[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dostanie ją pan z powrotem.Onapana rozpozna.Wszystko wróci, rozumie pan?Soll nadal spoglądał gniewnie, lecz jakby na ślepo.W ciągu naszej krótkiej znajomościwidziałem go w różnych opałach, nie widziałem jednak jeszcze takiego wyrazu twarzy unikogo z ludzi.- Nie kłamię - zapewnił Czanotaks. Nikomu nie przyszło do głowy zaprzeczyć.Ponieważ to była prawda.- A ty.Czarno odwrócił się do Tantali i jakby zmieszał się na chwilę, choć oczy mu nadalbłyszczały.- Widzisz.Nastąpiła bardzo długa pauza.Nie widziałem twarzy Tantali, lecz mogłem spostrzec,jak jej białe uszko stopniowo stawało się rubinowe.Widziałem też fizjonomię Czarno zwygiętymi w dół starczymi ustami.- Otrzymasz.możność.wyboru.Zrzucisz brzemię dawnej klątwy.Spotkasz się znim twarzą w twarz i sama zdecydujesz, kto jest ci bliższy, on czy.- Milcz.Jakiś czas cała nasza piątka spełniała polecenie byłej aktorki.Milczeliśmy.Zdawałosię, że w zamkniętym pokoju cichutko skrzypiał fotel.- Popełniasz błąd, magu - głucho odezwał się Soll.- Tak samo jak Szalony Aasz i jegonaśladowca, Fagirra pchasz się tam na próżno.Tam nie ma już Drzwi i nikt nie stoi naprogu.- Doprawdy?Zwiędły staruszek, który pół roku temu był moim rówieśnikiem.Teraz znów się uśmiechał, oczywiście jeśli ten grymas można było nazwać.Cała nasza czwórka zrobiła krok wstecz.Tamto patrzyło na nas z jego zrenic.Nie kryjąc się więcej.Z ciekawością nowegopana.Czarna pustynia bez dna, miliony oczu.Główki gwozdzi, podtrzymujących aksamitnązasłonę wszechświata.Jeśli nam się przywidziało, to wszystkim w jednej chwili to samo.Sekundę pózniej stał przed nami ten sam łysy, przygarbiony staruszek.%7ładne z nas niemogło wydusić słowa.Za zamkniętymi drzwiami pani Toria czekała na swój los.A właściwie, nie czekała.Oniczym nie myślała, niczego się nie bała, poddana swej doli, bezwolna jak przedmiot.Mój słuch się wyostrzył.Słyszałem jak na dole schodów obraca się, dochodząc do siebie, okrwawiona służąca.Jak wiatr przewraca papiery na czyimś biurku.Jak potrzaskują ostygające węgielki wpiecu.Czanotaks Oro uśmiechnął się smutno.- Retano, Tantalo, Alano i pan, pułkowniku.Wszystko idzie, jak powinno.Teraz wszyscy pobłogosławicie mój następny krok.Wejdę tam.i wszystko będzie dobrze.Tak?Przesunął spojrzeniem po naszych twarzach.Nawet Soll nie zdzierżył i spuścił głowę.- Tyle honoru - wykrztusiłem z niemiłym uśmieszkiem - tak wspaniały cel, abłogosławić go mają takie nędzne istoty, jak my?Czarno uniósł kąciki ust swojej strasznej maski.- Ach, Retano.Kwestia nie polega na proporcjach.Nic w świecie nie zdarza sięprzypadkowo.Możecie niczego nie mówić.Po prostu dajcie mi.- I co się stanie? - ledwie słyszalnie zapytała Alana.- Będzie lepiej, niż teraz - odparł mag bez cienia uśmiechu.- Przyszliście mniepowstrzymać.teraz pobłogosławcie.Milczeniem.Dłoń Alany ześlizgnęła się z mego ramienia.Chwilę potem ujrzałem jej rozszerzonezrenice.- Retano.Cała się trzęsła.Nic dziwnego, ja też drżałem.Cały świat jest być może w gorączce.Jak ona się zmieniała.Z uroczego podlotka wystraszona niewiasta, a potem piękna,doświadczona kobieta, wiedząca wszystko o miłości i znów zrozpaczona dziewczynka, takpodobna do swego ojca.- Retano.On ma rację! Niech nastanie ten jego nowy świat.jeśli będzie w nimmiejsce dla ciebie.Dla nas obojga.Nie chcę, żebyś umierał.Co wart będzie ten stary światbez ciebie? Czy warto go cenić, skoro jest w nim możliwe.To wredny, ohydny świat i niema człowieka, który nie przeklinałby go chociaż raz w życiu.Niech będzie po nowemu.tylko, żebyś żył!Nogi ugięły się pod nią i padła na kolana.Trudno orzec: przede mną, czy przedCzanotaksem.- Alano!Tantala chwyciła ją za ramiona.Alana odwróciła się konwulsyjnie do przybranejsiostry.- A ty?! Ile razy mówiłaś o Luarze, że lepiej, by otworzył Drzwi! Lepiej, żeby wrócił,choć odmieniony.A ty, ojcze?!Egert milczał.- Retano!Alana chwyciła mnie za ręce.- Dlaczego mamy cię tracić? Jeśli mama przeżyje i znów będzie z nami, jak dawniej,wszyscy wrócimy do siebie.To przecież nie dom wariatów, byliśmy kiedyś normalną, szczęśliwą rodziną.- Nie mów tak - powiedział bezbarwnie Soll.- Milcz.- Dziewczyna ma rację - zauważył mag, patrząc w bok.- Odzwierni usprawiedliwialiswoją słabość humanitaryzmem.Wmawiali sobie, że podoba im się ten świat.Ale pan chybanie chce widzieć swej córki wdową, pułkowniku? A swoją żonę szaloną?Soll milczał.Czanotaks przygarbił się jeszcze bardziej, choć zdawało się to niemożliwe.- Tantalo, powiedz im.- Co? - odparła beznamiętnie była komediantka.- O czym rozmawialiśmy tam, w lesie.Nabrała powietrze w płuca, jakby rzeczywiście miała coś powiedzieć, lecz nie wydałażadnego dzwięku.Długo przeciągające się milczenie.Soll patrzy błędnie.Czym jest dla niego Toria? Całym światem.Bezpowrotnieutraconym.Czym dla niego jest świat?Tantala patrzy w dół.Za kimś innym mogłaby pójść, kto dorównywałby Luarowi.Lecz zatrzymała się wpół drogi, czyniąc człowieka nieszczęśliwym.Chciałem się uśmiechnąć, lecz zdobyłem się tylko na nędzny grymas.Alana wciąż klęczy.Trzęsie moimi dłońmi i czeka.Na co?Spadają w dół ostatnie ziarenka piasku.Obraca się drewniany kalendarzyk.Onimilczą.- Wstań - powiedziałem cicho, lecz od razu mnie posłuchała.Widocznie w moim głosie było coś, co uniemożliwiało sprzeciw.- Posłuchaj, moja żono - powiedziałem, usiłując przezwyciężyć chrypkę przy ostatnimsłowie - lepiej ci zostać wdową, niż wygnanką przy żywym mężu.Nie od razu pojęła.Uniosłem podbródek, trochę zapomnianym, rasowym gestemRekotarsów.- Jeśli pójdziesz za tym łysym potworem i zaprzedasz się mu, wyrzeknę się ciebie,Alano.Sam rzucę się w przepaść, żeby nie żyć za cenę.nieszczęścia innych ludzi.Jaka ogłuszająca cisza.Oszałamiająca.Wstrząsająca.- Egoista - stwierdził z uśmieszkiem Czanotaks - ale w najlepszym gatunku.Oczy Alany całkiem pociemniały.Znowu była podlotkiem na granicy histerii.- To wszystko - powiedziałem czule.- Nie mam nic do dodania. Pauza.Tantala i Egert milczeli, patrząc w podłogę.Nie, jednak zerkali na mnie zestrachem.Przeraziła ich moja decyzja?Czy boją się samych siebie.Przecież przed chwilką byli o włos od tego, żeby błogosławić milczeniem".Alana długo szlochała.- Szkoda - stwierdził Oro.- Jaka szkoda.Chodzmy.Słabo pamiętam, co zdarzyło się pózniej.Soll ruszył do przodu, unosząc miecz, ale obite tkaniną drzwi otwarły się same z siebiei skrzydło okazało się ciężkie jak brama twierdzy.Pchnęło Egerta na mnie i ledwie zdołałemprzytrzymać go i nie upaść.Po domu przeszedł podmuch wiatru, zafalowały zasłony,trzaskały drzwi.Pokój otworzył usta i zrobił wdech.Pofrunęliśmy jak muszki niesioneprądem powietrza.Na chwilę przypomniała się rozszalała, żółtawa rzeka.Potem drzwi zatrzasnęły się za naszymi plecami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed