[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ostrze topora odcięło orkowi całą rękę, ale szarżującyork był tak ciężki, że i tak przygniótł go siłą rozpędu.Krew potwora spryskała mu twarz, więc młodzienieczaczął pluć, próbując pozbyć się z ust obrzydliwego,śmierdzącego płynu.Odległość była zbyt mała, żeby zadać odpowiednicios, dlatego Trinovantes wepchnął orkowi trzonektopora prosto w usta, łamiąc mu przy tym wszystkiezęby.Głowa bestii odskoczyła i wtedy wojownikwysunął się spod cielska, podniósł na jedno kolano iopuścił topór na głowę pokonanego.W tej samej chwili Trinovantes poczuł przeszywającyból w plecach.Spojrzał w dół i ujrzał długą włócznięwystającą spomiędzy swoich żeber.Ostrze było szerszeniż jego przedramię, krew tryskała ze wszystkich stron -jego krew.Otworzył usta, ale broń została wyszarpniętaz jego ciała i nie mógł już złapać oddechu, żebykrzyknąć.Trinovantes upuścił topór, a siły witalne zaczęły zniego wypływać wraz ze strumieniami krwi.Rozejrzałsię po otaczającym go polu walki, widząc rannych iumierających mężczyzn padających od ciosów orków.Wzrok mu się zaćmił i osunął się na ziemię,przyciskając twarz do zakrwawionej ziemi.Topór leżał tuż obok i ostatkiem sił Trinovanteszdążył po niego sięgnąć oraz zacisnąć palce wokółtrzonka.Na dworze Ulryka nie było miejsca dlawojowników zjawiających się bez broni.Skrzekliwy odgłos przedarł się przez odgłosy rzezi.Umierający podniósł głowę i zobaczył ogromnegokruka siedzącego na jednym z kamieni i wpatrującegosię w niego bezkreśnie czarnymi oczami bez jednegomrugnięcia powieką.Ptak jakby ignorował bitewny zgiełk, nie ruszając sięz miejsca, a Trinovantes ujrzał jak za krukiem łopoczejego sztandar - zielone płótno odbijające się na tlekrystalicznie niebieskiego nieba.Ból opuścił jego ciało.Trinovantes zaczął myśleć oswym bracie blizniaku i starszej siostrze, kładąc głowęna ziemi, w walce o którą odniósł śmiertelną ranę.Usłyszał daleki pogłos niosący się po ziemi iwzmagający się dzwięk bicia w bębny.Na jego twarzypojawił się uśmiech, ponieważ zrozumiał, że otonadciąga unberogeńska szarża.Sigmar widział, jak Trinovantes upada pod ciosemwłóczni Kościołamacza i wydał z siebie bolesny jękgniewu i żałości.Orki przekroczyły most i rozeszły siępo lesie, tworząc nierówną linię.Po ciężkim bojustoczonym na moście, nie było mowy o dyscyplinie wich oddziałach i mimo że Trinovantes i jego ludziezginęli, pozbawili przy tym życia wielką liczbę orków.Orki były ogarnięte bitewnym szałem i Sigmardostrzegł, że Kościołamacz rozpaczliwie próbujeuformować z nich jedną linię, zanim dosięgną ich ciosyjezdzców.Jednakowoż, było już na to za pózno.Sigmar jechał na czele formacji w kształcie klinazłożonej z prawie stu pięćdziesięciu jezdzców.W jegooczach płonął prawdziwy ogień nienawiści i z dalekamożna było spostrzec, jak trzyma Ghal-maraza wysokow górze.Ziemia zatrzęsła się od tętentu kopyt i Sigmarwciągnął w nozdrza cierpki zapach zwycięstwa.Po jego prawej stronie jechał Pendrag, trzymającpurpurowy sztandar łopoczący na wietrze.Po lewejpodążał Wolfgart, wyciągnąwszy z pochwy mieczgotowy na spotkanie kolejnych głów.Sigmar mocno trzymał grzywę swego wierzchowca.Potężne zwierzę było już zmęczone, ale chętnie niosłojezdzca z powrotem na pole bitwy.Z łuków posypały się strzały, a deszcz włóczniprzyćmił na chwilę słońce, gdy jezdzcy wypuściliostatnią salwę przed bezpośrednim spotkaniem znieprzyjacielem.Orki zaczęły padać od pocisków i okrzyki triumfuzmieniły się w jęki bólu, gdy unberogeńska szarżadotarła na miejsce.Klin uformowany z unberogeńskich jezdzców wbiłsię między orki i błyszczące ostrza natychmiast zaczęłyzanurzać się w krwi, gdy ludzie mścili się za poległychtowarzyszy broni.Młot Sigmara miażdżył orcze czaszkii żebra, a on wykrzykiwał przy tym imię zabitegoprzyjaciela.Jego ciało wypełniło się siłą, a umysł poczuciem celu- ktokolwiek stawał na jego drodze, ginął.%7ładen wrógnie przetrwał spotkania z jego młotem.Ghal-maraz byłjakby przedłużeniem jego ramienia, niewiarygodnąbronią nie do powstrzymania.Krew tryskała fontannami, gdy unberogeńscy jezdzcytratowali orki, które były teraz osłabione i rozproszone.Jezdzcy mieli tu pole do manewru i byli w swymżywiole, nacierając ze wszystkich stron i zabijając orkikażdym ciosem włóczni czy topora.Orcze kości pękałypod żelaznymi podkowami, a przy kolejnych szarżachzwłoki bestii były wręcz wdeptywane w ziemię,ponieważ otwarta przestrzeń zapewniała przewagęludziom.Sigmar zabijał orki tuzinami.Jego topór odbierał imżycie z taką łatwością, jakby rozgniatał owady.Bokikrólewskiego rumaka pokryte były orczą krwią, a pozbroi spływały kawałki mózgów.Pośrodku hordy Sigmar ujrzał potężnego orka,przywódcę zielonoskórych.Unberogeńscy jezdzcyotoczyli go, chcąc wziąć na siebie chwałę zabiciawatażki, ale bestia była tak straszliwie silna, że każdy,kto się do niej zbliżył, zaraz ginął.- Ulryku, prowadz mój młot! - ryknął Sigmar,popędzając wierzchowca w stronę walczącego tłumuotaczającego Kościołamacza.Koń przeskoczył nadstertą orczych ciał, a potężne wymachy toporemzmiażdżyły tych zielonoskórych, którzy byli na tyległupi, aby wejść mu w drogę.Bitewne odgłosy wokół niego ucichły, aż stały sięjedynie tłem dla królewskiej szarży, chóremtowarzyszącym wielkiemu wydarzeniu.Sigmarmaksymalnie się skoncentrował, aż wreszcie słyszałtylko swój ciężki oddech i szalone bicie własnego serca,gdy zbliżał się w kierunku znienawidzonego wroga.Kościołamacz ujrzał nadciągającego jezdzca iwściekle zaryczał, tocząc z pyska pianę, która osadziłasię na zakrwawionych zębach.Rozpostarł szerokoramiona i wymierzył olbrzymią włócznię w stronęnadjeżdżającego rumaka.Gdy wierzchowiecprzeskoczył nad ostatnim stosem ciał, Sigmar puściłgrzywę i zeskoczył z jego grzbietu.Koń uchylił się przed rzuconą włócznią, a Sigmar,wciąż znajdując się w powietrzu, zacisnął obie dłonie narękojeści swego potężnego młota.Z ust królewskiego syna wydobył się przeciągły rykodwiecznej nienawiści, gdy zamachnął się młotem naorczego watażkę.Ghal-maraz opadł na czaszkę Kościołamacza idoszczętnie ją pogruchotał, zagłębiając się dalej w ciele,czyniąc z niego jedną miazgę z kości i mięsa.Sigmarwylądował tuż obok ciała, jeszcze zanim opadło naziemię.Obrócił się na pięcie i wymierzył kolejnypotężny cios w bezgłowe zwłoki.Dowódca zielonoskórych, który niegdyś stanowiłzmorę ludzi zamieszkujących te ziemie, leżał pokonany,z ciałem zmasakrowanym przez rozwścieczonegoSigmara.Zwycięzca, owładnięty wojennym szałem,wymachiwał dookoła młotem, zabijając orki stojące wpobliżu zabitego dowódcy.Po kilku chwilachnajpotężniejsze i największe z orków leżały zbryzganekrwią u jego stóp, a Sigmar wykrzykiwał swój triumf wstronę niebios, ociekając od stóp do głów krwią, zmłotem błyszczącym od bitewnego blasku.Jakiś koń zatrzymał się przed nim i spojrzawszy wgórę Sigmar ujrzał Wolfgarta spoglądającego nańwzrokiem pełnym podziwu i niedowierzania, ale bezodrobiny strachu.- Złamaliśmy je! - krzyknął Wolfgart
[ Pobierz całość w formacie PDF ]