[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- TÄ™ - przerwaÅ‚ mu szef.- Co? - MaliÅ„ski wybaÅ‚uszyÅ‚ oczy na Kumora, zastopowany wswoim zacietrzewieniu, jakby ktoÅ› uzdÄ™ szarpnÄ…Å‚.- ProszÄ™ - odparÅ‚ spokojnie profesor.- Co: proszÄ™? - krzyknÄ…Å‚ rozpaczliwie biolog Å‚ysenkista.- Nie co, tylko proszÄ™.I tÄ™.TÄ™ propagandÄ™, nie: tÄ… propagandÄ™ -wytÅ‚umaczyÅ‚ życzliwie profesor, uÅ›miechajÄ…c siÄ™ jak nauczycielczerpiÄ…cy gÅ‚Ä™bokÄ… przyjemność ze swych pedagogicznychpowinnoÅ›ci.MÅ‚ody biolog zastygÅ‚ jak woskowa rzezba, gapiÄ…c siÄ™ naprofesora w niemej bezsilnoÅ›ci, aby po dziesiÄ™ciu sekundach opaść nakrzesÅ‚o.Kumor przejrzaÅ‚ cover story.- PiszÄ… tutaj, że w przeciwieÅ„stwie do wÄ™gierskiego kardynaÅ‚aMindszentyego kardynaÅ‚ WyszyÅ„ski współpracuje z komunistycznymrzÄ…dem, zawiera kompromisy i takie tam.MaliÅ„ski machnÄ…Å‚ rÄ™kÄ…, nie chciaÅ‚ tego sÅ‚uchać, wróciÅ‚ do swojejksiążki, a reszta polarników Å‚apczywie wzięła siÄ™ do lekturyamerykaÅ„skich magazynów.Skoro wszyscy czytali, Smith wyjÄ…Å‚ swój egzemplarzangielskiego wydania Lenina" Ossendowskiego z podtytuÅ‚em Godof the godless" i też zajÄ…Å‚ siÄ™ lekturÄ….Po chwili przysunÄ…Å‚ siÄ™ doÅ„, niby ukradkiem, profesor Kumor.- Panie kolego - szepnÄ…Å‚.- Niechże pan siÄ™ z tÄ… książkÄ… nieafiszuje za bardzo, dobrze? To jest raczej taki niezbyt dobrzepostrzegany autor w dzisiejszych czasach u nas, rozumie pan.Smith uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ promiennie i natychmiast schowaÅ‚Ossendowskiego do plecaka, po czym siÄ™gnÄ…Å‚ po czasopismo.Nawet GoÅ‚Ä…b, kucharz, wziÄ…Å‚ do rÄ™ki jeden numer i jÄ…Å‚przeglÄ…dać ilustracje zafascynowany Time'em" jak piÄ™knymprzedmiotem - treÅ›ci nie rozumiaÅ‚, bo nie znaÅ‚ angielskiego.W koÅ„cunasyciÅ‚ siÄ™ gÅ‚adkoÅ›ciÄ… bÅ‚yszczÄ…cego papieru, zniknÄ…Å‚ w drzwiach domagazynu i pojawiÅ‚ siÄ™ po chwili w mesie, niosÄ…c koszyczekpiÄ™knych, bÅ‚yszczÄ…cych soczystÄ… czerwieniÄ… jabÅ‚ek.- To ostatnie już. BaÅ‚tyk" odpÅ‚ynÄ…Å‚ trzy tygodnie temu, a wyzżarliÅ›cie już wszystkie jabÅ‚ka - zrzÄ™dziÅ‚, kÅ‚adÄ…c koszyk na stole.-Teraz do przyszÅ‚ego roku bÄ™dziecie żyć o ananasach z puszki.CiszÄ™ przerwaÅ‚y odgÅ‚osy miąższu pÄ™kajÄ…cego pod mocnymizÄ™bami mÅ‚odych mężczyzn, którzy przyjechali tutaj jakometeorologowie, radiotechnicy, geologowie i botanicy, ale taknaprawdÄ™ dla przygody, tej samej, którÄ… spodziewaÅ‚ siÄ™ tu znalezćSmith, przygody jak z książek Londona.Smith nie wdawaÅ‚ siÄ™ w żadne spory, o niczym nie opowiadaÅ‚,podtrzymywaÅ‚ rozmowy jedynie na tyle, na ile wymagaÅ‚o tego dobrewychowanie, o nic nie pytaÅ‚ i niczego nie dociekaÅ‚ - i zachowywaÅ‚ siÄ™tak przez kilka dni, aż zainteresowanie goÅ›ciem zza %7Å‚elaznej Kurtynynie roztopiÅ‚o siÄ™ w codziennoÅ›ci.Polacy w koÅ„cu uznali go zanudziarza i przestali zwracać naÅ„ uwagÄ™, tylko MaliÅ„ski ciÄ…gle patrzyÅ‚podejrzliwie, jakby spodziewaÅ‚ siÄ™ w nim szpiega zimperialistycznego Zachodu.Którym Smith w istocie byÅ‚ - i taautomatyczna, gÅ‚upawa, wyÅ›miewana przez kolegów partyjnapodejrzliwość MaliÅ„skiego trochÄ™ go martwiÅ‚a.Polarna codzienność polskich naukowców nie miaÅ‚a prawie nic zLondonowskiego romantyzmu.Najpierw Smith pomagaÅ‚Zakrzewskiemu przy pracy z dieslowskimi agregatami, którewymagaÅ‚y ciÄ…gÅ‚ej uwagi i konserwacji.Agregaty Å‚adowaÅ‚yakumulatory rodem - jak twierdziÅ‚ Zakrzewski - z okrÄ™tupodwodnego, a praca przy nich oznaczaÅ‚a ciÄ…gÅ‚e wdychanie oparówropy, czarny olej wtarty we wszystkie pory skóry na dÅ‚oniach, nagÅ‚epogotowie, kiedy w porze snu siadaÅ‚o napiÄ™cie - a Smith na dodateknie znaÅ‚ siÄ™ zbytnio na silnikach, mógÅ‚ wiÄ™c pomagać tylko jakododatkowa para rÄ…k sterowanych poleceniami inżynieraZakrzewskiego.Potem szef odebraÅ‚" go Zakrzewskiemu i oddaÅ‚ na usÅ‚ugimeteo, Smith odetchnÄ…Å‚.Praca byÅ‚a lżejsza, chociaż oznaczaÅ‚akonieczność wychodzenia na zewnÄ…trz głównie w zÅ‚Ä… pogodÄ™, ameteorolog Kowalewski byÅ‚ z natury osobÄ… skrytÄ… i maÅ‚omównÄ…, coszczególnie Smithowi odpowiadaÅ‚o.Po pracy wracaÅ‚ do pokoiku, który odziedziczyÅ‚ po Gorzewskim- malutkie pomieszczenie dwa na dwa metry, o Å›cianach z surowychdesek, na Å›cianach rozpostarte dwie skórki lisów polarnych w letniejszacie jeszcze i gwozdzie zamiast półek do zawieszania różnychprzedmiotów.Smith powiesiÅ‚ na gwozdziu karabin.Pod Å›cianÄ… łóżko zczyÅ›ciutkÄ… poÅ›cielÄ… i pledem, dÅ‚ugi stół, pod którym urzÄ…dziÅ‚ sobieskÅ‚adzik na plecak i buty, krzesÅ‚o.W wolnym czasie nie robiÅ‚ niczegopodejrzanego, czytaÅ‚ angielskÄ… wersjÄ™ Ossendowskiego zabranÄ… zbiblioteki w Longyearbyen albo graÅ‚ w szachy z Barczem - prawiezawsze przegrywaÅ‚, grali na podobnym poziomie, jeÅ›li chodzi ogÅ‚Ä™bokość namysÅ‚u nad posuniÄ™ciami, odwagÄ™ kombinacji, strategiÄ™ ipomysÅ‚owość, ale Barcz byÅ‚ bardziej skupiony i skoncentrowany idziÄ™ki temu nie popeÅ‚niaÅ‚ gÅ‚upich bÅ‚Ä™dów - jak podstawienie hetmanapod bicie - które Smithowi zdarzaÅ‚y siÄ™ nagminnie.ZwyciÄ™stwa takieprzestaÅ‚y szybko przynosić Barczowi satysfakcjÄ™, toteż zaczÄ…Å‚ cofaćsamobójcze ruchy Smitha, taka zaÅ› gra, z handicapem na brakkoncentracji, nie sprawiaÅ‚a żadnej frajdy Smithowi, którego treningipod okiem amerykaÅ„skich instruktorów nauczyÅ‚y współzawodnictwa.W efekcie przestali grać ze sobÄ…, na zmianÄ™ Å›cierajÄ…c siÄ™ z doktoremSmoÅ‚dziÅ„skim, który przegrywaÅ‚ i z Barczem, i ze Smithem.Pewnego razu opowiedziaÅ‚ im historiÄ™ o wiosce Pomorców naEdgeøya, nie zdradzajÄ…c, gdzie jÄ… sÅ‚yszaÅ‚, ani nie wypowiadajÄ…c siÄ™ natemat jej autentycznoÅ›ci i omijajÄ…c fragment o nieÅ›miertelnych OjcachGrzesznikach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]