[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak na wszelki wypadek. A Jacek? Jacek zostanie!Uśmiechnąłem się tylko i tym samym zakończyłem rozmowę.Co w tymczasie działo się z Jackiem? Jacek już trząsł się przy samochodzie, osmaganyzimnym górskim powietrzem.Zabrawszy mi kluczyki, wpakował się zakierownicę. Moglibyśmy zabrać auto bez wiedzy Zośki, ale gdzieś zapodziałemswoje kluczyki powiedział. Oby się odnalazły! W przeciwnymwypadku siostra nie da mi żyć.Tymczasem ja rozlokowałem się na drugim siedzeniu.Siostrzeniec ruszyłcicho i powoli, ale gdy tylko wyjechał na główną drogę, zmienił styl jazdy.Prowadził pewnie, choć z młodzieńczą werwą.Budynek wrocławskiego Archiwum Państwowego rozciągał się wzdłużkoryta Odry, jego prostopadłościenna bryła przylegała równolegle dosrebrzącej się rzeki.Prosty budynek z niezliczoną ilością identycznych okienprzerażał ogromem.Sprawiał wrażenie uporządkowanego, tak jak ukryte wnim dokumenty.Człowiek, stanąwszy naprzeciw niego, czuł się niczym istotazagubiona w skomplikowanym labiryncie.%7łeby odnalezć w nim drogę docelu, należało dysponować odpowiednim kluczem.Naszym kluczem miał byćprofesor Stanisław Pec, wybitny specjalista w zakresie zagadnień śląskołużyckich, a prywatnie mój znajomy.Zaparkowaliśmy samochód w uliczce wciśniętej pomiędzy mostyPomorskie.Gdy dotarliśmy do stóp budowli, okazało się, że profesora jeszczenie ma.Nie uprzedził on stróża o naszej wizycie, więc musieliśmy zaczekaćna zewnątrz.Zresztą i tak jedynie profesor znał kod dostępu otwierającysolidną kratę, oddzielającą portiernię od właściwej części archiwum. Stryju, dlaczego stryj uważa, że ten profesor będzie mógł nampomóc? zapytał Jacek, kiedy stanęliśmy przy metalowej barierce.Pod nami wirowała niespokojna Odra.Woda z hukiem spadała zespiętrzenia po lewej stronie, uspakajając się dopiero w następnym zakolukoryta rzeki.Odrobinę dalej rozlewała się na niebo łuna świateł odbitych odfasady głównego gmachu Uniwersytetu Wrocławskiego. Nie mam takiej pewności, ale profesor jest jedynym człowiekiem,który ma uprawnienia, by w środku nocy, poza godzinami urzędowania,udostępnić nam archiwa Hochbergów. Hochbergów? Tu, we Wrocławiu? Jacek nie ukrywał zaskoczenia. Przecież stryj twierdził, że ich archiwum jest w Pszczynie. W Pszczynie jest Archiwum Książąt Pszczyńskich, tutaj są zbiorypoświęcone posiadłościom ziemskim Hochbergów wyjaśniłem, niezdradzając właściwego celu naszej podróży.Tak naprawdę o profesorze przypomniałem sobie, ujrzawszy go nazdjęciu w towarzystwie Edwarda Cieplaka.Wierzyłem, że uda mi sięsprowokować go do wspomnień.A skąd ta pózna pora odwiedzin? Musiałemmieć absolutną pewność, że nikt nam nie przeszkodzi, a poza tym dopieroteraz znalazłem czas.Na szczęście Stanisław Pec był ekscentrycznymbadaczem gotowym na duże poświęcenia, jeżeli tylko mogły one przysłużyćsię nauce.Od strony rynku, po moście przemknął się cień niskiego człowieka.Masywne okulary w rogowych oprawach przesłaniały jego oczy.Naukowiecbył ubrany w kraciastą koszulę, na którą naciągnął zielony sweter w serek.Był szczupły, wręcz chudy.Jego mocno opalona skóra, usiana sieciądrobnych zmarszczek, nie poddawała się skurczom mięśni, więc twarzstaruszka wydawała się być zmrożona powagą.Uwydatniało to erudycjęprofesora. Tomaszu, czego właściwie szukasz? zapytał Stanisław, otwierającjedną z szeregu sal, stykających się z korytarzem.Wewnątrz niej, w trzechrzędach ustawiono kwadratowe stoliki z przyczepionymi numerkamiporządkowymi oraz krzesła. Jeszcze nie wiem, ale jak znajdziemy, to ci powiem odparłem.Najpierw przejrzymy dokumenty dotyczące kościołów i kaplic, któreznajdowały się w majątku Hochbergów w pierwszej połowie XX wieku, byporównać je z pewnym szkicem.Godziny dłużyły się, a my wciąż nie trafialiśmy na jakąkolwiekinformację, mogącą przybliżyć nam obiekt narysowany na odwrocie zdjęciaksiężnej Daisy.Ze zmęczenia z coraz większym trudem odczytywałemgotyckie pismo, którym usiano kolejne karty.Jacek przerzucał zdjęcia.Wkońcu zdecydowałem się poruszyć sprawę, o której nie chciałem rozmawiać zprofesorem przez telefon: Znałeś Edwarda Cieplaka? spytałem beznamiętnie, by niewzbudzić podejrzeń naukowca.Obawiałem się, że napomnienie olegendarnych perłach mogłoby go zniechęcić do podzielenia się ze mną jegobogatą wiedzą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]