[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozsądniej będzie zamknąć jej usta. W jaki sposób?  spytał wyzywającym tonem Baron.Był pełen najgorszych przeczuć. Znam tylko jeden pewny sposób zamykania ust  oświadczył Pożoga. Jeśli ty, Baron, znasz jakiśinny, poinformuj mnie o tym, proszę, niezwłocznie.Baron milczał.Nieoczekiwanie ktoś załomotał do drzwi.Wszyscy zastygli, spoglądając po sobie.Aomot powtórzyłsię. Czy ktoś zamknął drzwi na klucz?  spytał szeptem Pożoga. Ja zamknąłem  odszepnął Baron. Ale zamek jest wyłamany, wystarczy, że ktoś szarpnie mocniejza klamkę.Ktoś szarpnął mocno za klamkę.Kilka ćwieków upadło na podłogę i drzwi uchyliły się. Jesteście tu jeszcze?  zapytał basem wielki mężczyzna, ledwie mieszczący się w wykuszu. Marchewa!  zapiał Poldek. Aleś nas wystraszył! Mów o sobie  powiedział Pożoga, zdejmując nogi ze stolika.Wstając z krzesła, nadepnąłna obraz.Pokryte grubą warstwą olejnej farby płótno pękło z trzaskiem, obracając w niwecz owocpracy malarza Zygmunta Jasnocha (trzydniowe warsztaty artystyczne).Jędrzej Piekarski, zwany Marchewą, wszedł do środka. Masz broń?  zapytał Pożoga. Mam  padła odpowiedz, w której słychać było odcień dumy. I coś jeszcze.Za plecami Piekarskiego pojawił się człowiek w oliwkowym, długim do kolan prochowcu,dzwigający wielki futerał na wiolonczelę. Mam kogoś, kto umie się nią posługiwać. Dzień dobry  powiedział grzecznie nowo przybyły, ostrożnie opierając futerał o ścianę.Pożoga przesunął się pośpiesznie, chowając się za grubą, popękaną ze starości belką, stanowiącąelement konstrukcji podtrzymującej strop.W tej samej chwili przybysz szarpnął za połę prochowca.Oderwany guzik śmignął w powietrzu i spod płaszcza wychyliła się czarna lufa obrzyna, będącego wlatach swej świetności myśliwską śrutówką na dzika.  Załatw go, Marian!  krzyknął Marchewa. Załatw sukinsyna!Ciszę zakłócała tylko mucha tłukąca się o zakurzoną szybę.Wysoko w górze zagrzmiał odrzutowy samolot.Jakieś dziecko darło się na pobliskim podwórku. A kuku!  zawołał Pożoga.Wystawił głowę zza belki, po czym schował ją ponownie. Marian! Na co czekasz?!  wrzeszczał Marchewa.Poldek i Baron równocześnie padli na podłogę.Arek skulił się w swym kącie. Na co czekasz?! Zwiat jest mały, co, Marian?  powiedział Pożoga, znów wystawiając głowę. Kopę lat, chłopie!Obrzyn w ręku mężczyzny zady.Marian Krzywiec usadowił się wygodnie kilka metrów od metalowej drabinki, po której wspiął sięna kryty papą dach pawilonu.Otworzył podłużną ortalionową torbę i wyjął sztucer.Nie była to może najlepsza broń, jaką mógł zdobyć, ale posiadała cenną zaletę: lunetkę zcelownikiem, dzięki której jest zdecydowanie łatwiej precyzyjnie trafić do celu.Było to o tyleważne, że zamierzał użyć tylko jednego pocisku.Na więcej może zabraknąć czasu, jeśli chcepozostać niezauważony.Osoba, która za kilka minut miała wyjść z klatki schodowej bloku położonego dokładnie naprzeciwkopawilonu (w odległości siedemdziesięciu trzech metrów, dwudziestu centymetrów), nazywała sięMarlena Krzywiec.Była jego córką.Oczywiście nie o nią tu chodziło, przynajmniej niebezpośrednio, jeśli chodzi o relację: sztucer, pocisk, cel, ale o osobnika, który  jak sądziłMarian  pojawi się w drzwiach razem z nią.Marlena miała trzynaście lat  już lub dopiero, to zależy od punktu widzenia  a osobnik, o którymmowa, był pierwszym, z którym związała się na tak długo.Podejrzanie długo.Już od dłuższego czasu problem ten drążył Mariana Krzywca, niczym kornik drzewo, aż wreszciedotarł do tych obszarów kory mózgowej, które umożliwiają podjęcie jedynej, słusznej z ojcowskiegopunktu widzenia, decyzji.Stąd snajperski debiut Krzywca na dachu spożywczego pawilonu.Możesz wyrywać mi paznokcie, łamać palce, przybić gwozdziami do drzwi, ale jeśli tkniesz mojądziewczynkę, nie pozostanie z ciebie nawet mokra plama, jak powiedział Charles Bronson w filmie %7łyczenie śmierci.Marian Krzywiec przyłożył oko do lunety i powoli przesuwał sztucer, aż w polu widzenia pojawiły się drzwi klatki schodowej.Poprawił ostrość okularu.Czekał.Był dobrze ukryty, za wielkim szyldem reklamowym.Nawet gdyby ktoś  z dołu czy z któregoś okna  akurat wpatrywał się w to miejsce, pewnie i takniczego by nie spostrzegł.Wreszcie otworzyły się drzwi.Marlena zatrzymała się na chwilę, mrużąc oczy przed jaskrawym,porannym słońcem.A ON?Trzymała GO za rękę.Spojrzała na NIEGO, tym rozanielonym wzrokiem, którego Marian Krzywiectak nie cierpiał, i coś powiedziała.Teraz!Lekko podgiął oparty na spuście sztucera wskazujący palec.Huknęło, lecz wcale nie tak głośno, jak można się było spodziewać.W pierwszej chwili pomyślał, żechybił, ale to tylko był ten moment, gdy w chwilach stresu ludzki wewnętrzny zegar przejmujekontrolę nad rzeczywistością, spowalniając czas.Zobaczył, jak ulubieniec jego córki fika wpowietrzu kozła i ląduje na betonie.Z roztrzaskanej głowy posypały się trociny.Marcin Krzywiec żywił nadzieję, że nie uda się naprawić tego sukinsyna.Zaszyć, połatać czy czegośw tym rodzaju, w czym niektóre kobiety szczególnie celują, naprawiając pluszowe zabawki.Wrzucił sztucer do torby i dopadł drabinki.Rozejrzał się nerwowo, na szczęście nikogo nie było.Nikt go nie widział.Szybkim krokiem oddalił się od sklepu.Przez cały czas panował nad nerwami,ale dopiero w parku, gdy usiadł na ławce i zapalił papierosa, przestały mu drżeć ręce.Zauważył, że nie dopiął torby, sztucer wrzucił byle jak, nie złożył lunety.To zle!Broń należy szanować.Nigdy nie wiadomo, kiedy znowu będzie potrzebna. Dzień dobry  powiedział niewysoki mężczyzna o wzbudzającej sympatię twarzy.Przypadkowo byłem świadkiem pańskiej brawurowej akcji.Chciałbym się zaprzyjaznić.Byćpańskim przyjacielem i mecenasem.Czy możemy o tym porozmawiać?Obrzyn w ręku mężczyzny zadygotał. Ty żyjesz?  w głosie Mariana Krzywca brzmiało niebotyczne zdumienie. Jak tylko Jędrekopowiedział mi, co się dzieje, jakoś od razu stanąłeś mi przed oczami.Nie wierzyłem, a jednak. Jeśli zamierzasz zabić mnie raz jeszcze, to powinieneś się skoncentrować, nie gadać  zauważył Pożoga. Przypominam, że twoja przycięta giwera ma tę poważną wadę, że gdywystrzelisz dwa razy, musisz załadować powtórnie.Ile kul wpakowałeś we mnie tamtym razem,Marian? Sto? Trudno zliczyć  stwierdził Krzywiec bezbarwnym głosem. Miałem kałasznikowa. Nie poszło łatwo, nieprawdaż?Stojący obok Marchewa wreszcie złapał oddech. Co się dzieje, Marian?  wychrypiał ze ściśniętym gardłem. Przecież się umówiliś. Zamknij się!  Czarny otwór lufy obrzyna łypnął w stronę kolegi.Marchewa poczerwieniał, ale nicnie powiedział.Obrzyn powrócił na linię negocjacji. Jednak w końcu cię załatwiłem  rzekł Marian. W takim razie, co tutaj robię?  Nieoczekiwanie Pożoga wysunął się zza belki, wchodząc na linięstrzału.Patrzył rozmówcy prosto w oczy, uśmiechając się nonszalancko. Byłeś martwy. Mężczyzna cofnął się o krok. Chyba masz rację.Ale teraz nie jestem, a ty możesz strzelić i spróbować to zmienić.Albo padnętrupem na miejscu, albo nie.Jednak nawet jeśli ci się uda, obiecuję, że następnym razem nie będę tak łagodnie z tobą rozmawiał.W ogóle nie będziemy rozmawiali.To będzie monolog nad padliną.Mój monolog, Marian.Takieepitafium.Krzywiec milczał.Przygryzał dolną wargę i ściskał strzelbę, aż pobielały mu knykcie palców. Nie strzelisz, Marian  rzekł Pożoga [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed