[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wracaj! - krzyknÄ…Å‚ gÅ‚osem podobnym do mojego.- JesteÅ› tylko chÅ‚opcem i jesteÅ›ranny, na zawsze oÅ›lepiony.Jeżeli tu zostaniesz, czeka ciÄ™ tylko ból.Wracaj, póki możesz!- Ale ja nie mogÄ™ wrócić - krzyknÄ…Å‚em, opierajÄ…c siÄ™ chwiejnie na lasce.- Potrzebnami pomoc i jeżeli jej nie otrzymam, umrÄ™.- Nie tutaj - wrzasnÄ…Å‚.- Tu z pewnoÅ›ciÄ….Och, pÅ‚omienie! WracajÄ…! Znów ciÄ™poparzÄ…!Odruchowo przysunÄ…Å‚em dÅ‚onie do twarzy.Jak chÅ‚opiec przede mnÄ… zÅ‚apaÅ‚em siÄ™ zagÅ‚Ä™bokie blizny, którymi byÅ‚a zryta moja skóra.Nawet gdyby udaÅ‚o mi siÄ™ zapuÅ›cić brodÄ™ natyle gÄ™stÄ…, by je zakryć, wiedziaÅ‚em, że zawsze bÄ™dÄ™ je czuÅ‚, tak samo jak zawsze bÄ™dÄ™pamiÄ™taÅ‚ horror tamtego dnia.Wtedy usÅ‚yszaÅ‚em, jak moje imiÄ™ woÅ‚a inny gÅ‚os.UsiÅ‚ujÄ…c utrzymać równowagÄ™,odwróciÅ‚em siÄ™ i zobaczyÅ‚em nowÄ… postać, która wyÅ‚aniaÅ‚a siÄ™ z woalu mgÅ‚y.Zwiewne smugirozeszÅ‚y siÄ™, odsÅ‚aniajÄ…c innÄ… dobrze mi znanÄ… twarz - mojej matki.- Emrysie - poprosiÅ‚a, Å›widrujÄ…c mnie swoimi szafirowobÅ‚Ä™kitnymi oczami.- Zważ namoje ostrzeżenie, synu! Stanie ci siÄ™ krzywda, raz jeszcze bÄ™dziesz poparzony, jeżeli oddaliszsiÄ™ za daleko od Fincayry.OsÅ‚abiony rozproszyÅ‚em spiralÄ™ mgÅ‚y, która owijaÅ‚a siÄ™ wokół mojej rÄ™ki.- MuszÄ™ odejść, żeby siÄ™ wyleczyć.- Nie, mój synu.- PokrÄ™ciÅ‚a gÅ‚owÄ…, a otaczajÄ…ce chmury muskaÅ‚y jej zÅ‚ote wÅ‚osy.- Dotego wystarczy ci moc, którÄ… masz w sobie.CzyżbyÅ› jeszcze tego nie zrozumiaÅ‚?- Matko, nie.To zbyt poważne.UÅ›miechnęła siÄ™ z miÅ‚oÅ›ciÄ….- Ach, przecież umiesz leczyć, mój synu.Tak, jesteÅ› uzdrowicielem i zawsze nimbÄ™dziesz.Uzdrowicielem o niezwykÅ‚ym darze.- WezwaÅ‚a mnie przez mgÅ‚Ä™.- Wróć teraz domnie do domu.TÄ™dy.Ja ciÄ™ poprowadzÄ™, tak jak kiedyÅ›.Zdezorientowany spojrzaÅ‚em znów na przerażone oblicze chÅ‚opca.- Nie idz za niÄ… - zabroniÅ‚.- Ta droga poprowadzi ciÄ™ ku bólowi, ku nowym pokÅ‚adombólu.Nagle pojawiÅ‚a siÄ™ kolejna twarz - tym razem w chmurach nade mnÄ….PoczuÅ‚em, jakpada na mnie jej mroczny cieÅ„, otulajÄ…c mniejszy cieÅ„, który drżaÅ‚ u moich stóp.NiepewniepodniosÅ‚em gÅ‚owÄ™ i, wytężajÄ…c wzrok, spojrzaÅ‚em na jaskrawe kÅ‚Ä™by mgÅ‚y.- Merlinie - zagrzmiaÅ‚ mężczyzna o twarzy z tak ostrymi rysami, jakby byÅ‚awyciosana z kamienia.- MówiÄ™ do ciebie ja, twój ojciec, i mam dla ciebie rozkaz, któregochciaÅ‚bym, abyÅ› wysÅ‚uchaÅ‚.Z wielkim wysiÅ‚kiem uniosÅ‚em siÄ™ trochÄ™ wyżej, opierajÄ…c siÄ™ na lasce, i wysunÄ…Å‚emdo przodu brodÄ™.- Nigdy nie mogÅ‚eÅ› mi rozkazywać.- Na twoje nieszczęście! - ryknÄ…Å‚, a na jego ustach utrwaliÅ‚ siÄ™ grymas niezadowolenia.- Za dÅ‚ugo sÅ‚uchaÅ‚eÅ› innych, którzy powtarzali tylko, że jest ci przeznaczone zostaćczarodziejem.- To uzdrowiciel - ucięła matka.- I to wielki.- Czarodziej, uzdrowiciel, wszystko jedno - zagrzmiaÅ‚ w odpowiedzi mój ojciec.PochyliÅ‚ gÅ‚owÄ™, odsÅ‚aniajÄ…c zÅ‚oty diadem na czole.- Nie jesteÅ› ani jednym, ani drugim!WysÅ‚uchaj mnie, synu Stangmara! Przeznaczone jest ci tylko jedno - to samo, co czekaÅ‚otwojego ojca.GarbiÄ…c siÄ™ nieco, zapytaÅ‚em:- Czyli co?- KlÄ™ska.- Jego sÅ‚owa rozeszÅ‚y siÄ™ echem w otaczajÄ…cych mnie chmurach.Nadal byÅ‚ponury, lecz przez uÅ‚amek sekundy na jego twarzy mignÄ…Å‚ wielki smutek i jeszcze wiÄ™kszyżal.- Twoja rodzina jest naznaczona nieszczęściem, mój synu.ChoćbyÅ› chciaÅ‚, nigdy tego niezmienisz.Wszystkie twoje marzenia, wszystkie twoje zamiary sÄ… tak nieuchwytne jak mgÅ‚a.WpatrywaÅ‚em siÄ™ w swojego ojca przez dÅ‚uższÄ… chwilÄ™.CaÅ‚e ciaÅ‚o zaczęło mi ciążyć zpowodu zmÄ™czenia i słów, które usÅ‚yszaÅ‚em.Moje palce zeÅ›liznęły siÄ™ po lasce, na której siÄ™wspieraÅ‚em.- Chodz tÄ™dy - poleciÅ‚.- NauczÄ™ ciÄ™ tego, czego mogÄ™, żebyÅ› przynajmniej byÅ‚gotowy.Gdyż jeÅ›li dane ci jest ponieść klÄ™skÄ™, powinieneÅ› wiedzieć.- Na czym polega bycie czarodziejem - dokoÅ„czyÅ‚ inny gÅ‚os, tym razem za mnÄ….OdwróciÅ‚em siÄ™, choć mgÅ‚a owijaÅ‚a siÄ™ wokół moich nóg, Å›ciskajÄ…c je mocno jakbagienne węże.ZobaczyÅ‚em swojego mentora, Cairprégo.- JesteÅ› czarodziejem, mój chÅ‚opcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]