[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To mógłby być pewien kłopot w Londynie, ale tutaj, na prowincji, nie maznaczenia, czy pamięta pan czyjeś nazwisko, czy nie.Jest pan wicehrabią,a oni.cóż, oni nie są.Jason się skrzywił.- To świadectwo złych manier nie zwracać się do kogoś po nazwiskuzwłaszcza jeśli poprzednio zostaliśmy sobie przedstawieni.Gwendolyn uśmiechnęła się jeszcze szerzej.- Takiego zachowania niemal się po panu oczekuje.Wszyscy wiedzą, żearystokraci są ekscentryczni.To zresztą pospolita wymówka, żebyusprawiedliwić ich dziwne zachowania.Lord Fairhurst rzucił jej spojrzenie pełne irytacji.- Nie jestem ekscentryczny ani dziwny i nienawidzę złych manier.Ale jego żądanie było pozbawione sensu, biorąc pod uwagę jej reputację.Czyżby lord Fairhurst o tym zapomniał?- Okaże pan jak najgorszy gust, zabierając mnie na przyjęcie - odparłalekkim tonem, mając nadzieję, że znalazła dobry powód, żeby go zniechęcić dotego żałosnego pomysłu.- Nie jestem przyjmowana w domach osób liczącychsię w towarzystwie.- Barringtonowie nigdy nie robią czegoś w złym guście - oświadczyłwyniośle.- Jeśli będzie mi pani towarzyszyć, będzie to jak najbardziej namiejscu.Gwendolyn spojrzała na niego z powątpiewaniem.- Zapamiętał pan nazwisko moje i mojej siostry, i nasze imiona.Możepańska pamięć nie jest jednak najgorsza.- Najwyrazniej stanowicie wyjątek.Musicie odznaczać się czymś, copowoduje, że trudno was zapomnieć.- Jego usta drgnęły.- Na nieszczęście tonie dotyczy innych mieszkańców Willoughby.Mówił poważnie! Gwendolyn zaczęła pocierać ramiona, czuła, żez niepokoju dostała gęsiej skórki.- Moja garderoba jest rozpaczliwie niemodna.Trudno byłoby mi znalezć cośodpowiedniego, żeby się pokazać w towarzystwie - szepnęła.Wicehrabia zmarszczył brwi w zamyśleniu.- Zamówienie czegoś w Londynie zajęłoby zbyt dużo czasu, ale znajdzie sięchyba jakiś miejscowy krawiec, który umie uszyć modne suknie.Naturalniepokryję wszelkie wydatki.- Nie może pan płacić za moje stroje! Wszyscy uznają, że zostałam pańskąkochanką! - Nadal czuła ścisk w żołądku, ale siłą narzuciła sobie spokój.- Proszę o wybaczenie.To trafna uwaga.Nie zdawałem sobie sprawy, że tak tomożna odebrać.- Zacisnął usta.- Zamówi pani potrzebne stroje, a ja zwrócękoszta.Nikt się nie dowie.Proszę mi wierzyć, panno Ellingham, potrafię byćuosobieniem dyskrecji.- Niezbyt mnie to podnosi na duchu - parsknęła Gwendolyn.- Jak wytłumaczęsię z nowej garderoby przed ciotką i wujem?Sapnął gniewnie, najwyrazniej zirytowany jej sprzeciwem.- Pani zastrzeżenia są uzasadnione, ale na wszystko znajdzie się rada.Przyjadęjutro rano i zabiorę panią na przejażdżkę, żebyśmy mogli to jeszcze omówić.- Będziemy potrzebować przyzwoitki - powiedziała szybko, zadowolonaz kolejnej przeszkody.- Czy Emma jezdzi konno?- Już nie.Parę lat temu spadła z konia, ale pamięta ten wypadek i boi się usiąśćw siodle.- Wezmę jednego ze stajennych.Gwendolyn chciała odmówić.Jakiś wewnętrzny głos ostrzegał ją, że zeznajomości z wicehrabią nie wyniknie nic dobrego.Pomysł pokazywania się z niąw towarzystwie był nie do przyjęcia.Jednak nie ulegało wątpliwości, żewicehrabia rzadko spotykał się z odmową.Gwendolyn ruszyła wolno w stronę domu.Chciała porozmawiać szczerze,powiedzieć, że wolałaby się nie narażać na upokorzenia, ale nie chciałaprowokować jego gniewu świeżo po incydencie z Dorotheą.Mógł jeszcze zmienić zdanie i wywołać skandal.Bezpieczniej było się zgodzić.Na razie.- Proszę być tutaj jutro o ósmej - powiedziała.Z trudem zdobyła się naspokojny ton.- Pojedziemy, zanim zrobi się ciepło i zanim zbyt wielu ludziwyjdzie z domów.- Jak pani sobie życzy.- Ukłonił się uprzejmie; uosobienie łaskawości.Gwendolyn zesztywniała.Otworzyła usta i zaraz je zamknęła.Co zanonsens.Oboje wiedzieli, że to nieprawda.Przez jedną szaloną chwilęGwendolyn chciała zaprzeczyć, zmusić go do uznania prawdy.Ugryzła sięjednak w język.Zyskała na czasie.Teraz musiała go tylko przekonaćo bezsensowności jego szalonego planu.6Następnego ranka Gwendolyn usadowiła się w siodle bokiem, wsuwając wolnąstopę w strzemię, które przytrzymał dla niej stajenny wicehrabiego.Wyprostowała się sztywno, podczas gdy Jason obserwował jej każdy ruch.Czułana sobie jego gorące spojrzenie, ale nie zerknęła nawet w jego stronę.Pozachłodnym powitaniem, kiedy zjawił się przy stajniach o ósmej, Gwendolyn sięnie odezwała.Wyprowadziła konia z dziedzińca.Wielki czarny wierzchowiec Fairhurstasunął blisko klaczy Gwendolyn.Stajenny jechał za nimi w pewnej odległości.Nie porozumiewając się, ruszyli kłusem, gdy tylko opuścili podjazd.Chłodne powietrze owiało policzki Gwendolyn.Podniosła twarz ku słońcu.Poranek był słoneczny i bezchmurny, doskonały do jazdy konnej.- Piękny dzień - szepnęła.- Piękny - zgodził się lord Fairhurst.Skręcili i Gwendolyn zobaczyła, jak jej klacz stawia uszy do góry, kiedywyjeżdżali na otwarte pole.Wiedziała, że zwierzę tęskni za szybkim biegiem.Sądząc, że dzięki temu uniknie rozmowy, Gwendolyn lekko szarpnęła lejcei koń ruszył z kopyta.Koń wicehrabiego ruszył za nią, doganiając ją bez trudu.Posuwali sięszybkim, bezpiecznym kłusem przez otwarte pola.Zwieże powietrze ożywiłoGwendolyn i poprawiło jej nastrój.W nocy prawic nie spała, przewracając sięz boku na bok i rozmyślając, jak przekonać wicehrabiego, że popełni błąd,zmuszając ją, żeby mu towarzyszyła podczas wizyt.Przejechali kilka mil, kiedy na horyzoncie ukazała się para jezdzców.Wicehrabia zawołał, przekrzykując tętent końskich kopyt:- Zna ich pani?!Gwendolyn podniosła głowę i wciągnęła powietrze z wrażenia.Pomimoznacznej odległości rozpoznała jaskrawozielony strój kobiety.- Sądzę, że to pan i pani Merrick.Ich posiadłość leży na północ stąd.Jeślinatychmiast zawrócimy, unikniemy spotkania.Wicehrabia machnął ręką.- Nie.Chwila jest dobra, jak każda inna, żeby sprawdzić, na czym stoimy.- Nie sądzę.- zaczęła Gwendolyn, ale wiatr porwał jej słowa.LordFairhurst spiął konia do biegu, a jej zdradziecka klacz natychmiast pobiegła zanim.Konie harcowały, biegnąc koło siebie, póki wicehrabia nie zatrzymałwierzchowca przed parą jezdzców.Oni także stanęli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]