[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Chcecie więc, aby oni próżnować mogli? odparł stary.Mnie się zdaje, że daćim wychowanie i pierwsze środki do zużytkowania go  to obowiązekrodziców.Niech potem pracują.W ten sposób chłodno, spokojnie, Szelawski odpowiadał synom, sprowadzajączawsze rozprawy z nimi w tym przedmiocie do tak prostych założeń, że dalejjuż sprzeczać się nie było podobna.Na ostatek zaś, z taką tolerancją i poszanowaniem ich swobody się oświadczał, że musieli mu odpłacaćwzajemnością, nie śmiejąc nalegać.Bystrzejszy może od braci, radca postrzegł teraz, że na rodziców wpłynąć,wprost tak szturmem ich biorąc, nie było można, i że nieznaczne, powolnejakieś działanie, na drogach mniej widocznych, skuteczniejszym być mogło.Nie nalegając więc, łagodnie i wesoło, zakończył ogólnikami i życzeniami naprzyszłość.Lice staremu Szelawskiemu się rozpogodziło. Dzięki Bogu, rzekł  i nam jakoś niezle na świecie i wam się powodzi nie pragnijmy nadto.Póznym wieczorem, wszyscy już wiedzieli, po próbach bezskutecznych, że zniczym z Wólki odjadą.Nie skarżył się żaden, nie chcąc się wydawać z tym, comiał na myśli, owszem nadrabiali humorami, aby nie okazać, że się zawiedli.Zjazd ten familijny, po którym sobie każdy z nich coś obiecywał, okazał siękropla w kroplę podobnym do tych, co go poprzedziły.Wieczorem już wszyscypoczęli przebąkiwać o tym, jak niezmiernie spiesznie im było z powrotem dodomu.Julianowa niepokoiła się o resztę dzieci.Julian był zaproszony przezkogoś, Adolfowstwo spodziewali się u siebie kuzyna, hrabiego.Bronisław, upartszy od innych, byłby może pod jakimś pozorem dał się dłużejjednym dniem zatrzymać, dla rozpatrzenia się i pozyskania sobie matki  ależona jego pieszczona, delikatna a niekontenta, że wszędzie ją Adolfowa iJulianowa zaćmiewały, zniechęcona  oświadczyła, że za nic w świecie dłużejtu bawić nie może.Mąż musiał być jej posłusznym.Nazajutrz rano, powozy stały przed dworkiem, pakowano, wynoszono,wybierali się wszyscy, w chwili rozstania  cudem jakimś rozbudziło się znówuczucia trochę.Stary Szelawski miał łzy na oczach, żona jego z wnukami nie mogła się rozstać,szczególniej z córeczką Bronisławowej, którą by była rada zatrzymała, alematka się jej wyrzec nie chciała.ani na miesiąc nawet.Stojąc w ganku, starzy błogosławili odjeżdżającym krzyżem świętym.* * *Po odjezdzie pozostawało przywrócenie porządku w domu, co ani prędko aniłatwo do skutku przyjść nie mogło.Od piwnic począwszy do strychu, wszędzie,wszystko było do góry nogami poprzewracane, bo w czasie tej trzydniówki, nikto ładzie nie miał swobody pomyśleć.Spieszono się, chwytano, aby dogodzićwymaganiom, wiedząc, że stan ten nie potrwa długo.Stary Konrad, wydawszy ostatnie śniadanie, siedział sparty na stole, i nakuchtów zdał obiad, bo mu już sił zabrakło.Justysia w czasie pożegnań stała z daleka, odpowiadając ukłonami na spojrzeniai ruchy, którymi się jej pozbywano, nieco zazdrośnie spoglądając na faworytkę. Wszyscy znajdowali, że Sędzina psuła sierotę i nadto się do niejprzywiązywała.Gdy mecenas ostatni siadł do powozu, załzawiona staruszka, spostrzegłszyJustysię, podeszła ku niej z rękami podniesionymi, w milczeniu i ściskać jąpoczęła.Było to zarazem nieme podziękowanie i uznanie, że teraz tu ona dzieci zastąpićmiała.Nie powiedziała jej tego, ale pomyślała staruszka. Ona jedna jejzostała.Dzieci rozbiegły się znowu, wnuków jej powierzyć nie chciano, ale miała tęsierotę, wychowaną jak własne dziecię, serce się nią zaspokoić musiało.Justysia rozrzewniona także całowała ją po rękach. Musisz być na śmierć zamęczona, odezwała się w końcu staruszka  idz,proszę cię; odpocznij, połóż się, nie spałaś dnie, noce.ja wiem.Kredencerz iMateuszowa cię wyręczy. A! niech dobrodziejka wierzy mi, całując w rękę Sędzinę, odpowiedziałaJustysia  ja wcale tak zmęczoną się nie czuję.Jestem młodą, mam siły, paniby wypoczynku potrzebowała.Staruszka nie odpowiedziała nic, choć w istocie nogi pod nią drżały.Ani mąż ani ona nie mówili nic z sobą teraz o dzieciach,  obawiali się o jakieśniemiłe wspomnienie przypadkiem potrącić.Obojgu te dni nadziei ioczekiwanej radości zostawiły po sobie wyczerpanie i pustkę w sercu.Czyją to było winą? Ich, czy dzieci?Nie umieli sobie wytłumaczyć, ale skłonni byli obwiniać się sami o zbytniewymagania, o surowość, o niedostateczne przejęcie się tym duchem czasu,któremu młodzież była posłuszną.Stary Szelawski po odjezdzie zaczynałżałować, że się okazał tak nieużytym, szczególnie dla Kaliksta.Powinien był,zdawało mu się  jakąś sumę poświęcić.na próbę.Przez całe życie miał zazasadę, aby od dzieci zależnym się nie czynić i nie narażać ich na pokusę.ale.wszystko ma granice.Z daleka uśmiechali się sobie staruszkowie, unikając rozmowy, lękając się jednodrugie czymś zmartwić.Sędzina nie skarżyła się, że jej wnuków odmówiono, on nie zwierzył się zrozmów z Bronisławem i Kalikstem.W ciągu dnia potem dopiero zawiązała się rozmowa, a Szelawska pierwszapoczęła ją od wychwalania dwóch synowych,  podnosiła macierzyńskątroskliwość Bronisławowej, piękne wychowanie Chryzia i czułość Julianowej;on przyznawał mecenasowi, że się znakomicie wykształcił i był na drodze dowyrobienia sobie stanowiska wpływowego, a i Bronisław też olbrzymio robiłfortunę. Podnoszono troskliwie dobre strony, chociaż westchnieniaprzerywały rozmowy, a wejrzenia nawzajem się badały.Usiłowali wmówićsobie, że św.Jan pozostawił najmilsze wspomnienia. Sam na sam z sobąpozostawszy, Szelawski długo chodził po pokoju, nim pacierz mówić rozpoczął, lice mu sposępniało, oczy mgłą zaszły  mimowolnie powtarzało się w duszy. Na starość człowiek jest drugim zawadą i ciężarem!!Potrzeba było dni kilku, ażeby wzruszenia i wrażenia, które zjazd po sobiezostawił, z wolna się ukołysały i zatarły.Zyskała na tym najwięcej, sama nie wiedząc, Justysia.Sędzina, która jużdawniej kochała ją jak własne dziecię, szukała teraz w tej miłości dla sierotywynagrodzenia za wszystkie zawody, widziała w niej same doskonałości, byłapewną, że przynajmniej to serce nigdy dla niej nie ostygnie.W początkach toprzywiązanie wyrzucała sobie jak krzywdę wyrządzoną rodzinie, jak grzechprawie  starała się ostygnąć, ale powoli potrzeba kochania wzięła górę.Wszyscy ją opuszczali, nie miała nikogo, mogłoż być grzechem przywiązaniesię do sieroty, która ją jedną miała na świecie?W oczach jej Justysia urastała co chwila, a że i Podkomorzyna ją wychwalającwtórowała,  widziały w niej prawdziwe cudo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katek.htw.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed