[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musiałam odchrząknąć.-To ja, Theia.Skrzywiłam się.No pewnie, że ja.A niby kto inny zwracałby się doniego  ojcze"?- Chciałam tylko, żebyś wiedział, że cały czas jestem dobrej myśli.-Powoli wypuściłam powietrze z płuc.- I że cię kocham.%7łałowałam, że nie umiałam mu tego powiedzieć, kiedy to miało jakiśsens, jak był zdrowy.Patrzyłam na obcego człowieka w szpitalnymłóżku i zastanawiałam się, czy cokolwiek do niego dociera,zastanawiałam się, czy specjaliści stwierdzą, że jego stan nie rokujeżadnej poprawy.Ojciec zostawił testament - trzeba będzie podjąć kilkatrudnych decyzji.Nie sądziłam, żeby mnie pozwolono decydować, bomiałam dopiero siedemnaście lat.I dobrze.Taka odpowiedzialność mnieprzerastała.Zabawne, że jeszcze kilka miesięcy temu twierdziłam, że jestemwystarczająco dorosła, żeby podejmować samodzielne decyzje.Wydawało mi się, że siedemnaście lat to prawie jak osiemnaście, żejestem prawie dorosła.Ale gdy tak stałam w szpitalu przy umierającymojcu, poczułam, że siedemnaście to milion lat świetlnych bliżej dzieciń-stwa.Podsunęłam sobie krzesło do łóżka.Bałam się dotknąć ojca.Zbliżyłam ręce do bielutkiej pościeli, ale nie dotknęłam go.Wyglądałtak krucho.Oparłam się o powykrzywiane szpitalne krzesło i zaczęłamrozmyślać, co jeszcze mogę powiedzieć, o ile w ogóle mnie słyszy.Wiedział, że Mara mu to zrobiła?161 Zdawał sobie sprawę, że to przeze mnie znalazła się w jego życiu?Zamknęłam oczy.Masakra.Chwilę pózniej poczułam, że wpadam wprzestrzeń między jawą a snem.Próbowałam do tego nie dopuścić,mimo że padałam ze zmęczenia.Nie chciałam być w tym momenciebezbronna.Poklepałam się po policzkach i zamrugałam kilka razy.Powinnam już iść.Muriel wymogła na mnie obietnicę, że wrócę taksów-ką, ale uznałam, że spacer dobrze mi zrobi.Oczyści głowę.Ocuci.Kątem oka zarejestrowałam jakiś ruch.Rurki, do których byłpodłączony ojciec, drgnęły.Nachyliłam się, żeby zobaczyć, czy to siępowtórzy.Czy ojciec ruszył ręką? Czy to dlatego? W przypływie nadzieiserce zabiło mi mocniej.Jeśli ruszył ręką, to może się budzi.Wiele bymdała za to, żeby otworzył oczy.Rurki znów lekko podskoczyły.Tyle że ojciec leżał nieruchomo.nieruchomo jak trup.Poruszały się same rurki.Zaczęły falować,zmieniając nagle kolor z przezroczystego na lśniąco czarny.Na ichkońcach wyrosły metalowe szczypce i ostre makabryczne nasadki.Krzyknęłam głucho, bo drobne igiełki wbiły się w ciało ojca i zaczęły jeznaczyć siatką czarnych szwów.Wrzasnęłam, ale z moich ust niewydobył się żaden dzwięk.Chociaż wydzierałam się z całych sił, nic niebyło słychać.Z niedowierzaniem patrzyłam, jak wentylator i monitory zamieniająsię w olbrzymią demoniczną machinę, czułam wściekłość i wrogość, zjaką przeszywa szpikulcami skórę mojego ojca.- Nie - zawołałam bezgłośnie i wyciągnęłam rękę w stronę machiny,ale nagle jedna z czarnych rurek smagnęła mnie.Zaczęłam się miotać po sali, starając się trzymać poza zasięgiemmaszynerii, a jednocześnie dostać się jakoś do162 mojego ojca.Z przerażeniem otworzył oczy, a rurka z tlenem, którautrzymywała go przy życiu, zaczęła go dusić; zacharczał tak, jakbygardło zalała mu duża ilość wody.Rurki przypominające mackiwystrzeliły i owinęły mi się wokół nadgarstków, a zaraz potempociągnęły gwałtownie w stronę mechanicznej bestii.Wyrywałam się,ale kolejne rurki oplotły mi talię i nogi i zupełnie mnie unieruchomiły -musiałam się bezsilnie przyglądać, jak ojciec dławi się z bólu i strachu.Patrzył błędnym, przerażonym wzrokiem.Nie wiem, czy nawet zdawałsobie sprawę z mojej obecności.Zaczęłam siłować się z potworem, żeby zrzucić go z siebie i dostaćsię do ojca.W niektórych miejscach jego skóra napinała się i puchła podszwami, a w innych szwy co i rusz się rozrywały, by po chwili pojawićsię na nowo.Machina przyszywała też ojca do szpitalnego materaca.W końcu złapałam za jedną rurkę i pociągnęłam ją z całych sił.- Co ty, do cholery, wyrabiasz?Zwiat przechylił się, bo ktoś w fioletowym uniformie przycisnąłmnie do podłogi.Zamrugałam i odzyskałam ostrość widzenia; szpitalnaaparatura znów wyglądała zwyczajnie, a wokół mnie wył alarm.Do saliwbiegło jeszcze kilka pielęgniarek i stłoczyło się przy łóżku chorego.- Wezwijcie ochronę.Jak weszłam, wyciągała mu kroplówkę.- Nie - zaprotestowałam ochrypłym głosem, jakby zdartym odkrzyku.- To nie tak.Podniosłam się na nogi.Ojciec nadal był w złym stanie, nie miałjednak na sobie żadnych ran ani szwów.Leżał z zamkniętymi oczami ioddychał równomiernie dzięki aparaturze.O Boże.Co się ze mnądziało? Co się z nim działo?Za każdym mrugnięciem widziałam jego przerażone spojrzenie.Jakmogłam sobie coś takiego wyobrazić?163 Wszystko wydawało się takie realne.Zwariowałam? Pielęgniarkimiały rację? Usiłowałam odłączyć aparaturę, która utrzymywała go przyżyciu?Wykorzystałam zamieszanie i wymknęłam się z sali, a potem zeszpitala.Wyszłam na dwór i sięgnęłam do kieszeni bluzy po telefon, alecoś ostrego ukłuło mnie w palec.- Auć! - Wsadziłam zraniony palec do ust, a drugą ręką zaczęłamostrożnie macać w poszukiwaniu tego, o co się ukłułam.Bukiecik?Bukiecik czarnych róż z cienkimi, ostrymi kolcami wyrastającymi złodygi jak kły.Kwiaty były przewiązane taką samą czarną nitką, jakazszywała mojego ojca.Niczego sobie nie wymyśliłam.Jakimś cudem znalazłam się na chwilę w Podziemiach.Ten atakmachiny, te tortury - to właśnie przeżywał ojciec w śpiączce.Ja trafiłamdo Podziemi tylko na kilka minut.On tam był cały czas.Czułam to.I toja musiałam go stamtąd wydostać.HadenWszystko było prawie gotowe.Liczył, że będzie miał więcej czasu, że uda mu się wykraść więcejchwil z życia, które tak naprawdę wcale mu się nie należało - ale to jużkoniec.Theia dała mu jasno do zrozumienia, że lepiej, jak się rozstaną.Nie rozumiał, czemu w ogóle usiłował z nią dyskutować.Przecież on teżtego chciał.Nie, nie chciał tego.Nigdy tego nie chciał.Ale od teraz musiało tak być.Haden czuł, jak z każdą chwilą ostrzecoraz głębiej wbija mu się w serce.Niedługo Theia się dowie, co zrobił.To ją zaboli, zdenerwuje, ale164 nie było innego wyjścia.Nie zamierzał jej oszukać, ale ona właśnietak to odbierze.Powinna wiedzieć, że nie wolno jej się w nim zakochać.A on nie powinien jej na to pozwolić.Bo bez względu na to, jak szybkobiegł, jego przeznaczenie zawsze go dogoni.Bolało go miejsce, z którego istnienia nawet nie zdawał sobiesprawy, póki jej nie poznał.%7łałował tylko, że nie mieli dla siebie więcej czasu.Ukradłam samochód.Auto Muriel.Kiedy wróciłam do domu, twardo spała.Nikt ze szpitala jeszcze doniej nie dzwonił, żeby ją poinformować, że jej podopieczna usiłowałaodłączyć aparaturę ojca.Przeczuwałam, że i tak by im nie uwierzyła.W dzieciństwie żałowałam, że Muriel nie jest moją matką.Nigdynikomu o tym nie mówiłam.Była taka serdeczna, a ojciec taki oziębły -dzięki niej życie w tym domu dawało się jakoś znieść.A jaodwdzięczyłam się jej kradzieżą samochodu.Wzięłam z domu tylko skrzypce i kluczyki.Jechałam ledwie znaną,słabo oświetloną drogą [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed