[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tatusiowi i na ziemię kapieKapie na ziemię.Jeżeli będę miał dzieci.Prędko: złote skrzydła sprawdz czy tamnikogo nic ma tak jest.Tu nikogo.Pusto.Wyjść.Drugie drzwi tam, też małe: WC dlaPań.Odruch krótki, prawdziwy: nie wchodzić do damskiego.Jak wtedy, kiedynadepnąłem trupowi na palce i powiedziałem: przepraszam.Obejrzeć.Ostrożnie, możebyć mina.Pułapka.Pociągnąć za wodę.Po co? Szumi.Mogła być nawet tu.Ktośopowiadał: pociągasz za wodę i znikasz, wybuchła.Jak ten, co nadepnął dzisiaj rano, tamna równinie, przepraszam.Jakaś cesarzowa rosyjska też w takim miejscu podobno.Alenie od miny.Wyjść, nikogo.Przedsionek.Za tym Galem też nikogo.Wielkie, podwójne drzwi.Coś uderzyło wdach.Tak, najpierw na prawo, to będzie sala w tyle gmachu.Jaka ogromna klamka, też zbrązu.Chyba jeszcze wczoraj czyszczona, świeci.Bo gazety im piszą: wróg odparty.Onimyślą, że naprawdę, i sprzątaczka sprząta.Zresztą musi.Wrogowie przychodzą,odchodzą, klamki zostają.Rozbić, jeżeli będą jakieś wazy.Przeżyję, gwałcą, palą,niszczą, żołdak.I tak nigdy nie potrafię do siebie.Mogę w każdego, cały magazyn,umiem.W siebie boję się.Strasznie się boję śmierci.Chcę umrzeć.Ostrożnie.Najpierwuchylić trochę, przykucnąć.Czekają na głowę na wysokości głowy, zawsze.Kiedybardzo nisko, muszę mieć czas.Na obniżenie lufy.Noc.Można zdążyć wtedy.Czerwonawygrywa.Jeżeli będę miał dzieci.Huk w ogrodzie.Dom się kołysze.Szpara, widzę,pusta sala.Ostrożnie, szerzej.Chyba Egipt.Siedzi pod ścianą, boso, z głową ptaka, natronie.Zawsze chciałem być człowiekiem ptakiem.Nocą, przed ich oknami, kiedy sięrozbierają.Miałem czternaście lat.Pózniej też.Pusto.Na środku szklana pokrywa, leżyfacet, jakiś ukradziony faraon.Twarz jak stary korzeń.Oddech ktośStrzelić tak nie nie dziewczyna.W płaszczu nieprzemakalnym między szafami jakiobcy jest człowiek w muzeum stoi i patrzy jak wyglądam jestem brudny w hełmiezdobywca obcy.Zdobywca? Nie, nie potrafię.Kiedy strzelił do leżącego króla, głowa mumii przesunęła się trochę i wyszło z niej coś po drugiej stronie.Król ma trociny w głowie, król jest nagi.NagiObejrzał się, leżąc, wciśnięty między dwa ogromne korzenie starej lipy.Nad katedrądym wiązał powolne węzły wiatru.Bliżej muzeum, ciemne, ciężkie za drzewami.Też zamną.Rozsądni ludzie w ogóle nie troszczą się o kobiety.W nocy myślałem, że muszęprzejść rzekę, już zapomniałem.Z boku szeleściły kule po ścieżce jak liście.Oficer przebiegł pomiędzy nimi, wpoprzek linii, nie bardzo schylony, z ciemną młodą głową w gwiazdach.On też musi,przecież pcha nas naprzód, inaczej nie posłuchalibyśmy.Ciemne, ciężkie za drzewami.Sala z naszej strony, tamto wielkie okno.Rozpięty płaszcz, białe długie nogi, rozrzuconejak we śnie.Mówiła coś do siebie, objęła mnie, potem naokoło jakieś małe pierścionki,wysypane z chustki na posadzce.Złoto.Wysoki kielich, daleko, na łące złoty cielec, sam,bez matki.Jak we śnie, niekonsekwencje Clausewitza.Ich gładka skóra: na polachFlandrii, gdzie rosły maki.Stoją na brzegu, objęte w pół, patrzą, Lili Marlene, Madelon,zamyślone lustra.I ustaną wszystkie córki śpiewające.Znikają jak na starym płótnie:otwarte usta piekła, nagie z harfami w rękach, dzwonią cichutko kajdanami na kostkach,szepcą, wiedzą za co.Ogień czeka, oblizuje się czerwonym jęzorem, nagie, wiotkie, spalaje spazmatycznie w nagłej nienawiści, potem cichnie, pali.się równo, czeka.Idąnastępne, jedna za drugą, przez całą historię.Bo objęły ramionami, szeptały, nie wiedząc:miłuj nieprzyjacioły twoje.Ale On jest Mężczyzną, siwobrody Wielki Teoretyk, czynadstawił kiedyś Szatanowi swój drugi bizantyjski policzek, On Generał Generałów,profesor Alaster, popychający nas złotymi kopniakami? Dlaczego jej bronię? Zdaje się,że zostawiłem w niej moje życie, jestem pusty, oni mnie mogą zmusić teraz.Jutroodpocznę i znowu dwa reflektorki pod hełmem, łasica biegnie bruzdą, widzi nad sobą,pod sobą, naokoło.Znowu czołg się pali, sam nigdy daleko nie zajedzie.%7ładen z nichdaleko nie zajedzie.Ciągle przysyłają nowe.Wydostać się stąd tak pójdę z nimi takpotem w jakimś domu tak położę się usnę niech robią co chcą może tamci przyjdą zabijąnie obudzę się będę spał stary król z dziurą w głowie tak teraz jeszcze raz zrobięwszystko oficer biegnie znowu.Pada przy mnie.Dyszy, uśmiecha się, czerwony język,białe zęby, wesoła chorągiew.Dyszę, uśmiecham się do niego, mam te zęby i wilczyjęzyk dobrze.Za drzewem znajomy chłopak z miotaczem płomieni.To na te bunkry.Dobrze, na bunkry.Pójdę razem.Jeżeli mnie zabiją, tym lepiej, nikt się nie dowie,napiszą ojcu, zapisze dzień na odwrocie okładki Biblii.Tam jest już: Antoni urodził się,teraz dojdzie reszta dnia roku.Matka? Nie ja wymyśliłem matki.Wiem, ale już niepotrafię.Ten leży obok mnie, już się nie uśmiecha, zaraz nas poderwie.Paskudny ogień,silny, nisko, będą straty, kule tam i z powrotem w gałęziach, w kwiatach.Niewola? tak.Nie, może? nie wiem, bardzo trudno.Wszystko lepsze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed