[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan kapitan jest szlachetnym człowiekiem.Obiecał mi, że gdyby mnie zabrakło, on mnie zastąpi.Byłeś dla mnie więcej niż synem.Pan kapitan przyrzekł mi, że będzie dla ciebie.że będzie ojcem dla ciebie.Słyszysz,chłopcze?. Tak, Piotrze!  rzekł uroczyście kapitan ,,Torunia. Niech Bóg zachowa kapitanaBarena jak najdłużej.Lecz w razie potrzeby ja będę zawsze czuwał nad tobą.Gdy Piotr oszołomiony wszedł, zataczając się, do kuchni Fregaty, kobiecina krzyknęła: Co ci się stało? Czemuś taki blady? Dokąd cię wysyłają? Na koniec świata, dobra, droga pani Fregato! Och, jaki ja jestem szczęśliwy!Rzucił się na szyję zdumionej kobiety i ściskał ją czule.Ona zaś nie wiedząc, czy śmiaćsię, czy płakać, wybrała płacz, w czym była bardziej zaprawiona i w czym niepospolitezdobyła doświadczenie.Niezwykłe te historie zostały barwnie opisane w wielu listach, co, jak pocztowe gołębie,poleciały do Warszawy i na niezapomnianą nigdy ulicę Dobrą i do dawnych kolegów.UlicaDobra czytała je we wzruszonym milczeniu, koledzy zaś, towarzystwo z nieograniczonąnieodpowiedzialnością, z ogromnym rejwachem i wrzaskiem, czym się w pewnym wiekuobjawia radość.Piotr rozpoczął przerwaną naukę.Skoczył w pracę jak dzielny nurek w wodę.Zpieszył się.Zacisnął usta i twardo przyrzekł sobie nie zmarnować ani dnia, ani godziny.Aatwą jest każdapraca, spełniana z zapałem, jego zaś zapał był tak gorący, że go kapitan Baren musiałmiarkować. Piotrze, nie pal tak pod maszyną, bo pęknie! 96Piotr uśmiechał się, pokazując zdrowe zęby i pracowicie, sumiennie, uczciwie szedłnaprzód, krok za krokiem.Przed południem był w szkole, po południu odrabiał lekcje,wieczorem odpoczywał na rozmowie z kapitanem i Fregatą.Zawsze znalazł chwilę, abypomóc zacnej kobiecie, tak w nim rozkochanej, że jak mówił kapitan, nie mogąc muofiarować drugiego kolczyka gotowa sobie oderżnąć i dać mu na pamiątkę jedno ucho.Próbowała ona czasem buntować Piotra przeciwko  męczarniom nauki albo też strzelała zzatrutych strzał w stronę kapitana. Innym dobrze! Rano sobie śpią pod ciepłą kołderką, a biedne dziecko musi gnać doszkoły.Znieg wali, mróz łamie kości, ale co to kogo obchodzi? I po co? Rozumiem, że warto,gdyby chłopiec miał zostać księdzem.Ale marynarzem.Wielka mi sztuka być marynarzem!Znałam jednego, co dziesięć razy opłynął świat, a podpisać się nie umiał, chyba na wodzie.Popatrzy na słońce i płynie.Kaczka też umie pływać, a do szkoły nie chodziła.Każda fokalepiej się rozumie na pływaniu niż niejeden kapitan.Ucz się, ucz, a potem się utopisz. Piotrze!  mówił kapitan. Wracając ze szkoły kupisz mi dziesięć naboi takich, jakichsię używa na niedzwiedzie.Moja strzelba jest nie nabita i dlatego baby stają się zuchwałe.Gdy jednak Piotr powrócił rozpromieniony po świetnym złożeniu egzaminu, radośćFregaty objawiła się promieniście.Pyszniła się niepomiernie, raz po raz spoglądając nachłopca z uwielbieniem; potem mu powiedziała cicho na osobności: Ucz się, Piotrusiu, ucz.Nie zważaj na to, co ja wygaduję.A pana kapitana jakby ktona sto koni wsadził.On tego nie pokaże, ale ja wiem. Ja też wiem!  zaśmiał się Piotr, szczęśliwy. Czym ja się wam odwdzięczę, złota paniFregato?  dodał z powagą. Więcej uczyniłeś dla biednych starych ludzi, niż sam wiesz o tym  odpowiedziałaFregata. Patrz, jak słońce świeci! Wiosna się zbliża.Na morzu było coraz więcej świateł i złotawych błysków.Przędły się nad nim mgiełkisrebrne i powiewne.Czasem ukazała się na niebie różowa chmurka, jak miękki puch,zgubiony przez słońce, wędrującego łabędzia.Powietrzem krążyła słodycz.W zaroślachzapytywał cienkim głosikiem ptak, gdzie jest wiosna, a drugi odpowiadał mu z oddali, że jużją widać ze szczytu wysokiego drzewa.Radość pękała jak pąki smoliste na kasztanach, jednetylko mewy płakały, ale mewy  żebraczki morza  zawsze płaczą.Okrętowe syreny ryczałydonośniej niż zwykle, a flagi łopotały coraz to niecierpliwiej.Jeden miesiąc zazielenił się, drugi bielił się kwieciście.I morze kwitło pianami jakniezmierna łąka.Zdawało się, że ziemia przegląda się w morzu, a wiosna się w nim odbija.Kapitan Baren, odprowadziwszy spojrzeniem Piotra idącego do szkoły, siadał w pogodnerano na schodkach wiodących do  Stelli i patrzył na morze.Siadywał tak przez całe godziny,łagodnie uśmiechnięty.Witał dobrym uśmiechem każdy statek przybywający, żegnałodpływające.Patrzył z szacunkiem na te grozne i żelazne, czarnymi oczami dział lustrującemorze.Czasem wyłowił spojrzeniem biały żagiel i wędrował z nim po wodach; żagielsrebrzył się, puszył wiatrem nadęty i stawał się coraz mniejszy.W innej stronie terkotałzgryzliwie, jakby nadąsany, kuter rybacki wlokąc się ciężko i pracowicie.Wciąż się cośzmieniało na żywym obrazie.Wszystko żyło na nim i w ciągłym było ruchu.Cichą, niewysłowioną radością cieszyło się serce starego żeglarza.Widział morzaniezmierne, fale wyniosłe i grozne, sięgające nieba; morza bogate, zasypane perłami; takie, wktórych tysiące wysp tkwiły jak drogocenne kamienie.A teraz to morze szare i malutkie jestmu droższe ponad wszystkie oceany świata.Wygląda ono jak dziecko w jednej koszulinie, naktóre nie można patrzyć bez wzruszenia; dziecko jedyne, przeto tym więcej kochane.Stary żeglarz spogląda na nie takim zachłannym spojrzeniem, jak gdyby je całe chciałzmieścić w bladych swoich oczach, wypić je, duszę napełnić i nim, i tymi blaskami, co sięgonią po wodzie.Ciepłym jej odblaskiem napełnił zrenice i zamknął oczy: teraz widzi więcej, 97szerzej i dalej; nie tylko to morze, którego szum do niego dochodzi, lecz i to, które się dopierostaje i rośnie, rośnie, rośnie.Widzi, jakie ono będzie, gdy jego już nie będzie.O, jakażwspaniałość, jaka potęga! Serce jego drży z radości.Cała Polska skłoniła się ku morzu,przyszła ku niemu w nabożnej pielgrzymce, objęła je ramionami; cały trud i ciężka pracanarodu toczy się ku wielkim wodom; cała Polska ciska w odmęt głazy olbrzymie, granitywiecznotrwałe, całe lasy dębowych pni wbija w jego dno.Jaki ruch, jakie życie! Tysiącestatków tłoczy się w ogromnym porcie, dymy z kominów snują się jak ogromne czarnechmury.Stu językami gada port, ludzie z całego świata krążą po jego tysiącznych odnogach,po mieście Gdyni, wielkim, bogatym, na wszystkich wzgórzach rozsiadłym.Brama Polski naświat jest niezmierną bramą, jej łukiem triumfalnym, zdumiewającym, niewzruszonym i takwspaniałym, że jego fundamenty całuje morze ujarzmione, zachwycone i na wieki wiekówwierne.Kapitan Baren wyciągnął ręce do swojego widzenia, do marzenia, które już się obleka wciało, a teraz trzeba je tylko nasycić krwią, aby rosło nieskończenie.Tak będzie! Tak będzie!Niech tylko prą ku temu morzu, które czeka.Niech idą ławą przeciwko fali, aby ją poskromićjak dzikiego konia i kazać mu nieść ciężary.Niech się skrzykną i niech się zwołują jednymhasłem:  Morze! Morze!O, gdyby stary żeglarz mógł wszystkich nauczyć tak kochać morze, jak on je kocha!Powiał wiatr i musnął jego zoraną twarz, wiatr rzezwy i dziwnie pachnący. Wiatr od morza!  szepnął. Wiatr od morza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed