[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z tego powodu mam dla tegonarodu uczciwą pogardę.Francuz pije prześlicznie, Niemiec brzydko.Jak mogło piwozwyciężyć wspaniałą, i bohaterską moc wina? To śmieszne.Zaczyna mnie też martwić nie nażarty powolne przywykanie Francuzów do piwa.Och, to są niedobre i niebezpieczne rzeczy!Myślę o napisaniu odezwy publicznej do Francuzów, aby pili tylko wino, a piwo będzieobłożone narodową klątwą.W ręce pańskie! Dziękuję! Ten koniak jest rodem z piekła. Z piekła? Niech pan nie myśli, że wszystko, co jest rodem z piekła, jest złe.Wyjąwszy oczywiście kobiety.Myślę jednak, że i piekło samo tego nie chciało, co w imieniujego potrafi uczynić kobieta.Ha! Czyż nie ma kobiet niebiańskich? Są, oczywiście, że są.Ileż razy diabeł przybiera postać anioła! Jest to jeden znajstarszych i najbardziej banalnych podstępów piekielnych.A propos piekła: moja żona65kłania się panu, bo już odchodzi.Pan pozwoli, że poproszę ją o urlop i pożegnam ją wpańskim imieniu. Gdzie państwo mieszkają? W tym lokalu, że tak powiem: w przedsionku świątyni sztuki.Ot, tam za tą kotarąsą drzwi, które prowadzą do naszych apartamentów.Są one dość skromne, bo przerobione zeskładu na rupiecie, z tego powodu panuje tam zapach muzealny, choć jedynym okazemstarożytnej sztuki jest tam moja dostojna małżonka. Proszę jej złożyć moje uszanowanie! Dziękuję.Pańska uprzejmość jest tak wielka, że chce uczcić potwora. Ależ, panie! Jakże można& Można, panie odrzekł on melancholijnie Egipcjanie mieli świętegokrokodyla, a ja mam moją żonę& Za chwile wracam!Miły człowiek pokusztykał w stronę swoich apartamentów.Na sali, oddychającej ciężko wyziewami fuzlu, dymu cygar i tym zapachem tłustejścierki, którego z podobnego lokalu nigdy nie wypłoszy najsilniejszy nawet strumieńświeżego powietrza, nie było już nikogo.Rzezimieszek w straszliwym fraku obliczał w kącieprzy stoliku wpływy z targu.Kazałem mu podać większą ilość alkoholu, uregulowałem z góryrachunek i poprosiłem, aby poszedł sobie do diabła, a pan dyrektor sam zgasi światła ipozamyka wejścia.Zostałem sam.Zdawało mi się wprawdzie, że wychudzony i zielonkawy duch mojegowuja wypłynął spoza falistego pieca, zbliżył się ku mnie, długim palcem policzył butelki, poczym westchnął tak głęboko, jak duch ojca Hamleta w teatrze na prowincji.Ale mi się tylko zdawało.Byłem sam, a duch musiał się urodzić w butelce koniaku.Patrzyłem w stronę, skądmiał wrócić pan dyrektor.Słychać tam było niejakie wrzaski mocno podniesione i miły głosmojego współbiesiadnika. Rum działa! pomyślałem wesoło.Nagle krzyknąłem.Dyrektor siedział obok mnie przy stoliku. Otóż jestem! rzekł smętnie.Nie widziałem, żeby wychodził z drzwi, dość odległych, w ogóle nic nie widziałem. Jak? Skąd pan się tu wziął? szepnąłem niemal z lękiem. Zjawiłem się dość szybko, co pana pewnie dziwi, gdyby pan jednak mógł byćobecny przy rozmowie mojej z żoną, dziwiłby się pan, że tak powoli stamtąd wyszedłem& Apropos! Jest pan człowiekiem pełnym taktu i doskonałych manier.Muszę więc pana zapytać66otwarcie, czy nie budzi w panu wstrętu fakt dość smutny, że będzie pan siedział przy jednymstole z człowiekiem, który przed chwilą został spoliczkowany? Pan? Wolałbym, ażeby to mógł być ktoś inny, ale nie było innej ofiary. %7łona? To aż tak gwałtownie? Po cóż jej pan kazał pić rum? Bez rumu byłoby gorzej, rum zaś odjął jej mocnym nogom pewność ruchów, asilnym jej ruchom odjął tęgość i sprężystość, tak że zostałem obrażony dość lekko, raczej naduszy, niż na ciele. Biedny pan jest człowiek, drogi panie& Pańskie współczucie wylewa na moją steraną głowę najcudowniejsze balsamy.Odstu milionów lat nie było mi tak dobrze i tak radośnie.Dziękuję panu z całego serca.Przebywam ciągle wśród takiej hołoty, że godzina, spędzona z człowiekiem tak nienagannychmanier, z człowiekiem o takiej jak pan wzniosłości ducha, jest dla mnie wiekiem szczęścia. Niech pan pije! Dziękuję! Nawet to paskudztwo wydaje mi się płynem przedziwnego smaku.Uczyńmy je nieco mocniejszym!Podniósł do ust szklankę wódki i w tej chwili, kiedy ją zbliżał do ust, stało się cośstrasznego; oczy jego pozieleniały, twarz stała się szara, a ze szklanki buchnął płomień siny ijadowity.Dyrektor pić go począł z lubością i wypił do dna.Porwałem się z krzesła.Głowa moja zmieniła się nagłe w szczotkę do czyszczeniaubrania, tak przerazliwy strach podniósł moje włosy.Chciałem uciekać! Co?& co& to było?& wyjąkałem. Jedni lubią zimne, drudzy gorące! rzekł dyrektor takim głosem, jak gdybywydobywał go z brzucha. Co pana tak zdumiało? Kto pan jest, na Boga! Kto pan jest? krzyknąłem zduszonym głosem.Nagle lampy przygasły jak w teatrze, zrobiło się bardzo cicho a dyrektor, podniósłszysię z krzesła, rzekł z ukłonem: Diabeł, ale do pańskich usług&Coś mnie schwyciło za gardło, tak że mi brakło powietrza, czułem, że oczy mojewyłażą z orbit, serce poderwało się i zaczęło się dobijać do piersi, jak uciekający z pożaruczłowiek dobija się do drzwi, nogi uginały się pode mną, jakbym zapadał w bagno; o włosachjuż nic nie wiedziałem, we wnętrzu głowy poczułem zimno dotkliwe, strach bowiem ściął mimózg w bryłę lodu.67Straszliwy człowiek nagle posmutniał.Zgasił oczy jak zielone latarenki, na twarzwróciły mu zwykłe kolory.Lampy zajaśniały.I zaczął mówić z melancholią: Otóż to! Otóż to? I pan się przestraszył, nawet pan! Jest mi niezmiernie przykro, onie umiem panu tego wyrazić, jak bardzo mi przykro.Niechże się pan uspokoi i usiądzie&Zbliżył się ku mnie i siłą posadził na krześle.Dusza moja uciekła jak jelonek, opasłeciało nie było w stanie uczynić najmniejszego ruchu.Wodziłem za nim wzrokiemzdumionym, przelękłym, na pół zwariowanym.W uszach mi szumiało.Serce uspokajało siępowoli widząc, że mu się żadna krzywda nie dzieje.Miałem wrażenie, że ktoś mówi do mniez oddali, jakby przez tubę.A on mówił: To są skutki straszenia dzieci diabłem.I niech mi pan powie, co we mnie jeststrasznego? Taki sam jestem jak inni, trochę tylko brzydszy& Oczy!& powiedziało coś we mnie, ale nie ja. Oczy?& Trochę mi zabłysły.A u ludzi nie widział pan błyszczących albozielonych oczu? Noga& powiedziało znów coś we mnie, bez mojego wyraznego współudziału. Noga? No, cóż? Trochę nieforemna. Trudno, drogi panie, kopyto.Wolę jednakmoje diable kopyto, niż niektóre ludzkie nogi.Wie pan, co to jest podolska stopa? Otóż jawolę moje kopyto.W każdym razie jest ono raczej końskie niż ośle, które się dzisiaj zdarza uludzi.I cóż nadzwyczajnego w mojej nodze? Pan pił ogień!& rzekłem konającym głosem. Gdyby pan to mógł znieść, piłby pan także w ten sam sposób.Pozwoli pan, alenawet diabeł nie może znieść wyrobionego z kartofli przez ludzi paskudztwa w jegoniezmienionej postaci.Wolę już w ognistej formie.No! no! Spokojnie, spokojnie& Nie takidiabeł straszny.Prawda? Prawda& I już się pan nie boi? Coraz mniej& Więc bez trwogi i jasno patrząc na rzeczy, widzi pan teraz, jak brzydkich sposobówod wieków używa konkurencja do pohańbienia diabła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]