[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie przypominał jowialnego wuja, którego udawał, rozmawiając z dziećmi, ani dostawcypocieszającej pogawędki, jakiego odgrywał przed Grace.Miał wysokie blade czoło, grzywęmocno skręconych szpakowatych włosów, jasne szare oczy i szerokie usta z wąskimi wargami,które wykrzywiały się jakby ze zniecierpliwienia, z łapczywości czy z bólu.Neil zabandażował skaleczenie na schodach - Gretchen wróciła do kuchni i kazaładzieciom pójść z sobą, ale pani Travers została, przypatrując się uważnie, z zaciśniętymi ustami,jakby obiecywała, że nie będzie przeszkadzać - a kiedy skończył, powiedział, że najlepiej będzie,jeżeli zawiezie Grace do szpitala w mieście.- Na zastrzyk przeciwtężcowy.- Zbytnio mnie nie boli - powiedziała Grace.- Nie o to chodzi - rzucił Neil.- Też tak uważam - stwierdziła pani Travers.- Tężec.To straszne.- Nie zajmie nam to zbyt długo - powiedział Neil.- Proszę.Grace? Grace, pomogę ciprzejść do samochodu.- Wziął ją pod ramię.Grace zapięła jeden sandał i wsunęła palce w drugi,żeby móc go ciągnąć po ziemi.Bandaż był bardzo porządnie i ciasno zawiązany.- Skoczę do domu - powiedział Neil, kiedy Grace siedziała w samochodzie.- %7łebyprzeprosić.Gretchen? Mavis?Pani Travis zeszła z werandy.Na jej twarzy rysował się mglisty entuzjazm, tego dniacałkiem u niej naturalny, wręcz niepohamowany.Położyła rękę na drzwiach samochodu.- To dobrze - powiedziała.- To bardzo dobrze.Grace, jesteś darem niebios.Postarasz siępowstrzymać go dziś od picia, co? Już ty będziesz wiedziała, jak to zrobić.211Grace słyszała te słowa, ale nie zwróciła na nie większej uwagi.Za bardzozaniepokoiła ją zmiana w pani Travers, jakby zwiększenie masy ciała, sztywność ruchów,przypadkowa i dość gorączkowa aura dobrotliwości, łzy zadowolenia płynące jej z oczu.I lekkinalot w kącikach ust, przypominający kryształki cukru.Do szpitala w Carleton Place jest pięć kilometrów.Nad torami kolejowymi przebiegawiadukt, wjechali na niego z taką szybkością, że Grace miała wrażenie, jakby na górze samochóduniósł się w powietrze.Na drodze prawie nie było ruchu, nie bała się, zresztą co mogła zrobić?Neil znał pielęgniarkę, która miała dyżur na izbie przyjęć, i kiedy wypełnił formularz ipozwolił jej rzucić okiem na stopę Grace ( Dobra robota" - stwierdziła obojętnie), mógł sam zro-bić dziewczynie zastrzyk przeciwtężcowy.( Teraz nie będzie bolało, ale pózniej może boleć").Kiedy skończył, pielęgniarka weszła do boksu i powiedziała:- W poczekalni jest facet, który przyjechał, żeby ją zabrać do domu.Mówi, że jest paninarzeczonym - zwróciła się do Grace.- Niech mu pani powie, że jeszcze nie skończyliśmy - odparł Neil.- Albo nie, niech panipowie, że już pojechaliśmy.- Powiedziałam, że tu jesteście.- Ale kiedy pani wróciła, już nas nie było.- Mówił, że jest pana bratem.Zobaczy pański samochód na parkingu.- Zaparkowałem z tyłu.Na parkingu dla lekarzy.- Bardzo sprytnie - rzuciła pielęgniarka przez ramię.A Neil spytał Grace:- Nie chciałaś jeszcze wracać do domu, prawda?- Nie - odparła Grace, jakby miała to słowo napisane przed sobą na ścianie.Jakby to byłobadanie wzroku.Znów pomógł jej przejść do samochodu, z sandałem zwisającym na pasku, i posadził jąna kremowej tapicerce.Wyjechali z parkingu boczną ulicą, a potem nieznaną drogą z miasta.Grace wiedziała, że nie spotkają Maury'ego.Nie musiała o nim myśleć.Ani tym bardziej oMavis.Opisując pózniej to przejście, tę zmianę w swoim życiu, Grace mogła powiedzieć - ipowiedziała - że to było tak, jakby brama zatrzasnęła się za nią ze szczękiem.Ale wtedy niesłyszała szczęku, tylko przeszyła ją fala przyzwolenia, a ci, których zostawiła za sobą, nie mielijuż do niej żadnych praw.Pamiętała tamten dzień wyraznie i szczegółowo, chociaż w niektórych fragmentach jejwspomnień, które rozpamiętywała, były rozbieżności.Co do pewnych szczegółów nawet musiała się mylić.Najpierw jechali na zachód autostradą numer 7.We wspomnieniach Grace na drodze niema żadnego innego samochodu, a szybkość, z jaką jadą, przypomina lot na wiadukcie.To niemogło być prawdą: na autostradzie na pewno byli inni ludzie, wracający do domu w niedzielnyranek albo jadący do rodzin na Zwięto Dziękczynienia.W drodze do kościoła lub z kościoła dodomu.Neil na pewno zwalniał, kiedy przejeżdżali przez wioski lub przedmieścia i na licznychzakrętach starej autostrady.Grace nie była przyzwyczajona do jazdy kabrioletem z odsuniętymdachem, z wiatrem w oczach, z wiatrem władającym jej włosami.Dawało jej to złudzenie stałejprędkości, doskonałego lotu - nie szaleńczego, lecz cudownego, spokojnego.I choć wymazała z głowy Maury'ego, Mavis i resztę rodziny, zostały jakieś fragmentypani Travers, która wyczekiwała na dogodny moment, a potem przekazała swoje ostatnieprzesłanie - szeptem i z dziwnie zawstydzonym chichotem. Już ty będziesz wiedziała, jak to zrobić".Oczywiście Grace i Neil nie rozmawiali.Tak jak Grace to pamięta, musieliby krzyczeć,żeby się usłyszeć.A to, co pamięta, prawdę mówiąc, niemal się nie różni od jej wyobrażeń, jejówczesnych fantazji o tym, jaki powinien być seks.Przypadkowe spotkanie, przyciszone, alesilne sygnały, prawie milcząca ucieczka, w której ją samą można by uważać niemal za jeńca.Nonszalancka kapitulacja i ciało teraz tylko jako strumień pożądania.Zatrzymali się w końcu w Kaladar i poszli do hotelu, starego hotelu, który wciąż tam stoi.Neil wziął ją za rękę i ściskając jej palce między swoimi, zwalniając krok, aby się dopasować dojej nierównego chodu, zaprowadził ją do baru.Grace poznała, że to bar, chociaż nigdy przedtemw żadnym nie była.(Hotel Bailey's Falls nie miał jeszcze pozwolenia na sprzedaż alkoholu -popijało się w pokojach albo w dość obskurnym lokalu naprzeciwko zwanym nocnymklubem").Bar był taki, jak się spodziewała - ciemne i duszne pomieszczenie, w którym krzesła istoły ustawiono byle jak po pospiesznym sprzątaniu, a zapach lizolu nie zlikwidował woni piwa,whisky, cygar, fajek, mężczyzn.W barze było pusto, może otwierali go dopiero po południu.Ale czy teraz już nie było popołudniu? Jej poczucie czasu szwankowało.Z innego pomieszczenia wyszedł jakiś człowiek i pozdrowił Neila.- Cześć, doktorze - powiedział i wszedł za ladę.Grace podejrzewała, że tak będzie - wszędzie, gdzie się zjawią, spotkają jakiegośznajomego Neila.- Wie pan, że dziś niedziela - oznajmił barman podniesionym, surowym głosem, niemalkrzycząc, jakby chciał, żeby go było słychać na parkingu.- Nie mogę tu panu niczego sprzedać wniedzielę.A jej w ogóle nie mogę niczego sprzedać.Nie powinna tu wchodzić.Rozumie pan?- Tak, proszę pana.Oczywiście, proszę pana.Zgadzam się z panem - przyznał Neil.Kiedy mężczyzni rozmawiali, barman wyjął butelkę whisky z ukrytej półki, nalał doszklaneczki i przesunął ją po ladzie do Neila.- Chcesz pić? - spytał Grace, jednocześnie otwierając colę.Podał jej butelkę bez szklanki.Neil położył na kontuarze banknot, ale mężczyzna go odsunął.- Mówiłem, że nie mogę niczego sprzedawać.- A cola? - spytał Neil.- Nie mogę sprzedać.Barman odstawił butelkę, Neil wypił: duszkiem to, co miał w szklance.- Jest pan dobrymczłowiekiem - powiedział.- Duchem prawa.- Zabierzcie ze sobą colę.Im szybciej ona stąd wyjdzie, tym będę szczęśliwszy.- Jasne.To dobra dziewczyna - powiedział Neil.- Moja bratowa.Przyszła bratowa.O iledobrze rozumiem.- Naprawdę?Nie wrócili na autostradę numer 7, lecz pojechali na północ drogą, która nie byławybrukowana, ale dość szeroka i przyzwoicie utwardzona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]