[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.nie poznaję tej osoby." Gilberta de Saint-Loup odezwała się do mnie: Nie poszlibyśmy we dwójkę na obiad do restauracji?A że odpowiadając: Jeśli nie uważa pani za kompromitujące iść na obiad we dwójkę zmłodym człowiekiem", usłyszałem, jak wszyscy wokół mnie się roześmieli, dorzuciłem szybko: araczej ze starszym panem".Pojąłem, że słowa, co tak rozśmieszyły obecnych, mogłaby wyrzec,mówiąc o mnie, moja matka, dla której pozostałem na zawsze dzieckiem.I spostrzegłem się, iż,aby się osądzić, zająłem ten punkt widzenia, który obrałaby ona.Gdybym w końcu jął rejestrować,jak ona, pewne zmiany, co zaszły od mojego najwcześniejszego dzieciństwa, byłyby to jednakteraz już zmiany bardzo dawne.Pozostałem przy zmianie, dla której mówiono przez jakiś czas,uprzedzając niemal fakty: Teraz to już prawie młody mężczyzna." Tak i ja jeszcze myślałem, tymrazem jednak z olbrzymim opóznieniem.Nie połapałem się, jak bardzo się zmieniłem.Lecz defacto oni, zanoszący się od śmiechu, w czym się połapali? Nie miałem ani jednego siwego włosa,wąsy moje były czarne.Rad bym móc zapytać, czym się objawiała oczywistość tej straszliwejrzeczy.Zapewne, okrutne odkrycie, jakiego dokonałem wła śnie, przyda mi się w tym, co dotyczysamego tematu mojej książki.Skoro zdecydowałem, że tkanki jej nie mogą stanowić wyłączniewrażenia naprawdę pełne, wrażenia istniejące poza czasem, wśród prawd, między którezamierzałem je wprawić, umieściłem, nie lekceważąc ich bynajmniej, wrażenia odnoszące się doczasu czasu, gdzie kąpią się i przekształcają się ludzie, społeczeństwa, narody.Dołożę starań,by nie tylko dać miejsce tym zmianom, jakim podlega wygląd poszczególnych istot, a któregonowe przykłady nasuwały mi się z każdą minutą, dumając bowiem o moim dziele, tak jużskutecznie wprawionym w ruch, by nie dało się zatrzymać przelotnym dystrakcjom, witałem nadalznajomych i gawędziłem z nimi.Proces starzenia się nie wszystkich zresztą naznaczał wanalogiczny sposób.Ujrzałem kogoś, kto pytał o moje nazwisko, powiedziano mi, że był to pan deCambremer.A wtedy, żeby okazać mi, że mnie poznał: No i co, wciąż ma pan te ataki duszności? zagadnął; na moją zaś odpowiedzpotwierdzającą: Jak pan widzi, można z tym żyć długo odparł, jakbym rzeczywiście miał stolat.Rozmawiałem z nim nie odrywając odeń oczu, wpatrzony w kilka rysów, które mogłemprzywrócić myślą owej syntezie, w innych punktach całkiem odmiennej, moich wspomnień,syntezie, którą zwałem jego osobą.Lecz na moment odwrócił nieco głowę.I wtedy ujrzałem, żestał się kimś nie do poznania, z policzków bowiem wyrosły mu olbrzymie czerwone torby niedające mu otwierać całkowicie oczu i ust, mnie zaś odjęło mowę i nie śmia łem spoglądać na ówrodzaj karbunkułów, a zresztą zdawało mi się, że bardziej wypada, by on w ich (kwestii odezwałsię pierwszy.Ale, jak to chory-odważny, ani wspomniał o nich, śmiał się, ja zaś bałem się, żestchórzę nie pytając o nic, a pytając popełnię nietakt. Ale chyba w tym wieku miewa pan je rzadko? spytał mając znów na myśli moją astmę.Zaprzeczyłem. Ach tak! Bo mojej siostrze znacznie teraz mniej dają się we znaki rzekłtonem sprzeciwu, jakby z jego siostrą nie mogło być inaczej aniżeli ze mną i jak gdyby wiekstanowił jedno z lekarstw, które, skoro pomogło pani de Gaucourt, musiało, jego zdaniem, byćabsolutnie zbawienne i dla mnie.Podeszła pani de Cambremer-Legrandin, ja zaś, coraz bardziejzalękniony, iż okażę obojętność nie ubolewając nad stanem policzków jej męża, nie ośmielałemsię jednak pierwszy napomknąć o swoich spostrzeżeniach. Kontent pan jest, że go pan widzi? spytała. Czuje się chyba dobrze. bąknąłem na to niepewnie. Jak pan widzi, chwała Bogu, nie najgorzej.Nie spostrzegła się, że ta choroba niepokojąca mój wzrok była ni mniej, ni więcej tylko jednąz masek Czasu, którą nałożył on na twarz margrabiego, że nakładał ją jednak z wolna, a pogrubiałz ostrożna, margrabina nic nie dostrzegała.Kiedy pan de Cambremer skończył wreszciedopytywać się o moje duszności, ja z kolei poinformowałem się szeptem u kogoś, czy matkamargrabiego jeszcze żyje.Istotnie, w ocenach minionego czasu tylko pierwszy krok jest trudny.Napoczątku niełatwo możemy sobie wyobrazić, że minęło tyle czasu a następnie, iż nie upłynęłogo więcej.Nikt nigdy nie pomyślał, że XIII wiek jest aż tak odległy, a następnie trudno namuwierzyć, że przetrwało jeszcze tyle trzynastowiecznych kościołów, któ rych przecież mamymnóstwo we Francji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]