[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedział, że to nie był anioł ani demon, tenżałosny głos należał do kogoś, kto postradał rozum.Przełknął nerwowo ślinę.- Kim jesteś? Odpowiedzi nie było.Pytanie popłynęło w las, a gdy jego echo ucichło, usłyszał, żeszeptana dyskusja także się urwała.Ben był pewien, że jeszcze ubiegłej nocy wiedział, kto tomoże być, ale teraz to się zmieniło.Ten cichy głos przepełniała trwoga, która nie pasowała dotypowanego przezeń kandydata na sprawcę tych wszystkich zbrodni.- Nie jesteś Prestonem - rzekł Ben.- To wiem, na pewno.- Nie - rozległa się sycząca odpowiedz.- Ten brudny, plugawy człowiek już nie żyje.-Głos istoty zmieniał się z lodowatego syku w coś, co brzmiało bardziej ludzko.- Sam się o toprosił! - Głos wciąż się zmieniał, stopniowo przeradzając się w zduszony krzyk osobyusiłującej stłumić w sobie łzy wściekłości.- Był złym człowiekiem, złym do szpiku kości!Nawet anioł nie mógł znieść bycia przy nim ani chwili dłużej!Ben rozejrzał się wokół, próbując określić, skąd dochodzi głos, ale magiczna akustykapuszczy skutecznie to uniemożliwiała.- Pozwalał Erikowi Vanderowi zabawiać się ze wszystkimi swoimi dziećmi.- Rozległsię gorzki, ponury, zimny śmiech.- Więc mu go odciąłem, co nie? Odciąłem mu przyrodzeniei włożyłem do ust.- W głosie pojawiło się coś, co Ben rozpoznał, jakiś znak rozpoznawczyukryty pod warkotem demonicznej nienawiści, który zapamiętał jakby z poprzedniego życia.To był głos, którego słuchał ongiś z taką przyjemnością; należał do młodzieńca,którego towarzystwo lubił i bardzo sobie cenił.- Sam? To ty? - Cisza.- Sam? To ty?Odpowiedzi nie było.Minęła długa chwila kompletnej ciszy.Ben wsłuchał się wodgłosy puszczy i w końcu to wychwycił: cichą szeptaną, jednostronną rozmowę, objawszaleństwa, dochodzącą gdzieś z przodu spoza gęstego sklepienia poskręcanych, zeschłychwinorośli i kolczastych krzewów od dawna domagających się słońca i pożywienia.- Sam! - zawołał.- Sam, zabierzmy ją z dala od tego miejsca, z dala od szaleństwaPrestona.Ten człowiek był obłąkany.Cokolwiek zamierzał, było to wytworem jegotrawionego chorobą umysłu.O to właśnie poprosił go kiedyś Sam, ale wtedy to było niezręczne, musiał muodmówić.- Posłuchaj, wyprowadzę was oboje z tej puszczy.Wyjdziemy stąd razem, ja, ty iEmily.Ty i ja będziemy się nią opiekować, zostawimy to wszystko za sobą, w lesie, doktórego to należy.Zwiszczący szept jednostronnej rozmowy ucichł jak ucięty nożem.- Sam, wyjdz, abyśmy cię mogli widzieć.Odłóż broń, którą zrobiłeś, i przyłącz się donas.Już po wszystkim.Preston nie dostanie Emily.Mała jest bezpieczna. Cisza się przeciągała.Minęła minuta, dwie.Ben zaczął już podejrzewać, że chłopakodszedł w głąb lasu, gdy nagle znów rozległ się znajomy głos:- Emily, proszę, wróć z nami.Wróć do obozu.- To był Sam, taki, jakim go zapamiętałBen.Miał głos pozbawiony choćby cienia wrogości, łamiący się z nadmiaru emocji, błagalny.- Proszę, proszę.Emily.Na dzwięk jego głosu Emily się rozpłakała.- Sam, powiedziałeś z nami.Kto jest jeszcze z tobą?Odpowiedz nadeszła po kilku sekundach.- Ona należy do nas.Jej miejsce jest przy nas.Tam wciąż jeszcze czeka na wykonaniedzieło Boże - odparł głos.- Twoje miejsce jest przy nas.Usłyszawszy te słowa, Emily krzyknęła przerazliwie:- Nie chcę tam wracać! - Schwyciła Bena za rękę.- Proszę nie kazać mi wracać!- Puść go! - wysyczał gniewnie głos.- Nie! - odkrzyknął Ben.- Ona pójdzie z nami.Po prawej coś się poruszyło, rozległ się głośny szelest i równocześnie huknął wystrzałz muszkietu Złamanego Skrzydła, płosząc ptaki siedzące na gałęziach powyżej.Ben odwróciłsię, by spojrzeć w stronę, gdzie wciąż wycelowana była lufa strzelby Indianina.Kiedy gęstachmura dymu wokół obu mężczyzn się rozwiała, Ben z niepokojem wejrzał w ciemność przednimi, spodziewając się ujrzeć leżące na ziemi ciało.Ale niczego nie dostrzegł.- Sam! - zawołał.- Sam!- Sam odszedł - odparł syczący głos.W mgnieniu oka Ben uświadomił sobie, że są w poważnych tarapatach.Strzelbawypaliła, ale kula w nic nie trafiła.Odwrócił się do Złamanego Skrzydła.- Zabierz je i idzcie!Szoszon się zawahał.- Uciekajcie! - krzyknął do pozostałych Ben.- Biegnijcie w stronę rzeki!Złamane Skrzydło upuścił strzelbę na ziemię i dobył tamahakan, gotów unurzać wekrwi jego małe, ząbkowane ostrze.Bezceremonialnie poderwał z ziemi panią Zimmerman ipopchnął kobietę przed sobą.Odwracając się do Bena i Emily, machnął na nich zezniecierpliwieniem.- Lambert.chodz!- Emily - rzekł Ben.- Idz z nim!Pokręciła głową. - Nie, chcę zostać z tobą - zawołała z przerażeniem, sięgając po jego dłoń.- Idz! - krzyknął gniewnie, odtrącając ją od siebie.- Już!Już miała się odwrócić i pobiec, kiedy nisko zwieszająca się gałąz przysadzistegoświerku przekrzywiła się w bok i zalegający na niej śnieg osypał się na ziemię.To wyszło na otwartą przestrzeń.Na ten widok Emily aż wstrzymała na chwilę oddech.Stanęła przed nimi chuda, wysoka postać, spięta i gotowa, by się na nich rzucić i wjednej chwili wypruć im wnętrzności.Do jednej ręki miała przytroczonych kilka długich,ząbkowanych ostrzy, wykonanych z zaostrzonych kości.Jej ciało zdobiła skórzana bluza zponaszywanymi na niej dość niezdarnie i w pośpiechu kośćmi żeber pochodzącymi od kilkuróżnych zwierząt.Na głowie miała górną połowę czerepu jakiegoś sporego zwierzęcia, być może wołualbo jelenia.Wyglądało na to, że kula wystrzelona przez Złamane Skrzydło nie do końcachybiła celu, część czaszki została strzaskana.Pod postrzępioną połową maski zuszkodzonego czerepu widać było okrwawione oblicze Samuela Dreytona.- Sam! - zawołała Emily, a w jej przerazliwym krzyku zawarło się rozpoznanie, ulga istrach.Postąpił niepewnie krok naprzód.- Emily.- Jego młodzieńczy głos łamał się pod wpływem emocji, nie był jużzłowieszczym sykiem jakiegoś demona, lecz głosem cierpiącego na poważne zaburzeniamłodego chłopaka.Tę część jego twarzy, którą widział Ben, wykrzywiał przerazliwy grymas,jakby Sam toczył walkę wewnętrzną, usiłując pohamować w sobie emocje.Nagle Emily krzyknęła na cały głos:- O, nie! Już.sobie przypomniałam!- Zabiłem go, Em - przyznał zduszonym głosem.- Zabiłem Saula.Musiałem.wprzeciwnym razie zabiłby ciebie.i mnie równocześnie.Musiałem.Em.- Ciąłeś - szepnęła z rozszerzonymi oczyma, ponownie wspominając tamten dzień.-Ciąłeś.i ciąłeś.i ciąłeś.i ciąłeś.Po policzku Sama spłynęła łza.- Zasłużył na to.Saul i Eric.- T-ty zrobiłeś te.okropne rzeczy.panu Vanderowi? - spytała.Pokiwał głową [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed