[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakby odgadując jego myśli, Józefina Balsamo rzekła:— Piękność moja nie jest złudzeniem, Raulu.Jest rzeczą realną i należy do ciebie, dlatego wrócisz jeszcze do mnie,— Nigdy.— Ależ tak.Nie będziesz mógł żyć beze mnie.Patrz, Bystra stoi w pobliżu i spodziewam się, że cię na niej ujrzę najdalej jutro.— Nie ujrzysz mnie nigdy — powtórzył znowu, ale w duchu czuł się tak słaby, takgotowy do wszelkiego ustępstwa.— Więc czemuż jesteś taki blady? Czemu tak drżysz?Zrozumiał, że mógł się uratować jedynie uciekając, uciekając bez słowa.Odepchnął ręce, które wyciągała do niego, i oddalił się, nie odwracając nawet głowy.STARA LATARNIAWskoczywszy na rower, Raul przez całą noc pędził przed siebie bez wypoczynku, zjednej strony, aby uciec przed możliwą pogonią, z drugiej – aby fizycznym zmęczeniem opanować moralną depresję.Nad ranem zatrzymał się przed jakimś hotelem w Lillebonne i, nakazawszy surowo, aby nikt nie ważył się go budzić, rzucił się na łóżko.Przespał dwadzieścia cztery godziny.Ale z chwilą, gdy się obudził i oprzytomniał, jedna myśl zaprzątała mu głowę: wydobyć znów swój rower i wrócić na pokład Bystrej.Walka, którą wydał miłości, nie była tak łatwa.Czuł się tym bardziej nieszczęśliwy, że dotychczas nigdy naprawdę nie cierpiał, a to, że przyzwyczaił się zadawalać najmniejsze swoje kaprysy, podniecało jeszcze jego rozdrażnienie.— Czemu nie ulec? — rozważał w duchu, wiedząc, że łatwo mógłby położyć koniec swej męce.— Za dwie godziny będę na Bystrej, a nikt mi nie przeszkodzi przecież odjechać za parę dni, gdy przyzwyczaję się nieco do myśli o tym rozstaniu.Ale czuł zarazem, że wrócić nie może.Owa ręka, skrwawiona, okaleczona ręka stała mu ciągle przed oczyma, wywołując myśli i przypuszczenia dotychczas tak starannie usuwane w cień.Józefina to zrobiła; a więc Józefina nie cofała się przed niczym, nawet przed zbrodnią.Prawdopodobnie zabijała i zabijać jeszcze będzie, gdy okoliczności skłonią ją do tego; Raul zaś miał instynktowny wstręt do morderstwa.Sama myśl o tym, że mógłby być zmuszonym do przelania czyjejś krwi – napełniała go przerażeniem.Krew ta stanęła dziś jak mur nieprzebyty między nim a kobietą, którą kochał.Pozostał więc, ale za cenę jakiego wysiłku! Józefina wyciągała doń swe cudne ramiona i podawała mu usta do pocałunku.Jakże mógł się oprzeć takiemu widzeniu?Dotknięty po raz pierwszy w swych uczuciach zrozumiał dopiero, jaką krzywdęwyrządził Klaryssie d’Etigues.Odgadł jej rozpacz, zdał sobie sprawę z jej złamanego życia, ogromna litość dla niej przepełniła mu serce.Byłby tak pragnął utulić ją w ramionach, zetrzeć z jej oczu ślady łez przez niego wylanych.Przemawiał do niej w duchu najmilszymi słowy.Wiedząc, iż nikt nie kontrolował jej listów, napisał do niej tych kilka słów:Wybacz mi, najdroższa Klaro.Postąpiłem względem ciebie nikczemnie.Starajmy się jednak wierzyć w jaśniejszą przyszłość, a tymczasem myśl o mnie z pobłażaniem, do jakiego jest zdolne twe szlachetne serce.Wybacz mi, raz jeszcze wybacz – Raul.Gdybym mógł mieć ją przy sobie — myślał — zapomniałbym prędko o wszystkim, coniskie i brudne.Nie usta trzeba mieć słodkie, ale duszę czystą i piękną, tak jak ją ma Klara, A jednak myślał ciągle o piękności i o pieszczotach Józefiny,Niezwłocznie począł szukać owej starej latarni, o której wspominała wdowa Rosselin.Ponieważ staruszka mieszkała w Lillebonne, więc Raul był przekonany, iż latarnia musiała sięznajdować w okolicach miasta.Jakoż nie mylił się; poinformowano go, że w lesie, otaczającym pałac Tancarville, stoi stara latarnia morska, do której klucze zostały powierzone wdowie Rousselin, ta zaś co tydzień, a mianowicie we czwartek, udawała się tam, aby uprzątnąć latarnię.Raul zrobił po klucze nocną wycieczkę, która uwieńczona została pomyślnym rezultatem.Dwie doby zaledwie dzieliły go od dnia, w którym nieznana osoba, będąca w posiadaniu szkatułki, miała się spotkać z wdową Rousselin, ponieważ zaś staruszka nie mogła w żadnym razie, będąc to uwieziona, to znów chora, odwołać owego spotkania, wszystko składało się tak, aby Raul mógł zeń skorzystać.Uspokoił się nieco, zagadnienie, które zajmowało go od tylu tygodni, narzuciło mu się znów z całą siłą, usuwając wszystkie inne myśli.W wigilię spotkania obejrzał dokładnie wieżę i jej okolicę, a gdy wreszcie we czwartek, na godzinę przed naznaczonym terminem, szedł lekkim krokiem przez las Tancarville, powodzenie wydawało mu się zapewnione.Część tego lasu, nienależąca do pałacowego parku, ciągnie się aż do Sekwany i pokrywa jej brzegi.Kilka dróg przecina las, a jedna z nich wiedzie na strome wzgórze, gdzie na wpółukryta wśród zarośli znajduje się stara wieża.W niedzielę snują się po tej drodze rzadcy przechodnie, ale w dnie powszednie jest ona zupełnie wyludniona.Z wieży roztaczał się malowniczy widok na kanał i na dolinę rzeki, wzgórze, na którym się wznosiła, tonęło literalnie w gąszczu zieleni.Parter budynku składał się z jednego dość obszernego pokoju o dwóch oknach, w których stały dwa krzesła; drzwi prowadziły na podwórze zarośnięte pokrzywami i zielem.Raul zwalniał kroku w miarę, jak zbliżał się do celu.Miał zupełnie zresztą słuszne wrażenie, iż zajdą tu wypadki wielkiej wagi, polegające nie tylko na spotkaniu z ową tajemniczą osobą i wydarciu jej cennej tajemnicy, ale na ostatecznej walce z wiele groźniejszym wrogiem.Wrogiem tym była hrabina Cagliostro! Tak jak i on wiedziała z ust wdowy Rousselin o mającym nastąpić spotkaniu i Raul był pewnym, że nie omieszka skorzystać z tej wiadomości, że odszuka wieżę i stawi się o oznaczonej godzinie, aby wydrzeć losowi upragnione skarby.W głębi duszy pragnął ją ujrzeć.Pragnął nawet, aby przez jakiś cudowny zbiegokoliczności zwyciężyli oboje i po tym zwycięstwie padli sobie w ramiona.Przeskoczywszy zmurszałą furtkę broniącą wejścia, Raul dostał się na podwórze.Naokoło nie było śladu żywej duszy, ale młody człowiek wiedział, że wróg mógł w innym miejscu przebyć mur okalający wieżę i przez jedno z okien dostać się do jej wnętrza.Serce mu biło, zacisnął pięści, gotów bronić się przed wszelką zasadzką.Obrócił klucz w zardzewiałym zamku, otworzył drzwi, które zazgrzytały i wszedł.W tej samej chwili odgadł instynktownie czyjąś obecność; ten ktoś ukrywał się we framudze drzwi, ale Raul nie miał czasu zwrócić się ku niemu, nie miał nawet czasu się cofnąć; pętlica grubego sznura zacisnęła się wokół jego szyi a czyjeś kolano zgniotło mu brutalnie plecy.Na pół zduszony upadł na ziemię, ale nie stracił przytomności.— Doskonale, Leonardzie — wyrzekł — dobry rewanż.Mylił się jednak; przeciwnikiem jego nie był Leonard; w człowieku, który nachylił się nad nim, by mu związać ręce, poznał Beaumagnana [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed