[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakoś to zniosę. To może jutro się spotkamy? Byłoby super za-proponowała ochoczo Amy. Nieee.Jutro chciałam pojezdzić na moim nowymrowerze. Zawód, wstyd i wściekłość kotłujące sięw głowie Chloe sprawiły, że nie potrafiła powiedzieć tegoobojętnie. Przez cały dzień? Tak potwierdziła stanowczo, wpatrując sięw swoje paznokcie. Cały dzień.W domu Chloe zrobiło się głupio, że nie dotrzymałapostanowienia i to jeszcze w sytuacji, kiedy Amy i tak byławyraznie zażenowana.Zachowała się jak dziecko.To na-turalne, że Amy chce spędzać czas z Paulem.Przecieżchodzą ze sobą, prawda?W końcu napisała maila:To co, może jednak niedziela wieczorem? Możemywypożyczyć film czy coś.xo, C.Nadal jednak miała z tego powodu zły humor.Poło-żyła się na łóżku i drzemała, a w głowie wirowały jej wizjeXaviera, Aleka i bleee Paula.W końcu matka zażądała,żeby zeszła na dół i pomogła robić kolację.Chloe praco-wała w milczeniu. Czy coś się stało? Matka, co do niej niepodobne,zainteresowała się jej nastrojem. Nie odpowiedziała i dla podkreślenia słów ener-gicznie zmiażdżyła ząbek czosnku bokiem noża.Matka przyglądała się jej spod oka, milcząc.Kolacja wyszła fantastyczna, acz trochę dziwna, jakwiększość sobotnich prób ambitnego gotowania pani King.Kiedy skończyły jeść, matka zafundowała sobie drzemkęna kanapie w salonie, a Chloe usiadła przed telewizoremi zaczęła przerzucać kanały.W końcu zatrzymała się najakiejś nocnej operze mydlanej, której normalnie nie po-święciłaby najmniejszej uwagi, ale tak się akurat złożyło,że atrakcyjna para całowała się na plaży.Wpatrywała sięw nich tęsknie, wyobrażając sobie, że to ona leży na piaskui czuje czyjeś usta na swoich. I co? Jak ci się jezdziło? zapytała Amyw poniedziałek, kiedy stały w kolejce po lunch. Super.Naprawdę.Gdyby nie to, że cały czas rozmyślała, jakajest wkurzona na Paula i Amy oraz jak bardzo samachciałaby mieć chłopaka, byłoby idealnie.Dotychczas niezwracała uwagi, ile irytujących zakochanych par łazi poulicach San Francisco, a wczoraj gdzie nie spojrzała, tamktoś kogoś obcałowywał.Wszędzie.Pogrzebała w kieszeni, ale nie znalazła tam nic cie-kawego, więc zaczęła się przyglądać wiedzmie obsługu-jącej stołówkę. Nie odpowiedziałaś na mojego maila. Przepraszam Amy dzielnie kontynuowała roz-mowę bateria mi padła.Odebrałam dopiero dzisiaj rano. Nie ma sprawy. Chloe zdała sobie sprawę, że odpatrzenia, jak kobieta z wąsem miesza gar pomarańczowejmazi, która uchodziła za chili, robi jej się niedobrze.Pły-wające w sosie ziarna fasoli podejrzanie przypominałykaraluchy.Odwróciła głowę, ale w krótkiej kolejce,w której stały, nie było niczego, na czym mogłaby zawiesićwzrok.Poza Amy. To.eee.pójdziemy gdzieś po szkole? Amyhipnotyzowała ją wzrokiem.Oczy miała szeroko roz-warte i drżące.Przepraszam, zdawały się mówić. Jestembeznadziejna, wiem.Chloe nie dała się wzruszyć. No chodz.Pójdziemy we trójkę pooglądać lwymorskie, jak kiedyś.Kupię ci loda.Nooo? Proszę.Chloe uśmiechnęła się bezwiednie.Mimo wszystko toAmy. Och, no dobrze.Ale świderka.I chcę dwa smaki. Obiecuję! zgodziła się Amy, uśmiechając się sze-roko.Tę chwilę pojednania brutalnie przerwał paskudny,zupełnie niekojarzący się z niczym jadalnym plask pomi-dorowej brei uderzającej o dno tacy Chloe. Następny! krzyknęła kucharka.Odchodząc od okienka, wpadły prosto na Aleka. King! powiedział z uśmiechem. Kiedy się ze mnąspotkasz?Chloe przyglądała się jego pięknie wygiętym, egzo-tycznym ustom.Uśmiechającym się do niej. Dziś po południu? Idziemy na molo pooglądać lwymorskie.Chcesz się przyłączyć?Amy spojrzała na nią z ukosa, zaskoczona.Było to najżałośniejsze zaproszenie, jakie Chloe po-trafiła sobie wyobrazić.Mimo to wypowiedziała je pew-nym siebie głosem, patrząc Alekowi w oczy.Ten uniósł brwi.Musiało to zabrzmieć naprawdę ob-ciachowo. Lwy morskie? Ha.Czemu nie.Przynajmniej zadarmo. To do zobaczenia! rzuciła Chloe i jakby nigdy nicruszyła do stołu.Amy powlokła się za nią z rozdziawionymi ustami.Chloe widziała, że przyjaciele starają się opanować.Amy siedziała Paulowi na kolanach.Uśmiechali sięz zadowoleniem skąpani w blasku póznopopołudniowegosłońca.Nikt się z nikim nie całował.To dlaczego robi mi się niedobrze? Arp! szczeknął jeden z lwów morskich.Lizała loda, ostrożnie nabierając językiem smak cze-koladowy i waniliowy w równych proporcjach.Woda w zatoce była ciemnoniebieska, a most miałjakby odwieczny, rdzawoczerwony kolor.W oddali małewysepki to znikały, kiedy przesłaniała je któraśz przepływających ślicznych żaglówek, to pojawiały sięznowu.Turystów było sporo, ale nie tak dużo, żeby jądenerwowali.Było prawie idealnie.Prawie.Alek się nie pojawił.I co w tym dziwnego? Dlaczego cokolwiek miałobymi się udać?Zresztą, po co sobie robić nadzieję.Przecież chodzio Aleka jak stwierdził Paul młodego Rosjaninao stalowych oczach i subtelnie rzezbionych rysach twa-rzy.Na co mu żałosna podwójna randka z trójką ludzi,z którymi nikt się nie zadaje? Hej, zobaczcie tego! Paul wskazywał palcem nielwa morskiego, tylko jednego z turystów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]