[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Susannah siedziała na swoim fotelu,Jake poprawiał szelki plecaka, a Ej przycupnął u jego stóp i bacznie go obserwował.Najwidoczniej tylko starszyzna wzięła udział w przyjęciu, które odbyło się w tym rajskimogródku za Kościołem Wieczystej Krwi, bo po powrocie na plac wędrowcy zobaczyli jeszczetuzin czekających tam ludzi.Mieszkańcy patrzyli na Susannah i trochę dłużej na Jake a(pewnie jego młody wiek był dla nich bardziej interesujący niż jej ciemna skóra), lecznajwyrazniej przyszli zobaczyć Rolanda, na którego spoglądali z podziwem i uwielbieniem. On jest żywym wspomnieniem przeszłości, którą znają wyłącznie z opowiadań -pomyślała Susannah.Patrzą na niego tak, jak głęboko wierzący spoglądaliby na jednego zeswych świętych - Piotra, Pawła lub Mateusza - gdyby postanowił wpaść na sobotnią kolację iopowiedzieć im o tym, jak wędrował z cieślą Jezusem wokół Morza Galilejskiego.Powtórzył się rytuał, jakim zakończyło się przyjęcie, tylko że tym razem wzięli w nimudział wszyscy mieszkańcy River Crossing.Kolejno podchodzili i ściskali dłonie Eddiego oraz Susannah, całowali Jake a w czoło lub policzek, a potem klękali przed Rolandem, żebypobłogosławił ich swoim dotknięciem.Mercy objęła go ramionami i przycisnęła twarz dojego brzucha.Rewolwerowiec podniósł ją, przytulił i podziękował za informacje.- Nie zostaniecie u nas na noc, rewolwerowcze? Zmierzch szybko zapada, a założę się,że ty i twoi towarzysze od dawna nie przespaliście nocy pod dachem.- Owszem, ale lepiej będzie, jeśli odejdziemy.Dziękuję, sai.- Przyjdziecie tu jeszcze, jeżeli będziecie mogli?- Tak - odparł Roland, lecz Eddie, nawet nie patrząc na dziwną minę przyjaciela,wiedział, że to mało prawdopodobne.- Jeżeli będziemy mogli.- No tak.- Uścisnęła go jeszcze raz, po czym odeszła, trzymając dłoń na opalonymramieniu Si.- Szerokiej drogi.Ciotka Talitha zbliżyła się do nich ostatnia.Kiedy chciała uklęknąć, Roland złapał jąza ramiona.- Nie, sai.Nie rób tego.- I Eddie ze zdziwieniem zobaczył, że Roland klękaprzed nią w pyle placu.- Czy pobłogosławisz mnie, Stara Matko? Czy dasz nam wszystkimbłogosławieństwo na drogę?- Tak - odrzekła.W tym, co mówiła, nie było nuty zdziwienia ani łez w oczach, amimo to jej głos drżał ze wzruszenia.- Widzę, że twoje serce jest czyste, rewolwerowcze, iprzestrzegasz waszych dawnych zwyczajów, o tak, przestrzegasz ich bardzo ściśle.Błogosławię ciebie oraz twoich towarzyszy i będę się modliła, żeby nic wam się nie stało.Ateraz wez to, jeśli chcesz.Sięgnęła w zanadrze swej wyblakłej sukni i wyjęła srebrny krzyżyk na cienkimłańcuszku.Podała mu go.Teraz zdziwił się Roland.- Na pewno? Nie przybyłem tu, by zabierać to, co jest waszą własnością, Stara Matko.- Na pewno.Nosiłam go we dnie i w nocy przez ponad sto lat, rewolwerowcze.Terazty będziesz go nosił i złożysz u podnóża Mrocznej Wieży i wymówisz imię Talithy Unwin naodległym krańcu ziemi.- Nałożyła mu łańcuszek na szyję.Krzyżyk wsunął się pod rozpiętąkoszulę z jeleniej skóry, jakby tam było jego miejsce.- Idzcie już.Przełamaliśmy sięchlebem, porozmawialiśmy, otrzymaliśmy wasze błogosławieństwo, a wy nasze.Idzcie ipodróżujcie bezpiecznie.Bądzcie dzielni i wytrwali.Przy ostatnich słowach głos jej zadrżał i załamał się.Roland wstał, po czym skłonił się i trzykrotnie dotknął palcami szyi.- Dzięki, sai. Pokłoniła się, lecz nic nie powiedziała.Azy spływały jej po policzkach.- Gotowi? - zapytał Roland.Eddie kiwnął głową.Obawiał się, że głos mógłby odmówić mu posłuszeństwa.- W porządku - rzekł rewolwerowiec.- Ruszajmy.Poszli główną ulicą miasteczka.Jake pchał fotel Susannah.Gdy mijali ostatni budynek(z wyblakłym napisem głoszącym SPRZEDA%7ł I WYMIANA), obejrzał się.Starzy ludziewciąż stali przy kamiennym drogowskazie - maleńka garstka pośród rozległej, pustejrówniny.Jake pomachał im ręką.Do tej pory jakoś się trzymał, lecz kiedy kilkoro staruszków- a wśród nich Si, Bill i Till - pomachało mu w odpowiedzi, Jake zalał się łzami.Eddie objął go ramieniem.- Trzeba iść dalej - mruknął ochrypłym głosem.- To jedyny sposób.- Są tacy starzy! - zaszlochał Jake.- Dlaczego musieliśmy ich tak zostawić? To nie wporządku!- To ka - odparł bez zastanowienia Eddie.- Ach tak? To pa.parszywe ka!- Tak już jest - przytaknął Eddie, ale szedł dalej.Jake nie obejrzał się.Bał się, że oniwciąż tam są, na rynku zapomnianego miasteczka, obserwując oddalającego się Rolanda ijego towarzyszy.I tak też było.* * *Przeszli niecałe siedem mil, zanim niebo zaczęło ciemnieć i zachód zabarwiłpomarańczowym blaskiem niebo na horyzoncie.W pobliżu był eukaliptusowy zagajnik, doktórego Jake i Eddie poszli nazbierać drewna.- Nie rozumiem, dlaczego nie zostaliśmy - zastanawiał się Jake.- Ta niewidomakobieta zapraszała nas, a i tak nie odeszliśmy daleko.Jestem tak objedzony, że ledwie idę.Eddie uśmiechnął się.- Ja też.I powiem ci jeszcze coś: twój dobry znajomy Edward Cantor Dean zprzyjemnością myśli o jutrzejszym ranku i długiej chwili samotności wśród tych drzew.Nieuwierzysz, jak mam dość żywienia się jelenim mięsem i wydalania zajęczych bobków.Gdybyś rok temu powiedział mi, że będę cieszył się na myśl o robieniu kupy, roześmiałbymci się w twarz.- Czy naprawdę masz na drugie imię Cantor?- Tak, ale byłbym wdzięczny, gdybyś tego nie rozgłaszał.- Nie będę.Dlaczego tam nie zostaliśmy? Eddie westchnął.- Ponieważ byśmy się przekonali, że potrzebują drewna na opał.- Co?- A kiedy nazbieralibyśmy im drewna, stwierdzilibyśmy, że potrzebują także świeżegomięsa, bo podzielili się z nami wszystkim, co mieli.I bylibyśmy niewdzięcznikami, nieodnawiając im zapasów, prawda? Szczególnie że mamy broń, a oni pewnie tylko kilka łukówi strzał sprzed pięćdziesięciu lat.Tak więc poszlibyśmy im coś upolować.Zanimbyśmywrócili, znów zapadłaby noc i następnego ranka Susannah oznajmiłaby, że powinniśmynaprawić to i owo, nim ruszymy w drogę.Och, nie na ulicach, to byłoby niebezpieczne, ale whotelu czy innych budynkach, w których oni mieszkają.To tylko kilka dni, nic takiego,prawda?Roland wyłonił się z półmroku.Poruszał się równie cicho jak zawsze, ale wyglądał nazmęczonego i zamyślonego.- Już się bałem, że wciągnęły was ruchome piaski - rzekł.- Nie.Wyjaśniałem Jake owi mój punkt widzenia na pewne sprawy.- I cóż byłoby złego, gdybyśmy tam trochę zostali? - dopytywał się Jake.- TaMroczna Wieża stoi gdzieś tam już od bardzo dawna, no nie? Przecież nigdzie nie odejdzie,prawda?- Kilka dni, potem jeszcze kilka i jeszcze.- Eddie spojrzał na konar, który właśniepodniósł, i odrzucił go z obrzydzeniem. Zaczynam mówić tak jak on - pomyślał.Mimo tonie wątpił, że powiedział prawdę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed