[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oboje z Kilczerem mieliswędzącą wysypkę, biegunkę, ataki dreszczy i czyraki: w ten sposób ich ciała reagowały naobce związki w mięsie.Deszcz ustał i słońce znowu dominowało na ciemnym,bezchmurnym niebie.W suchym powietrzu Kilczer znów zaczął kaszleć, ale poza tym - byćmoże dlatego, że dłużej przebywał na innych planetach niż Dorthy - nie cierpiał tak bardzojak ona.Dla zabicia czasu opowiadał jej trochę o tych światach: o Elysium, Serenity, Nowej Ziemi, oekspedycji do układu podwójnego białego karła Stein 2051 w czasach, gdy był raczejtechnikiem medycznym niż naukowcem, zanim Gildia pozwoliła mu rozwijać jegozainteresowanie neurobiologią.Opowiedział jej też o Nowej Rosji, niegdyś podobnej doZiemi planecie, zbombardowanej pół miliona lat temu przez deszcz meteorów, którezniszczyły dziewięćdziesiąt dziewięć procent biosfery.Teraz tylko jej strefy podbiegunowenadawały się do zamieszkania.Resztę powierzchni pokrywała mieszanina wody iwęglowodorów, tworząca parującą zupę na peryhelium krążącej po ekscentrycznej orbicieplanety, a woskowatą krę na aphelium.Kilczer powtarzał opowieści zasłyszane od myśli-wych tropiących wiecznie migrujące zithasy, tęsknie wspominał dom w zamkniętym podkopułą Esnovagradzie oraz swoją partnerkę.Pokazał Dorthy mały holosześcian, którysporadycznie oglądał od czasu katastrofy, ukazujący zaskakująco młodą kobietę, niewielestarszą od Dorthy i co najmniej piętnaście lat młodszą od Kilczera.- Zawarliśmy kontrakt zaledwie dwa lata temu - rzekł Kilczer.- Wcześniej wciąż byłem wruchu.Kiedy osiądę na Nowej Rosji, będę ważną osobą i będziemy mogli mieć dziecko.Może wiesz, że w Esnovagradzie jest duży ośrodek badawczy, prawie tak duży jak InstytutKamali-Silver, w którym pomagałem projektować maszyny.- Pracowałeś w Kamali-Silver? - Dorthy zastanawiała się, czy był tam w tym samym czasie,co ona.Jednak nie był.Kilczer nie zadawał Dorthy wielu pytań, za co była mu wdzięczna, zbywając te nieliczne80 zdawkowymi półprawdami, przygotowanymi dawno temu.I tak pytał tylko z uprzejmości.Bardziej interesowała go rozmowa o jej talencie, a Dorthy nie miała nic przeciwko temu,gdyż w Instytucie przyzwyczaiła się opisywać wszelkie niuanse tego daru.Kiedy stojące tu i ówdzie w lesie kałuże wyschły, Dorthy i Kilczer musieli powrócić do piciasoku wyciskanego z roślin.Wargi Dorthy znów pokryły się pęcherzami.Między atakamidelirium siadywała jak najbliżej ogniska, dygocząc i zastanawiając się, czy choroba uszkodziimplant, albo nawet zniszczy go, pozwalając by jej talent rozkwitł w całej swej chwale.Tak się nie stało.Któregoś dnia obudziła się i zobaczyła, że Kilczera nie ma, a ogień zgasł.Narzuciła garścieigieł oraz suchych liści paproci na ciepły popiół i zdołała rozdmuchać wątłe płomyki, któreostrożnie podsyciła kawałkami drewna.Ogień był życiem rozpraszającym ponury blaskogromnej kuli czerwonego słońca, stojącego wysoko na niebie.Zrobiło się cieplej, chociażchora Dorthy nie czuła tego.Skuliła się przy ognisku, dokładając gałęzie i walcząc zsennością.Gdyby zasnęła, ogień mógł zgasnąć.Oczywiście, Kilczer bez trudu ponownierozpaliłby go zapalniczką.A jeśli nie wróci?Wrócił kilka godzin pózniej, niosąc na ramieniu tuszę jakiegoś zwierzęcia o brązowym futrze,które trzymał za płaski ogon.Szedł powoli, ze spuszczoną głową, a pod rzadką brodą idługimi zmierzwionymi włosami jego twarz była wychudła i blada, pokryta czerwonymibąblami.Przez długą chwilę siedział po drugiej stronie ogniska, zanim powiedział Dorthygdzie był.Dotarł aż na sam koniec lasu, do dużego jeziora zasilającego rzekę w kanionie.Tam właśnie zastrzelił to zwierzę, które zamierzał zjeść.- Przynajmniej częściowo.Jest czworonożne, może z Ziemi, Ruby lub Serenity, jeśli dopisałomi szczęście.Poznajesz je? Nie? No cóż, mimo wszystko zjem je i zobaczę, co się stanie.Musimy mieć pewność, że jest jadalne zanim ty go spróbujesz.Dorthy już nawet nie czuła głodu.Wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok, gdy Kilczer zabrałsię do nieprzyjemnej pracy, jaką było oprawianie zwierzyny.Obdarł ze skóry nogę, nadziałna kij, a potem upiekł nad ogniskiem.Zjadł tylko kilka kęsów i natychmiast zasnął.Wbrewswoim najlepszym chęciom, Dorthy również.Obudził ją zapach smażonego mięsa.Kilczer siedział przy ognisku, oblizując palce.Dorthyobróciła się i skulona podeszła bliżej, a on podał jej gorący, tłusty kawałek mięsa.Kiedy zjedli tyle, ile mogli, zostawili ogień żeby sam zgasł i znów ruszyli w drogę.Zladprzechodzącego stada prawie zdążył już zarosnąć i był teraz widoczny jedynie jako niecojaśniejszy pas fioletu w grubym dywanie roślin.Po trzech godzinach dotarli do jeziora.Dochodziła północ czasu ziemskiego, ale podwpływem choroby, w tym nie gasnącym czerwonym świetle, Dorthy zupełnie straciłapoczucie czasu.Klęknęła na omszonym brzegu, nabrała w dłonie wody, a potem przemyłasobie twarz i zlepione włosy.Kilczer wcześniej skończył pić.Siedział na głazie, spoglądając na koniec jeziora, gdziewoda, pieniąc się, spływała z wąskiej szczeliny w skalnej ścianie.Brzeg porastały niebieskierośliny podobne do kopulastych geod, niektóre wyższe od Dorthy, oraz kępy81 kilkunastometrowych trzcin zwieńczonych delikatnymi spiralami kwiatostanów, falujących wpodmuchach chłodnego wiatru.Dywan mchu, na którym klęczała Dorthy, był ciemny jakzakrzepła krew i usiany słabo świecącymi plamami, podobnymi do mrugających na niebiegwiazd.Woda w jeziorze była czysta jak kryształ i ukazywała piaszczyste dno.To miejsceemanowało dziwnym, obcym pięknem i Dorthy usiadła na ziemi, ciesząc się nim.W końcu Kilczer powiedział:- Odpoczniemy tutaj, ale potem musimy iść dalej.Jeżeli pójdziemy tym kanionem, topowinien doprowadzić nas do jeziora, przy którym znajduje się obóz.Jak sądzisz, czy stadojuż tam dotarło? Nie widzisz tego, ale pozostawiło ścieżkę w lesie za twoimi plecami.Kopnął piętami głaz, na którym siedział, jakby to był oporny rumak.- Andrews pewnie jest tak zajęty w twierdzy, że zupełnie zapomniał o naszym istnieniu.Dorthy odgarnęła z czoła mokre włosy.- Jutro spróbujemy przejść przynajmiej dziesięć klików.Dasz rAda? Musimy pokonaćjeszcze długą drogę, zanim wyjdziemy z tej przeklętej dziczy.Mam nadzieję, że nieprzenieśli obozu, inaczej będziemy musieli przedzierać się jeszcze przez góry.Wprawdzieprzybyłem tu, żeby coś odkryć, ale bez przesady!- Jutro - powiedziała Dorthy, chcąc go uspokoić.- Jutro, jutro i jutro, jak powiedział wasz dobrze znany pisarz.Kiedykolwiek będzie to jutro.Upoluję coś do jedzenia, może następne takie stworzenie o płaskim ogonie.Zaczekasztutaj?- Pójdę z tobą.Naprawdę czuję się już lepiej - powiedziała, a on w nagrodę posłał jejuśmiech.Od czasu, gdy ukryły się z siostrą w australijskim buszu przed ojcem i jegokompanami, jeszcze nigdy do nikogo tak się nie zbliżyła.Kanion, wąski i głęboki, wił się wśród lasu, a rzeka na jego dnie toczyła spienioną wodę pogłazach.Gdy Dorthy i Kilczer szli wzdłuż jego krawędzi, co jakiś czas napotykaliprzecinające im drogę strumyki spływające ze zródeł położonych wyżej, na skalistych iporoś-niętych lasem zboczach, opadające za skraj urwiska i natychmiast porywane przezwiatr.Raz dostrzegli stado czarnych stworzeń unoszących się nad kanionem nawielometrowej długości skrzydłach, a w pewnej chwili jakiś ogromny stwór z hałasemumknął przed nimi w leśny mrok [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed