[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Słucham. Musisz mnie wysłuchać.My tu nie możemy dłużej zostać.Nie bierz tej posady, jeżeli naprawdę nie chcesz.Nie bierz.Alenie możemy tu zostać.Musimy wyjechać.Musimy przenieść sięgdzie indziej.Uniosła głowę.Jej twarz z siną opuchlizną pod okiem byłateraz zaledwie kilka cali od jego twarzy. Chodzi o Steve'a szepnęła. Steve'a Rittera. Steve'a? powtórzył bezmyślnie, nie rozumiejąc. Och, chciałam ci to wyznać.Tyle razy.John mi pomoże,myślałam.Ale nie mogłam.Wstydziłam się. Lindo. Wcale tego nie chciałam. Ciągle patrzyła mu w oczy zdzikim, rozpaczliwym oddaniem. Przysięgam, że niechciałam.Ty to wiesz.Ty wiesz, że tylko ciebie kocham.Alezawsze, gdy ciebie nie było, kiedy byłeś z dziećmi, przychodził.Mówiłam mu.Mówiłam, że go nie chcę,, To było silniejsze odemnie.On.Nawet dziś ciągnęła jak wróciłam z Pittsfield,już na mnie czekał. To jest jak choroba.Jak.Ty myślałeś, żekąpałam się na górze, a on.och, John, musisz mnie stądzabrać.Pani Ritter dowie się o wszystkim.Wiesz, jaka jestzazdrosna.Na pewno się dowie.I zaraz wszyscy się dowiedzą.Och, John, proszę cię, pomóż mi, pomóż.Steve Ritter! Stanął mu przed oczami obraz ojca Bucka:niebieskie dżinsy na wąskich biodrach, błękitne bezczelne oczy,patrzące na niego ze specjalnym sardonicznym uśmieszkiem.Awięc Steve Ritter.I zanim jeszcze gniew, upokorzenie i wstrętdoszły do głosu, pomyślał: Widziałem jej samochód, gdy byłemz dziećmi, i poszedłem od razu do domu.Przyszedłem wniespełna dziesięć minut po niej.Ona kłamie.To jest jeszczejeden chwyt.Ponieważ inne zawiodły, była na tyle sprytna iszalona, żeby wymyślić ten. Ależ, Lindo. zaczął i umilkł.A złota bransoleta, którą miała na ręku w owo popołudnie?Nigdy przedtem nie widział tej bransolety i Linda natychmiastją zdjęła, gdy spostrzegła, że jest w pokoju.Czy dostała ją odSteve'a? A jeżeli tak.Nie, nie będzie się teraz nad tymzastanawiał.Po co? Kłamstwo czy nie kłamstwo to teraznieważne, bo wiedział już, co ma robić.Wyzbył się wreszcielitości i paraliżującego braku zdecydowania i stał się znówzdolny do czynu.Odepchnął ją od siebie i poprowadził do krzesła.Siadłapotulnie i zakryła twarz dłońmi. Dobrze więc rzekł. Powiem ci, co zrobię. Powiedz, powiedz. Pojadę jutro do Nowego Jorku.Porozmawiam z Char-lie'm Rainesem.Zrzeknę się tej posady i pójdę do BillaMacAllistera.Spojrzała na niego bystro. Nie.Nie, John, nie. Opowiem mu to wszystko.A potem albo poleci jakiegośdobrego psychiatrę tu, w okolicy, albo nie mógł wykrztusić jeśli nie kłamiesz o Steve'ie albo przeniesiemy się doNowego Jorku i Bill sam cię będzie leczył.To są moje warunki.Jeżeli ci nie odpowiadają.możesz zabierać się do wszystkichdiabłów.Możesz sama decydować o swoich własnychproblemach, jak sobie zechcesz.W jej twarzy wciąż widać było przerażenie, ale i wyrazniedowierzania, jakby nie wierzyła własnym uszom. Ale, John, wiesz przecież, że nie pójdę do lekarza.Mówiłam ci już. Pójdziesz albo.wolna droga. Ależ nie jestem chora.Czyś ty zwariował? Nic mi nie jest,zupełnie nic.Tylko ty cały czas coś we mnie wmawiasz. Wstała z wyrazem uporu i grozby w twarzy. Jeżeli bę-dziesz dalej bzdurzył o lekarzu, pójdę na górę.Wypiję wszystkodo dna.Mam schowaną butelkę.Nigdy jej nie znajdziesz.Wypiję do dna.Zrozumiał, że zagrała ostatnią stawkę.Nigdy dotąd nieprzyznawała się, że pije.Nawet gdy znajdował schowanąbutelkę, nie przyznawała się do niej.Ta butelka stanowiłaukrytą grozbę, która nareszcie została sprecyzowana jasno.Miała zachwiać nim, uczynić go nawet teraz posłusznym jejcelowi.Było to w gruncie rzeczy ogromnie żałosne.Ale jakie toteraz miało znaczenie? Dobrze rzekł. Idz i wypij.Załamała się tak, jak przewidywał.Powoli, jak człowiekbardzo stary, osunęła się na fotel. Więc nie wezmiesz tej pracy? Nie. I nie wyjedziesz stąd.nawet mimo Steve'a? Nie wierzę w to, co powiedziałaś o Steve'ie. Nie wierzysz? uśmiechnęła się cierpko. Więc to tak.To śmieszne.Naprawdę śmieszne.Nie wierzysz mi. I pójdziesz do lekarza.Tu albo w Nowym Jorku.Znowu zaczęła płakać, cicho, rozpaczliwie. Dobrze powiedziała. Pójdę.Pójdę, do kogo zechcesz.Zrobię wszystko, co każesz.Tylko mnie nie zostawiaj.Niewyrzucaj mnie.Bo gdzie bym poszła? Co bym zrobiła? Niemożesz mnie porzucić.Och, nie.Paplała dalej, a on, bardziej słuchając dzwięku jej głosu niżsensu wypowiadanych słów, czuł, że sieć znów się wokół niegozaciska.Nie był od niej uwolniony.Przez chwilę doznawałszalonego, nieprawdopodobnego uczucia, że umknął.Ale taknie mógł postąpić.Musiał dać jej szansę leczenia u psychiatry.Gdyby tego nie zrobił, miałby ją na sumieniu do śmierci
[ Pobierz całość w formacie PDF ]