[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niczym ich wrzawy stłumić nie było można  budziła ona wnocy na chwilę uśpionego Stanisława i zwiększała jego obłąkanie.Nareszcie Bóg się ulitował nad cierpiącym, który za grzechy swoje odpokutowałbył dostatecznie na ziemi, i skończył cierpienia jego.Umarł P.Górski  a tawiadomość nikomu prócz starego Piotra, łez z oczów nie wycisnęła.Malepartadowiedziawszy się o tym, splunął pogardliwie.P.Starosta zatarł ręce z radości,widząc, że mu już nikt exekucyi dekretu przeczyć nie może, Pękosławskipowzdychawszy trochę, jął na zmarłego dziwolągi wygadywać, niby nad nim, inad losem jego srodze w sercu bolejąc.Tak na tym świecie skończył, jeden z najlepszego serca, ludzi.Pogrzeb jego miał się odbyć u księży Dominikanów, bez okazałości i wystawy,przystojnie tylko, bo ledwie na ubogi przybór do niego wystarczyły ostatkirozerwanego przez sługi i dłużników mienia, a nikt z krewnych nie przybył.Trybunał jednak i palestra, po czasie opatrzywszy się, przytomnością swą,postanowili uświetnić ten obrzęd, jakby oddając hołd zasługom zmarłego.Nawet ci co sprawę sądzili przeciw niemu, wotowali za odłożeniem sesji dlapogrzebu.Maleparta także przyłączył się do nich, ale nie ze zgryzotą sumienia, nie przezjakiekolwiek uczucie.Byłby on ominął z daleka kondukt, gdyby tajemny głosnie mówił mu że na nim może się znajdować jego żona.Wyrachował on, że jeśliRózia porwaną była przez nieboszczyka, jeśli mu winną była swobodę iwybawienie, nie opuści tego obrzędu.Dwóch pomocników swoich wysławszy w tłum, sam się także weń wmieszał,niespokojnym okiem upatrując, azali jej niepostrzeże.Nabożeństwo u ks.ks.Dominikanów, mowy pochwalne trwały bardzo długo i przeciągnęły się dopóznego wieczora.Upierając się przy swoich domysłach Maleparta, przeciskałsię w zakątki najciemniejsze kościoła, szukając wszędzie żony; jakby czuł, żeona tam być musi.Już się miało ku końcowi i lud z kościoła wychodzićpoczynał, gdy Dependent, pociągnął za rękaw Mecenasa, coś mu szepnął doucha. Jakaś kobieta, rzekł, czarno ubrana modli się w bocznej kaplicy i płacze. I płacze powiadasz  przerwał radośnie i niespokojnie razem Maleparta.Gdzież ona? prowadz mnie? Chodzcie za mną.Przesunęli się przez kościół coraz puściejszy, w którym jużtylko niedogaszone górnych gzymsów lampy gorzały i Dependent wskazałkaplicę.Ależ nikogo w niej nie było. Już jej nie ma.  Szukajmy ku drzwiom!Pobiegli oba w mroku upatrując czarno ubranej kobiety i na samem wyjściu ukropielnicy, Dependent znowu pociągnął za rękaw Mecenasa. To ona.Mówiąc wskazywał na niskiego wzrostu kobietę, której twarz osłoniona byłaczarnym kwefem, a cała okryta płaszczykiem tegoż koloru.Zdjęła w tej chwilirękawiczkę dla wzięcia święconej wody.Chociaż zakryta twarz nie dozwalała Maleparcie, dokładnie widzieć kobiety zpostaci, z ruchu, zdawał się rozpoznawać żonę.Nie śmiał jednak nieznajomejzaczepić, szepnął pomocnikowi, aby z nim razem szedł za nią.Kobieta niepostrzegłszy, że była śledzoną, przeżegnała się i wyszła z kościoła sama jedna.W bramie przeczekała, aż się tłum rozszedł i z niejakim strachem, niepewnościąobejrzawszy się, szybko iść zaczęła, przez bramę podle Jezuickiego kościoła,wymykając się na plac przed nim znajdujący.Maleparta szedł w niejakimoddaleniu.Mijając ciemną teraz, a niedawno tak zawsze oświeconą i wesołościąpełną kwaterę Pana Stanisława, kobieta podniosła oczy ku oknom, westchnęła iprędzej jeszcze iść zaczęła.Maleparta widząc to, przekonany że się nie myli,pospieszył ku niej, i nagle pochwycił ją za suknią.Kobieta krzyknęła przerazliwie, wyrwała się mu i biec zaczęła wołając oratunek.Na próżno chciał ją gonić Maleparta i wołał na Dependenta, aby mupomagał; daleko lżejsza, wkrótce znikła im z oczów wcieranej nocy i tłumachludu rozchodzącego się z pogrzebu.Nie wrócił jednak nazad i wyrachowawszyszybko, że najbliższy klasztor Brygitek, może być jej schronieniem, popędził kuniemu w nadziei złapania żony u furty, która nieprędko się na głos dzwonkaodmykała.Nim jednak dopadł klasztoru już usłyszał szybkie i nieustannedzwonienie, powtarzające się co chwila, a potem skrzypienie furtki, co się jużotwierała.Zdyszany wpadł na wschodki i rzucił się we drzwi za kobietą, którawłaśnie wchodziła, pochwycił ją za suknię i głosem trzęsącym odezwał: Nie wyślizniesz mi się!Kobieta krzyknęła wielkim głosem, rozruch się zrobił w klasztorze.Maleparta,kobietę tulącą w dłonie twarz, ciągle trzymał za suknią. Poznałem cię, wołał, na próżno się taisz, na próżno kryjesz, musiszpowrócić! Nie! nie!  zakrzyczała kobieta (Mecenas dopiero poznał głos żony) nigdy.Zostaw mnie w pokoju! Daj mi tu umierać.Nie powrócę do ciebie,zabiłbyś mnie, jak zabiłeś. Więc wiesz, że ja go zabiłem!Kobieta nic nie odpowiedziała. Chodz!  I to mówiąc ciągnął ją gwałtownie.Na krzyk nieszczęśliwejzbiegli się od furty ludzie, od klasztoru zakonnice i wrzawa powstała.Róziawydzierała się z rąk Mecenasa, który ją silnie porwawszy puścić nie chciał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed