[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.McKenna podniósł dłoń i położy ł mi ją na ramieniu.Sam nie jestem szczególnie cherlawy , aleta łapa zdawała się wy kuta z kamienia, a ramię, z którego wy chodziła, by ło niczy m stalowy tłok.Zmusił mnie, żeby m z powrotem usiadł z taką łatwością, jak gdy by m miał pięć lat. Co pan, do cholery , wy prawia?McKenna popchnął krzesło i mnie samego w stronę stołu, blokując mnie między blatema oparciem.Jęknąłem, kiedy wy sunięty brzeg z drzewa wenge wbił mi się w pęknięte żebro.Ból by ł niczy m pchnięcie nożem w pierś  ostry i nie do zniesienia.I nie odpuszczał.Agent nachy liłsię nade mną, swoim cielskiem odcinając mi drogę odwrotu, i zaczął szeptać obok mojegolewego ucha. Nie podoba mi się pan, doktorze.Ani, kurwa, trochę.Nie wiem, czy jest pan ty lkonieznośny m elegancikiem, który uważa się za Boga, czy też coś pan przede mną ukry wa.Mam togdzieś, czy w swojej branży jest pan supergwiazdą.Jeśli ktoś chce się zbliży ć z ostry mprzedmiotem do człowieka, którego ja ochraniam, musi by ć czy stszy niż łza.Spróbowałem odzy skać oddech, choć ból w klatce piersiowej przy prawiał mnie o zawrotygłowy i ledwie by łem w stanie wtłoczy ć powietrze w płuca.Musiałem wy rażać się jasno.Gdy byprzy szło mu do głowy podwinąć mi rękawy fartucha, spostrzegłby zadrapania powstałe podczaswalki i to by łby koniec. Popełnia pan poważny błąd  zdołałem powiedzieć. Gdzie pan by ł o pierwszej po południu? Już to powiedziałem. Proszę powtórzy ć. Pojechałem odwiedzić rodzinę pacjenta, zjadłem coś i wróciłem do gabinetu. To ciekawe.O tej samej porze doktor Hockstetter, którego wczoraj wy brano, aby panazastąpił przy by ć może najważniejszej operacji neurochirurgicznej w historii, został zaatakowanyna parkingu.Napastnik złamał mu rękę drzwiami samochodu.Zdołałem przekręcić szy ję na ty le, żeby móc spojrzeć mu w twarz.By liśmy tak blisko siebie,że mogliby śmy się pocałować.Jego oddech wy dzielał odór gum nikoty nowy ch, jego skórarozsiewała zaś woń tłuszczu i potu zamkniętej w klatce bestii. Powiedzieli mi, że miał wy padek  zauważy łem, mając nadzieję, że strach, który we mniewzbudzał, i ból, który odczuwałem, odczy ta jako oznaki zdumienia. Owszem, tak powiedzieli.Szczęśliwy zbieg okoliczności.Ty le ty lko, że w moim fachu zbiegiokoliczności nie istnieją.I co mam powiedzieć? Pan może na ty m wszy stkim sporo zy skać.To jużmoty w.I by ł pan poza terenem szpitala.A to możliwość.Wcisnąłem stopy w podłogę, starając się przezwy cięży ć siłę, z którą na mnie naciskał, cofnąćsię na milimetr, żeby móc złapać oddech.Szpitalne chodaki ślizgały mi się po wy kładziniepomieszczenia.Zdjąłem buty i zdołałem minimalnie się odepchnąć. Czy Pierwsza Dama mówiła panu, że ja wcale nie chciałem go operować? %7łe musiała mnieo to prosić nie raz, ale dwa razy ? To więc raczej gówno, nie zaś moty w, co, McKenna?Zamrugał kilka razy.By ło widać, że nie miał o ty m pojęcia.Ten cios chwilowo wy trącił goz równowagi, ale zaraz potem przy puścił kontratak, wy ciągając ostatni element, któregobrakowało do skompletowania zbrodniczej triady.Ustalił już, że miałem okazję i środki, teraz zaśmiał by ć może wątpliwości co do moty wu.Pozostawał jednak dy miący pistolet. Doktorze, czy ma pan broń? Słucham? Pistolet.Czy ma pan pistolet. Nie, nie mam pistoletu.Nie znoszę broni, głupku.Nigdy w ży ciu nie trzy małem broniw rękach.Z wy jątkiem tego, jak wy machiwałem pistoletem kilka godzin temu.I z pewnością na skórzepozostały mi drobinki prochu, mimo że kiedy siłowałem się z Hockstetterem i pistolet wy palił,miałem na sobie rękawiczki.Sama broń wciąż zaś spoczy wała pod przednim fotelem w moimsamochodzie.A głos drżał mi od napięcia i bólu w klatce piersiowej.Wiedziałem, że mi nie uwierzy ł.%7łe odkry je, co od początku kombinowałem.I że nie będęmiał nawet sposobności, żeby odwołać się do White a, który to wszy stko sły szał.Zanim zdołam ich przekonać, jak wy gląda prawda, Julię już dawno zdążą zeżreć szczury.Wówczas zadzwonił telefon.By ła to komórka McKenny.Odstąpił ode mnie, aby odebrać, ja zaś mogłem w końcu odsunąćzmaltretowane żebro od krawędzi stołu. McKenna.Nastąpił cy kl chrząknięć i przy taknięć.Nie by łem w stanie dosły szeć słów drugiegorozmówcy.McKenna odszedł pod okno i odwrócił się do mnie plecami, ale poziom dzwiękuw telefonie miał tak wy soki, że usły szałem, że rozmówca McKenny mówił głośno i z ekscy tacją. Co? To niemożliwe.Kogo, do cholery , mamy dziś w balisty ce?Nastąpiły kolejne wy jaśnienia i pochrząkiwania.Barki McKenny powoli opadały , w miarę jaksłowa rozmówcy pogrążały jego teorię.Rozłączy ł się bez pożegnania.Wtedy zrozumiałem.Wy strzał, który przebił oponę w samochodzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed