[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Patrzyła na długie rzędy drzew i krzewów, któreciągnęły się, by za chwilę zniknąć z pola widzenia.Próbowała uchwycić na dłużej choć jedno,ale przemieszczały się zbyt szybko.Stopniowo stapiały się w jedną brązowozieloną rzekę,która wbrew wszelkim prawom natury przesuwała się w zawrotnym tempie ciągłą linią zaszybą samochodu.Zaraz potem obraz zmienił się i drzewa powróciły.Ale to były inne drzewa.Te tutaj nie przemieszczały się, stały spokojnie, majestatycznie na zielonej łące.Na niskozwisających gałęziach umocowano kolorowe girlandy, a pod nimi ustawiono stoły i krzesłaudekorowane serpentynami i balonikami.Wiatr bawił się nimi, kołysząc je lekko tam i zpowrotem, aby po chwili zadąć silnym podmuchem i uderzyć nimi o oparcia krzeseł.Sibylle ujrzała najpierw tę scenę z góry, ale zaraz sama stała się jej częścią.Widziałaroześmiane dzieci i uśmiechniętych dorosłych, widziała ich jak& jak oczami kogoś, kto sambierze udział w tym& przyjęciu urodzinowym? Jeden ze stołów był udekorowany szczególniebarwnie, a przy krawędzi umieszczona była tabliczka z imieniem, w formie złotej korony.Sibylle wiedziała, jakie imię było na niej wypisane, jeszcze zanim zdołała je odczytać.Wiedziała też, że sama je wypisała. Lukas.Ta złota papierowa korona była wizytówką, która stała przed nim na przyjęciuz okazji jego szóstych urodzin.Ale gdzie on jest? Gdzie jest mój syn?Chciała obejrzeć się za siebie, poszukać go, ale ani kąt widzenia, ani wycinek ogrodu,który zdołała ogarnąć wzrokiem, nie zmieniał swego położenia.Patrzyła na twarze małychi większych sylwetek, które rozbawione stały lub biegały.Szukała w nich znajomych rysów,ale bez skutku.Sprawiały wrażenie, jakby były bez życia, chociaż opowiadały coś, śmiały się.Miała wrażenie, że ktoś owinął ich wszystkich jakąś niewidzialną powłoką, przez którą nieprzedostawało się na zewnątrz realne, namacalne życie.A jednak każda z tych twarzy miała w sobie coś, co wydało jej się znajome.Jak tomożliwe?Również ogród, choć nie był ogrodem przy jej domu, był znajomy.Na pewno gdzieś gojuż widziała.Na jakimś zdjęciu? U kogoś znajomego? Nic nie wiem&Kolorowe baloniki zniknęły, a wraz z nimi także mężczyzni, kobiety, dzieci wszystkorozpłynęło się w powietrzu.Drzewa stały się znowu zieloną bezkształtną masą, z której pochwili wyodrębniły się pojedyncze obiekty, znikające jeden po drugim w szalonym tempie. Sibylle, wszystko w porządku?Przestraszona spojrzała w kierunku Rosie, która patrzyła na nią zatroskanym wzrokiem. Tak& Zamyśliłam się. Nie mam ci tego za złe, ale musisz mi powiedzieć, jak mam dalej jechać.Sibylle rozejrzała się.Potrzebowała chwili, żeby zorientować się, gdzie się znajdują.Rosie zjechała z autostrady i jechały teraz Frankenstrasse. Tam zaraz trzeba będzie skręcić w lewo powiedziała, wskazując kierunek. To jużniedaleko.Poprowadziła Rosie przez ostatni odcinek drogi i niecałe pięć minut pózniej zatrzymałysię przed wielorodzinnym budynkiem, na którego trzecim piętrze Elke miała wygodnemieszkanie.Ponieważ przed domem nie było parkingu, Rosie stanęła dwoma kołami na chodniku. Zostanę tutaj powiedziała. Nie chcę, żeby odholowali mi samochód.Poza tymchyba będzie lepiej, jeśli porozmawiasz z nią w cztery oczy.Sibylle skinęła głową i wysiadła bez słowa.Ciężkie drewniane drzwi były jedynie przymknięte.Mroczny korytarz za nimirozświetlało tylko blade światło, wpadające przez niewielki świetlik.O ścianę oparte byłydwa rowery, które w mroku skojarzyły się Sibylle z olbrzymimi owadami pochodzącymiz obcej planety.Pokonywała po dwa stopnie naraz, aż w końcu stanęła przed ciemnobrązowymidrzwiami. Elke Berheimer głosił napis na wizytówce wsuniętej za kawałek pleksi tuż obokdzwonka.Zanim Sibylle zdążyła nacisnąć guzik, drzwi otworzyły się i w progu stanęła sympatycznakobieta, parę centymetrów niższa od niej i może parę kilogramów zbyt obszerna.Elke.Nagle znów wróciło to uczucie, że coś jest nie tak.Podobnie jak wczoraj, kiedy Rosiezawiozła ją do domu.Jednak tym razem było ono bardziej konkretne.Sibylle wiedziała nawet, co jej niepasowało: Dlaczego Elke była od niej niższa? Przecież zawsze były mniej więcej tego samegowzrostu.A może po tych dwóch miesiącach nie przypominała sobie wszystkiego tak jaktrzeba? Cześć Sibylle, miło cię widzieć powiedziała.Serce Sibylle podskoczyło do gardła.Elke stała przed nią tak po prostu i uśmiechała się.Ale to był dziwny uśmiech.Patrzyła na jejotoczoną blond lokami twarz, która wydawała jej się znajoma, ale w tej chwili jakby zupełnieobca.Była przekonana, że Johannes już się z nią skontaktował.Elke, którą znała, na pewnow tej sytuacji nie stałaby tak spokojnie.Elke, którą znała, rzuciłaby się jej na szyję, płakałaby,tuliła ją i ściskała.Myśli Sibylle znów zaczęły galopować.Powinna uciekać? Elke, jakbyczytała jej w myślach, odezwała się: Ja& Przepraszam, nie mogę.To zbyt poważna sytuacja.Johannes zadzwonił do mnie, Johannes Aurich& ale tego chyba już się pani domyśla,prawda?Dziwna uprzejmość znikła zarówno z głosu, jak i z twarzy Elke, ustępując wyraznemuzakłopotaniu.A może lękowi?Sibylle znów poczuła, jak jej serce zwiększa obroty.Zdecydowała się na atak. Ty również jesteś w to wmieszana, Elke? Mimo wszystko starała się nadać swojemugłosowi spokojne brzmienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]