[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do kasyna schodzili się synowie najlepszych rodzin NowegoOrleanu w towarzystwie kreolskich piękności, odzianych wewspaniałe wieczorowe suknie.Lecz nie wszystkie damy pojawiały siętu w męskiej eskorcie.Odważniejsze przychodziły same.Dla nikogonie było tajemnicą, że w ten sposób chciały zwrócić na siebie uwagęniezwykle przystojnego właściciela  The Beaufort".Niektórym się to udawało.Przez pięć lat rządów w kasynie Armand poznał wiele młodych - inie tylko młodych - kobiet.Zdarzało się, że zapraszał je na górę, dosiebie.Ostatnio jednak tego nie robił.Wmawiał sobie, że to dlatego, iżżadna z nich nie przypadła mu do gustu.Po części była to prawda,bowiem każdą z nich odruchowo porównywał do ognistej, rudowłosejlady Madeleine.Wystarczyło, że tylko o niej pomyślał, a już dreszczrozkoszy przebiegał mu po plecach.Kasyno Armanda słynęło nie tylko z wystroju i elegancjikrupierów.Równie sławny był wystawny i darmowy bufet, w porzekolacji dostępny dla wszystkich gości.De Chevalier zatrudniał ażtrzech kucharzy, zdolnych zaspokoić najwybredniejsze gusta.Prawdęmówiąc, część bywalców kasyna nigdy nie zasiadała do zielonegostołu.Przechadzali się chwilę po sali, jakby szukali odpowiedniegomiejsca, lecz chyłkiem, niby od niechcenia, zmierzali do bufetu.Rozglądali się niespokojnie, sięgali po srebrne sztućce i nakładalisobie kopiastą porcję na talerz.Armand wcale się tym nie przejmował.Niech sobie jedzą.Dańnigdy nie brakowało.Było ich tyle, że tuż przed świtem pozostałościwędrowały do klasztoru sióstr urszulanek.Zakonnice z wdzięcznościąprzyjmowały dary i za dnia, widząc Armanda na ulicy, dziękowały muz zapewnieniem, ze zawsze się za niego modlą. O dziewiątej w kasynie panował już gwar.Przed dziesiątą przystołach kłębił się tłum eleganckich, popijających szampana graczy.Słychać było nawoływania krupierów, szeleściły rozdawane karty, a wpowietrzu wisiał gęsty niebieski dym cygar.Armand przez bite dwie godziny niemal bez wytchnienia witałwchodzących gości.Zciskał im dłonie, całował w policzki iwszystkim życzył wygranej.Chciał, żeby dobrze się bawili.Wreszcieprzecisnął się przez pełną salę, lekkim krokiem wbiegł pomarmurowych schodach, minął szerokie foyer i pchnął na ościeżciężkie podwójne drzwi.Tutaj pod purpurową markizą oparł się o słup latarni i głębokowciągnął w płuca łyk rześkiego powietrza.Z wewnętrznej kieszeniwyjął cienkie, czarne cygaro, wetknął je w usta i przypalił zapałkąpotartą o paznokieć.Rzucił zapałkę na ziemię i z rozkoszą sięzaciągnął.Stał tak przez dłuższą chwilę, ciesząc się odrobiną względnejsamotności.Nagłe zauważył szykowny powóz wyjeżdżający zCarondelet.Złoty herb widniał na czarnych, błyszczącychdrzwiczkach.Herb lorda Enfielda.Armand pokręcił głową.Było już po dziesiątej.Lord Enfield jak zwykle pożegnał się znarzeczoną.Jeśli jednak miał zamiar wrócić do siebie do domu i udaćsię na spoczynek, to jechał w złym kierunku.Armand zmrużył czarne oczy.Desmond Chilton wcale nie wracał do domu.Wybierał się naNorth Rampart Street.Armand doskonale wiedział, co tam było. ROZDZIAA TRZYNASTYW obszernym i pluszowym wnętrzu powozu łatwo było popaść wprzyjemne rozmarzenie.Lord Enfield tak był zatopiony w myślach, żeani przez chwile nie patrzył przez okienko.Zjadł sutą kolacje wtowarzystwie Colfaksa i Madeleine, a teraz miał zamiar zaspokoićsilniejsze apetyty.Wciąż się uśmiechał, kiedy powóz zatrzymał się przed małą białąwillą przy North Rampart Street.Dom niczym się nie różnił oddziesiątków innych, stojących przy tej samej ulicy.Desmond wiedziałjednak, że za skromną fasadą kryje się prawdziwy skarb.Rozejrzał się ostrożnie.W polu widzenia nie było nikogo.Desmond jak zwykle przestrzegł woznicę, żeby w drodze powrotnejzachowywał czujność, i wysiadł.Powóz szybko odjechał.Lord Enfield własnym kluczem otworzył drzwi willi, wszedł dośrodka, zdjął ciężką pelerynę i odrzucił ją na bok.Szybkim krokiemprzeszedł przez sień i skierował się prosto do sypialni na tyłach domu.Serce biło mu przyspieszonym rytmem na myśl o czekających gorozkoszach.Stanął w progu spowitego w półmroku pokoju.Uśmiechnął się jeszcze szerzej.Zobaczył piękną młodą kobietę.Wielu dżentelmenów z NowegoOrleanu uważało, że dziewczęta z jedną czwartą domieszki krwimurzyńskiej są najlepszymi kochankami świata.Dziewiętnastolatkasiedząca w pokoju ubrana była jak na bal, w błyszczącą wieczorowąsuknię z różowej satyny.Długie, ciemne włosy miała upięte w kok iprzewiązane satynową szarfą, dopasowaną do koloru sukni.Nosiłatakże długie, białe rękawiczki i kamelię na aksamitnej wstążce.Wyglądała niezwykle młodo, świeżo i urodziwie.Byłaucieleśnieniem słodkiej niewinności.Jej widok zawsze wywierał naDesmondzie największe wrażenie.Zachichotała jak maładziewczynka, zalotnym ruchem uniosła rąbek spódnicy i podbiegła doswego gościa.- Bonsoir, milordzie - powiedziała, stając na palcach i lekkocałując go w usta [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed