[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sono, blada i wyczerpana, siedziała w łóżku i karmiła niemowlę piersią.Spojrzała na Glovera skądś z daleka, zmarszczyła czoło, by się skupić.Po-tem, jakby nagle go rozpoznała, przypomniała sobie, zmusiła się do smutne-go, znużonego uśmiechu i podała mu dziecko.Ta malutka istotka to był jegosyn, z czerwoną twarzyczką, wykrzywioną i niezadowoloną, z zamkniętymioczkami, z malutkimi rączkami zaciśniętymi w piąstki, ze wszystkich siłtrzymający się życia.Jego syn.Poczuł, jak wzbiera w nim fala emocji, zdusiłją w sobie, z jego ust wydobył się jedynie szloch.Najdelikatniej, jak potrafił,wziął niemowlę od Sono, zdziwił się, jakie jest lekkie, kruche, jak drży i sięrzuca w tym nowym dla siebie świecie, jak ryba wyciągnięta z wodyUśmiechnął się do Sono i ujrzał w jej oczach ból i wyczerpanie, rozpaczliwąbeznadziejną nadzieję.Trumienka była taka malutka, taka lekka, zwykła biała, sosnowa skrzyn-ka.Glover tulił ją w ramionach.Nic nie ważyła, mogła równie dobrze byćpusta.Ale jaką wagę miało to nic", to pusta".Szedł z przodu, przed Sono,zaniósł trumienkę do malutkiego grobu.Nadali dziecku imię, Umekichi.Przyszło na świat kilka tygodni za wcześnie, przeżyło zaledwie kilka dni.Dzień był łagodny, powietrze pachniało wiosną, wilgotną gliną, przeko-paną ziemią.Wokół mogiłki zebrała się mała grupka ludzi.Był Mackenzie,bardzo poważny, i Ito z tą sztywną samurajską godnością.Nawet Walsh był trzezwy i opanowany, skinął Gloverowi głową, poło-żył mu dłoń na ramieniu, by go pocieszyć.Pastor odczytał modlitwę.Mnich ze świątyni zapalił kadzidełka, wyre-cytował śpiewnie mantrę, wzywając Buddę z Czystej Ziemi.Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz.Namu Amida Butsu.LRTGlover wystąpił do przodu, uklęknął na skraju grobu, umieścił w nimtrumnę.Kiedy się z nią pochylił, ramiona mu zadrżały z wysiłku.Pomimoswej lekkości to prawie nic wymagało sił, by to przytrzymać, delikatnie opu-ścić na miejsce wiecznego spoczynku.Rozległo się cichutkie stuknięcie.Prawie nic.W proch się obrócisz.Czysta Ziemia.Mamy jednak pewną iniezachwianą nadzieję.Namu Amida Butsu.Glover wstał z klęczek, wziął garść ziemi z małej pryzmy obok mogiłki,rozprostował dłoń nad trumienką.Rozległo się ciche, głuche bębnienie.DałSono znak i ona też rzuciła garść ziemi, patrzyła, jak ją porywa wiatr.Potemsię odwróciła i uklęknęła przed posągiem Jizo.Ukłoniła się i położyła jedenbiały kwiat u stóp posążku, którego ramiona owinęła dziecięcym, wełnianymszalem.Następnie ułożyła na ziemi kilka kamyków w jednej linii, znów sięukłoniła i raz klasnęła w dłonie. Robię to, by pomóc znalezć drogę naszemu dziecku wyjaśniła.Przekroczyć Sai no Kawara.Rzekę Dusz.Objął jej chude ramiona i dopiero wtedy załamała się i rozpłakała, z jejpiersi wydobył się szloch.Nazajutrz wyjechała, powiedziała, że bardzo jej przykro, ale musi wró-cić do swojej rodziny w Kagoshimie, jest pewna, że ją zrozumie.Była opa-nowana, kiedy z nim rozmawiała, jej twarz przypominała maskę, kon-trolowała emocje.Nie mógł nic powiedzieć.Nawet gdyby dobrze poznał ję-zyk japoński, nie istniały słowa na wyrażenie tego, co czuł.Poszedł z nią naprzystań, niosąc mały tobołek z jej skromnym dobytkiem.Na nabrzeżuchciał ją objąć, ale się odwróciła.Wydawało mu się, że ją rozumie.Gdybyuległa emocjom, całkowicie by nią zawładnęły.A musiała nad sobą pano-wać, nie mogła się poddać.Wydawało mu się, że ją rozumie, ale i tak za-bolało go to jej odwrócenie się do niego tyłem, szelest jej kimona, zapachperfum.Na końcu trapu zatrzymała się i odwróciła do niego.Pomachał jej, aona spuściła głowę, ostatni raz mu się ukłoniła i zniknęła.Wolno szedł wzdłuż nabrzeża, minął shiati bashi, most wahania, iwrócił do pustego domu.Nalał sobie whisky, długo siedział w fotelu, patrzącna sosnę w ogrodzie, ale jej nie widział.Nie zapalił lamp, pozwolił, by wrazz nadejściem wieczoru w pokoju zrobiło się ciemno, w głowie miał pustkę,był otępiały.Gdy w końcu wstał, żeby położyć się do łóżka, wszystko spowijał mrok;tak długo siedział bez ruchu, że cały zesztywniał i zmarzł.Po omacku pod-LRTszedł do kredensu, zapalił świecę, zobaczył w szybie okiennej odbicie swojejposępnej, stroskanej twarzy Tam, skąd pochodził, ujrzenie swojego odbiciaw blasku świecy oznaczało pecha.Tam, skąd pochodził, w innym życiu.W sypialni płomień świecy padł na coś, co przez chwilę jasno roz-błysnęło.Pochylił się i to podniósł.Srebrna klamra do włosów Sono.Przyci-snął ją do ust i pocałował.Mackenzie powiedział Gloverowi, że na najwyższym szczeblu rośniezaniepokojenie, wywołane jego bliskimi związkami z Ito i zbuntowanymiksięstwami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]