[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.* * * Czterdzieści  Marian Wiśniewski położył na gazeciepikową damę. He, he, he.Nic ci, Maniek, ten meldunek nie pomoże zaśmiał się stary Józef.Rzucił dziesiątkę, wziął tę lewę, potem następną. Leżysz! W życiu nie ustukasz sto dziesięć  poprawiłkolejarską czapkę.Grali już trzeciego tysiąca. Co jest, do cholery! Ile razy jestem na musiku, toprzychodzi mi taka plaża!  Marian pokręcił głową ze złością.Siedzieli na jednej z kanap pustego przedziału.Między nimileżała pomięta gazeta spełniająca funkcję stołu. A co, chciałbyś zawsze mieć same faraony!?  zaśmiał sięponownie stary kolejarz.Zliniąc' kopiowy ołówek wpisywałuważnie dowód swej przewagi w koślawo narysowanerubryki. Tasujesz! Teraz ja będę się gimnastykował poprawił się na siedzeniu.Marian zebrał porozrzucane brudne karty, złożył i niespiesząc się zaczął je mieszać.Odchylił się w tył, wyglądającprzez ciemne okno.Niewiele było widać. Powinniśmy niedługo być. powiedział mimo to.Po skończonym rozdaniu stary wyciągnął paczkęklubowych.Tułało się w niej kilka papierosów.  Zapalisz?  podsunął Marianowi. Daj.Poklepywali się po ubraniu, szukając zapałek.W końcukolejarz natrafił na pudełko i wyciągnął. Cholera, puste.Cie masz? Nie. Czekaj, pójdę na korytarz.Może ktoś ma. Co ty, Ziutek? O tej porze? A nuż będzie jakiś nocny marek.Najwyżej przejdę się poprzedziałach.Józef wstał i wyszedł z przedziału.Po chwili wsadził głowę zpowrotem, wyraznie zaniepokojony. Ty, Maniek, chodz! Tam się coś dzieje! Co!? Diabli wiedzą! Ktoś krzyczy!Wiśniewski wstał i ociągając się wyszedł na korytarz. No, gdzie te krzyki?  stanął przy starym. Tam  Józef wskazał dalszy koniec wagonu.Faktycznie, słychać było stamtąd jakieś wołanie, zniekształ-cone odgłosami jadącego pociągu. Trzeba zobaczyć  kolejarz patrzył pytająco. Pewnie jakaś chuliganeria! Szlag by trafił! Spokojnie dodomu nie można już dojechać!  Wiśniewski zaklął zwściekłością.Poszli obaj szybko wąskim, nieprzyjemnym korytarzem.Józef przezornie trzymał się z tyłu.Marian, coraz bardziej zły,pchnął uchylone drzwi prowadzące do galeryjki i stanął jakwryty.Rozsuwane wrota przejścia między wagonami byłyotwarte, a na stalowych płytach podrygiwał jakiś facetnajwyrazniej szarpiący się z czymś niewidocznym, położonymdalej i wykrzykujący coś podekscytowanym głosem. Otwórz!.Morderca!.Ludzie, ratunku!!.Otwórz!.Marian z trudem rozróżniał oderwane słowa.Podbiegł dotamtego. Panie, co jest? Co się stało?Gość odwrócił się z widocznym przestrachem.Wiśniewskicofnął się lekko.Twarz mężczyzny była zalana krwią, ubranie też miał poplamione. Morderca, panie! Aapcie!!!  przypadł do sokisty.Marian usłyszał ciche stęknięcie starego i oprzytomniał. Człowieku, powiedz, co się stało! Tylko spokojnie! Aapać. dyszał tamten.Miał co najmniej pięćdziesiątlat.Pomału się uspokajał widząc dwóch mężczyzn. Jakiśmorderca.Wyrzucił kobietę z pociągu!  wybuchnął nagle. Jak! Kiedy?!  Józef przysunął się o krok bliżej. Przed chwilą! Widziałem! Trzymała się, a on jąwypchnął!  coś jakby łkanie zagrało mu w gardle. Akurat szedłem.Uderzył mnie i uciekł.Tam.pokazał zamknięte drzwi.Marian nie słuchał dalej. Józek!! Hamulec!!!  ryknął do kolejarza, doskakując doklamki.Gdy ją naciskał, usłyszał przerazliwy pisk i uczuł gwałtowneszarpnięcie.Stary kolejarz miał jeszcze dobry refleks.* * *.ON dopadł do drzwi i otworzył je szeroko.Pęd powietrzaomal MU ich nie wydarł! Gdyby nie złapał się przytomnieramy, mogło być zupełnie niewesoło.Wyjrzał.Dwawagony dalej, na szczęście w kierunku lokomotywy, ktoś teżotworzył wagon.Zszedł na stopień.Kto to był? Pociąghamował coraz ostrzej.ON zrozumiał.Jednak tamtenmusiał.Błogosławił przypadek, który sprawił, że mężczyznabył za NIM na stopniu, w stosunku do kierunku jazdy.Niedaleko torów czerniała ściana lasu.Nie było na coczekać! Skoczył na niższy stopień i z niego od razu na nasyp,amortyzując przygiętymi w kolanach nogami ewentualneuderzenie.Szarpnięcia prawie nie było.Pociąg właściwie jużstawał., ON odwrócił się błyskawicznie i popędził wkierunku drzew. Stać! Stać!!  usłyszał krzyki.Obejrzał się w biegu.Z wagonów wyskoczyło parę postaci.Otworzyło się kilka okien, wyglądali ludzie.Przyśpieszyłtylko.  Stać! Stać, bo będę strzelał!  dobiegło do NIEGO.Nie odwrócił się nawet.Huk był kompletnie zaskakujący.Coś przejmująco zaświergotało z lewej strony! Mają broń!!Podcięło GO to jak biczem.Niepomny na nic, jak zającwyrywał pomiędzy pierwszymi, rzadkimi jeszcze drzewami.* * *.Marian ściskał w ręku pistolet.Nigdy nie przeczuwał, żekiedykolwiek użyje go w takich okolicznościach.Doczłowieka.Mówiono o tym na szkoleniach, na strzelnicy,między sobą, ale te gadki były gówno warte! Teraz byłozupełnie inaczej! Dłoń miał mokrą.Czy wszyscy tak sięwtedy pocą? Rękojeść była chropawa, więc może tak?.-Onzabił, zabił! Zcigasz mordercę!  kołatało mu w głowie.Zmuszał się do tej myśli.Dawała trochę pewności.Zwolnił nieco, gdy poczuł na twarzy pierwsze gałęzie.Usłyszał za sobą oddechy kilku ludzi, którzy nie wiadomokiedy i jak wyskoczyli też z pociągu.W przodzie migałaciemna sylwetka, prawie już niewidoczna wśród corazgęstszego lasu.Nie można go stracić z oczu! Nie można!!błysnęło Marianowi w głowie Z prawej go! Z prawej! Aukiem!! krzyknął za siebie, wkierunku tych zdyszanych oddechów.Posłuchali, rozsypując się i oddalając od niego.Sam,wytężając wszystkie siły, pobiegł w stronęcharakterystycznego, wygiętego drzewa, gdzie widział po razostatni tamtą postać.Minął poskręcany pień w pełnympędzie.Nie ma go! Szybciej! Szybciej!! Serce waliło mu jakmłotem, ale nie zwalniał biegu.Biegł i czuł, że zaraz upadnie.Wolniej.Bo szlag cię trafi.Purpura zasłoniła mu oczy.Zrobił jeszcze parę chwiejnych kroków i stanął.Wysapywał zsiebie zmęczenie.Męka rozrywała mu płuca.Idioto!.Niemasz dwudziestu lat! Oddech z wolna się uspokajał.Niemożna tak na wariata! Trzeba spokojnie! Tylko gdzie on jest!?Stracił go z oczu chyba tu, na lewo?.Niee.Nie ma.Usłyszał naraz jakieś szybkie trzaski i jakby kroki.Serce podeszło mu do gardła! Przełknął z wysiłkiem ślinę.To sięoddalało! On zabił! Zabił!!.Ta myśl znowu pozwoliła muruszyć się z miejsca.Wokół było już cicho.Stać! Stać! krzyknął zupełnie bez przekonania.Sam stanął nasłuchując.Tylko szum gałęzi.Gdzie są ci, co biegli z nim razem!?Cisza.Las wydawał się kompletnie pusty.Marian ponowniepoczuł niepokój, który podstępnie zaczął zamieniać się wobezwładniający lęk.Rozejrzał się spłoszony.Nic.Zaraz, coto!? Znów jakieś kroki! Jakby tam!! Podbiegł drobnymi krocz-kami ściskając broń.Nikogo. Stać! Stać!  ryknął ile sił i nagle zdał sobie sprawę zbezsensu takich, krzyków.Tylko pies wraca na wrzaski pana,a i to nie zawsze!Wściekły na siebie, na przekór strachowi, który był cały czasodczuwalny jako mdlący kłąb w gardle, zaczął metodycznieprzeszukiwać okoliczne krzaki.Uspokajał się przy tychposzukiwaniach.Trzeba dalej.Drzewa stawały się rzadsze.Widać już było niewielką polankę, oświetloną nieprzyjemnymksiężycowym blaskiem, który dopiero teraz zauważył.Rozsunął ostrożnie gałęzie.Jeszcze ta polanka i wracam postanowił Marian [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed