, nikt nie miałochoty gonić ją wzrokiem, lecz przypatrzywszy się jej, oderwać odtajemniczej, bladej twarzyczki już mu było trudno [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed