[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mogłam sobie jedynie zanucić na pocieszenie: "U motylka plamek kilka służy ku ozdobie".Chyba mam twarz spadzistą i wszystko się z niej zsuwa.Pani,o dziwo, nie miała problemów.Nałożyła mi tu itam zecztery warstwy smarowideł, przejechała gigantycznym pędzlem poczole inosie, pomalowała oczy nazielono, użyła błyszczyka, przeczesała czymś brwi a na koniecspryskałamnie tajemniczym specyfikiem w sprayu.Wychyliłam sięz fotela i przyjrzałamsię sobie samej z bardzobliska, pełnaobaw, żepod takągrubątapetą mojatwarz będzie przypomniałaoblicze japońskiej gejszy.Nic z tego.Wyglądałam promiennie i zupełnie nie jak ja.I bardzo dobrze.Może nikt mnie nie pozna?Dostałam herbatkę, w ramach oswajaniai oczekiwania na swoje wielkie wejście, poczymrazem z Grażynką -przyjechała dodawać mi ducha, na szczęście - rozpoczęłyśmy oczekiwanie.Ręce misię spociły.Bardzo miła pani realizatorka, która napatoczyła sięw pobliże naszego stolika ze scenariuszem wgarści, domyśliła sięzapewne, że przeżywam lekki atak paniki.Opowiedziała mi o panu, którego trema zaatakowała dopiero po wpuszczeniu na wizjęi zamiastrozmawiać z panią prowadzącą, zaczął regularniei rytmicznie walić głową w blat stolika,przyktórym siedzieli.W sekundzie wszystkie kamery zostały skierowane na panią prowadzącą,która zmiłym,profesjonalnym uśmiechem musiała przeprowadzićwywiad samaze sobą, toznaczyopowiedziećszanownym telewi271.dzom o wielu fantastycznych dokonaniach twórcy, który dalej, nieprzerwanie, pół metra od niejwalił czerepem w stolik.To dopiero był stres.Całkiem możliwe, że to dyżurna anegdotado rozluzniania spiętych telewizyjnychdebiutantów, ale podziałało.Nadeszła moja kolej, ustawili mnie przy stoliku obfitującymw paprocie.Całe szczęście.Tuż przed emisją uświadomiłam sobie,żemoje odwieczne zdarteglany nie należą do tego rodzajuobuwia,który powinien występować w telewizji.Wsadziłamglany wpaprotki, dokonując maskowania zielenią.Kazali mi potrzymać i pokazać pięciu milionom obywateli moją książkę, i w tej właśnie sekundzieuświadomiłam sobie stan moich paznokci.Krótkomówiąc, pilnik ostatni raz - ijedyny - widziały przed ślubem, gdyżzazwyczaj obgryzam jealbo obcinam pierwszymi lepszymi nożyczkami, jakie nawiną mi się pod rękę.Co stanowczo nie dodaje imurody.Starałam sięeksponować dzieło bez wpuszczania paznokcina wizję, co nie było łatwe.Państwo prowadzący program byli szalenie sympatyczni i nie zwracali uwagi na moje manewrymaskujące.Uśmiechali się.Zadali mi kilka miłych, prostych pytanek.Jakzgasłyświatła, byłamzdumiona,że to już.Przeżyłam.Uff.Radio było gorsze - godzina z hakiem, a tu wszystkiego raptemcztery minuty.Poszłam z Grażynką na kawę,poczym czekały mnie następneradia.Ha, nabieram wprawy.Przy trzecim z koleirozgadałam się tak,ze pani musiała pomachać miręką przednosem, bo czas naaudycję się kończył.Makijaż telewizyjny dodał mi odwagi.I nie tylko on.Moja bardzo, bardzo dawna.może nawet nie przyjaciółka,w pewnym momencie nawet rywalka, ale w każdym razie dziewczyna,zktórą byłam kiedyś w dość bliskiej komitywie,przysłała mizaraz poprogramie, tym telewizyjnym,sms-a, że mnie widziała,wyszło super, gratuluje wydania książki itepe.To zawsze była osoba o wielkimsercu iogromnej intuicji, obecnie pani doktor.Owszystkich jej pacjentów jestem najzupełniejspokojna.272Jak bardzo potrzebowałam tych słów, dowiedziałam się dopiero, gdy wyświetliły się namojej komórce.Stare przyjaznie sąnajlepsze.Może nie zawsze najbardziej intensywne, ale niezawodne.Bardzo miłym przeżyciem byławizyta w Radiu Jazz.Po pierwsze, sam fakt,że mogłam na własneoczy zobaczyć miejsce, z którego dolatywały domojego domu te wszystkie łagodne poranne melodie, które jużna zawsze będą miały dla mnie smakspokojnych,sobotnich śniadanek i miłych przebudzeń, smak pasty z sardynek(ze szczypiorkiem),jajecznicy na kiełbasie, przyniesionych dopieroco z placu porannych bułeczek, świeżo zaparzonej wmagicznymekspresie kawy z kardamonem.Wrażenie słońca,przebijającego sięz tarasu przez krzaki pnącychróż.Po prostusmak szczęścia.Podrugie, prowadząca, Monika, okazała się bardzo miłą, ciepłą kobietą, dzięki czemuręcenawet nie zaczęły mi się pocić.Potrzecie, miałam poczucie, że mówiędo ludzi, którzy myślą iodbierająświat podobnie jak ja.Szukają podobnychwrażeń, w końcu,tak samo jakmy, słuchają jazzu.Inne radia też się okazały bardzo miłe i wogóle gdzieś w połowie tego dziwnego dniaopuścił mnie cały stres.Zaczynam byćzwierzem medialnym.Skoro siępowiedziało "A", to trzeba powiedzieć "B", i nie ma,że się nie da.Nie da się otworzyć parasolaw pewnym ściśle określonym miejscu i tyle.Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie to swojepisarstwo.W głębiduszy miałam nadzieję że usiądę sobie cichutkow kąciku, napiszęksiążeczkę idalej będęsobie wtym kąciku tkwiła, sympatycznie i bezpiecznie, czekając na ewentualne przychody.Rzeczywistośćokazałasię zupełnieinna i nieco - przynajmniejna samym początku -przytłaczająca.W dzisiejszych czasachszanowny autor,zwłaszcza dzieła o charakterze rozrywkowym, chcącpomócdziełuzaistnieć w przyrodzie i w świadomości potencjalnych nabywców, musi zaprezentowaćświatu oprócz książki również swoją mordę, sylwetkę, połowę życiorysu i - cholera jasna -równieżpoglądy.273.- Jaki jest pani ulubiony program?-Nie wiem, nie mam telewizora.- Jakiej muzyki pani najczęściej słucha?-Takiej,jaką barman akurat w knajpie puści.- Ale przecież ma pani jakieś swoje ulubione zespoły?-Ha, pewnie żemam.Jeden zespół na przykład, pomimo prohibicji z powodu przyjazdu Papieża.Ech,może pokolei.Jak wiadomo, Papież notorycznie szlaja się poknajpachi mógłby się natknąć nazdegenerowaną, pijaną młodzież, tracącw ten sposób resztki nadziei i wiary, Papieża trzeba chronić,więcnasze ukochane Królewskie Miasto wprowadziło absolutny zakazsprzedaży alkoholu na całepięć dni, przy czym byli uprzejmi zawiadomić restauratorów na dwie godziny przed wejściem wżycieowej cudownej uchwały.Może po prostu obawiali się, że świtapapieska, z Watykanu przybyła, urżnie się gdzieś w mieściewsposóbniekontrolowany,a to dopiero byłaby żenada.Radni postanowilizadziałać zapobiegawczo.StrażMiejska wparowała do "Smutnego Banasia" zrozporządzeniem na piśmie odwudziestejdrugiejpiętnaście.Zakaz miał obowiązywaćod północy.Knajpa była pełna żądnych dalszej rozrywki klientów, Magda poszła więc nazaplecze walić głowąw wiaderko.Zespółzostał powiadomionyo konieczności powstrzymania się od picia oraz w ogóleskróceniakoncertu.Oczywiście owoc zakazany smakuje najlepiej, więc ówszanowny zespółnatychmiast zaczął trąbićna zapas, jak stodoła.Koncertu przerywać nie mieli zamiaru.Wręcz przeciwnie,talentw nich rozgorzał jasnym światłem, wspomagany wiśniówką, i gralitak,jakjeszczenigdy nie grali, zeszczególnymuwzględnieniemgłośności.Magda wyszła z zaplecza izawisła w oknie, wypatrując policji.Zespół grał,pił i świetnie się bawił, barzostał zamknięty, ale panomz kapeli tonie przeszkadzało,gdyż jak się okazało, zawszeprzychodzili zaopatrzeni w alkohole własne, które pili spod stolika.Na szczęście koło pierwszej wnocy gitarzysta urżnął się wtrupa i niekonsultując tego z resztą ekipy,wyszedł z lokalu.Zdumionemu Mieciowi, który przyłapał go na wychodzeniu,wyjawił,gdzie idzie.274Szedł mianowicie na dupy.Ponieważ obawiał się, że następnąuchwałą Rady Miasta to również zostanie od jutra zakazane.Nacałe pięć dni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]