[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trochę lepiej umiem wyobrazić sobie kobiety, ichmyśli.Albo tak mi się tylko wydaje.Bo dzisiejsze kobiety, choćby jasama, są całkiem inne.Pan de Sainteville lekko się skrzywił.Nie lubi, gdy jakaś tam paniPailleron porównuje się z jego matką i paniami z rodu Sainteville. Och, wiem ciągnie dalej pani Pailleron, jakby wyczuła ten lekkiodruch niezadowolenia u swego rozmówcy może wydać się rzecząniestosowną, że ja. A dlaczegóż to, szanowna pani? Skwapliwość odpowiedzi jestprzyznaniem się.Teraz już oboje się śmieją. Dawniej powiada Paskal de Sainteville życiem kobiet rządziłyinne zasady, inne pragnienia. Tak pan sądzi? Te same uczucia nazywano inaczej, ale my jesteśmyzawsze takie same. Pani nie umiałaby się zadowolić tym, co niegdyś stanowiło szczęście. Co pan wie o tym, czym my się zadowalamy? Są to jakieś drobiazgi.Pogładził wąsa z porozumiewawczą miną.Blanka myśli, że mężczyzni sązawsze tylko zepsutymi uczniakami. To, co niegdyś wypełniało kobietom życie, pani wydawałoby sięnieznośne i nudne. Tak pan sądzi? Zastanawiam się, co też pan wie o rzeczach, któremogłyby wypełnić moje życie.Wezmy jeden dzień, jeden z naszych dni.Pan de Sainteville musi przyznać rację.Nie ma najmniejszego pojęcia.Agdy się zastanowi.I znowu oboje się śmieją. Ale to nie znaczy ciągnie ona że to, co mówimy, jest bardzofajne.Słowo to dziwacznie brzmi w obliczu wieżyc zamku Sainteville.Nienależy ono do słownika starego szlachcica; czyni go natychmiastobłudnikiem.Powiada: Tak, nasze matki zaludniały sobie pustynię uczuciami religijnymi.Te pełne fałszu słowa wywołują nieoczekiwaną reakcję:Blanka westchnęła.Czy dusza jej miała w perspektywie przełomwewnętrzny? Prawdę powiedziawszy, Blanka westchnęła, bo zobaczyłareligię taką, jaką wydawała się stąd, z tej terasy, gdzie właśnie przeleciałajej nad głową wielka błękitno-czarna ważka jak coś niezmiernieeleganckiego, dalekiego, jedynego w swoim rodzaju, a westchnienie toznajduje ciąg dalszy w widocznym rozmarzeniu, którego nikt nie zamąci.W rozmarzeniu krótkotrwałym, rodzącym jednakże dalsze zdanie w tymdialogu, kierowanym, jak sądzi w swej naiwności stary szlachcic, przezpana de Sainteville. One miały nie tyle religię, ile księży.ksiądz, spowiednik.Ach, ile wtym uroku! Jakie ukojenie! Mój Boże, Republika nie wymordowała jeszcze wszystkich księży, więcjeżeli łaskawa pani zapragnie spowiednika, będę mógł sprowadzić go zmiasteczka. Doprawdy, hrabio Blanka mimo woli powraca do uzurpowanegotytułu doprawdy, zbyt pochopnie żartuje pan z rzeczy najświętszych.Owszem, jestem niewierząca; ale pozostał mi szacunek dla sprawzwiązanych z religią.Dziś już za pózno, ten rodzaj związku międzybożym człowiekiem a mną nie mógłby się już wytworzyć; żałuję.żałuję,że nie mogę wierzyć, choćby w kłamstwa.Jest w nas pragnienie, abyotworzyć przed kimś duszę, leży to w kobiecej naturze.I to oczywiścieprzed mężczyzną, bo czyż kobieta może zaufać innej kobiecie? Innej słabejistocie? Prócz księży są jeszcze inni mężczyzni. Stosunki między mężczyznami a kobietami mają w sobie fałsz.Z chwilągdy stają się bliskie, z chwilą gdy dochodzą do istoty rzeczy, zaczynamysię wahać.chodzi o coś innego.Spowiednik. Bywają ludzie, którzy przekroczyli wiek pokus, a nie zapomnielijeszcze, czym jest życie, i którzy mogliby być podporą.Spojrzała na niego przeciągle i znów westchnęła. Tak powiedziała tonem osoby, która nadaje słowom inne, głębszeznaczenie, niż mają zazwyczaj bywają ludzie, którzy przekroczyli możewiek pokus.Pan de Sainteville przesunął rękę za oparcie jej krzesła i zwiesił głowę zminą opiekuńczej dobroci.W głębi nie był całkiem pewny, czy mężczyznakiedykolwiek przekracza wiek pokus.Przeżywa samego siebie, myślał.Powiadał sobie jeszcze w dawnych formułach wiele rzeczy, które gozachwyciły i zdziwiły.Na przykład, że nigdy nie jest za pózno wąchaćkwiaty.że dusza pozostała młoda.Rezultatem tego wszystkiego byłoparę słów, które wydały się całkiem nieoczekiwane. A tak naprawdę usłyszał swój głos co właściwie wypełnia dzieńżycia pani?XXW wiejskiej chatce zapomina się o bożym świecie.Zrodkiem terasy, gdzie tańczą cedry o pniach różowych w słońcu, zciemnymi liśćmi, wycinanymi jak ołowiane zabawki, zle utrzymanaścieżka prowadzi do sporej, okrągłej chaty, zbudowanej z okrąglaków ikrytej strzechą.Wewnątrz jest jedna wysoka izba, gdzie pośrodkuwpuszczano w ziemię stół zrobiony z pnia i z przybitej do niegogwozdziami wielkiej deski.Zwiatło nabiera niby kościelnej barwy, bookna, a jest ich cztery, są wąskie, lekko łukowate, z kolorowymi szybkami.Powoduje to niebieskie i czerwone plamy na ziemi.Nie ma podłogi iwłaśnie teraz Iwona miotłą z liści zamiata ubitą ziemię.Zuzanna wróciłaprzed chwilą z kwiatami.Paskal, siedząc w trzcinowym fotelu, udaje, żepali wielką fajkę, którą zastępuje znaleziona wczoraj dziwaczna gałązka.W tej romantycznej chatce narodziła się cała mitologia, wyłoniona zwyobrazni babki w epoce Różowej Biblioteki", gdy prawdziwe bohaterkipani de Segur, wkraczając w wiek młodzieńczy, odkrywały Chateaubriandai po kryjomu czytywały Rene, Ale mity lęgnące się w głowie Iwony wniczym nie przypominają tęsknot Drugiego Cesarstwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]