[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ma pani lód? - zapytała Kinga blondynkę z kokiem.Potem przez pół godziny przykładałem do głowy kostki lodu i opowiadałem Niemce,co spotkało mnie poprzedniego dnia na drodze z Vrsaru, o rozmowie z inspektorem Clarem inocnej eskapadzie na wyspę.- A jednak na wyspie jest skarb - skomentowała to.Ale najbardziej zainteresowało ją zdanie napisane przez Milewskiego na strome Hamleta z Bodleian Library.- Na kamiennej drodze spragnionego Rycerza do szczęścia - powtórzyła kilka razy.-Ma pan jakieś przypuszczenia na ten temat?- Zupełnie nic.Milewski był kawalerem maltańskim, ale ów rycerz raczej odnosi siędo jego herbu.Musimy szukać symbolu rycerza na wyspie.Operacja przykładania lodu do twarzy poskutkowała.Opuchlizna zmniejszyła się,chociaż zabarwienie stłuczenia zaczynało przemianą z purpury w fiolet.- Teraz może pan pokazać się ludziom - zażartowała Kinga, ale zaraz spoważniała.-Jakie plany na dzisiaj?- Pula.W amfiteatrze występuje Panteras.- A czym pan pojedzie?- W południe wehikuł ma być naprawiony.A ty nie pojedziesz ze mną?- Co mi tam Pula? - żachnęła się.- Przyjechałam do Rovinja.I to w innym celu.Pozatym nie cierpię Panterasa.Połażę trochę po wyspie.Może znajdę tego rycerza ? A pan kiedywróci?- Pod wieczór.Niestety, mechanik nie dotrzymał słowa i o dwunastej mój pojazd wciąż stał napodnośniku w warsztacie na drugim końcu miasta.Zły na cały świat wróciłem do hotelu.W holu spotkałem inżyniera Szymczaka z dzieciakami.- I co z pańskim pojazdem? - przywitał mnie inżynier, szukając wzrokiem wehikułu.-Na parkingu go nie ma.- Jest w warsztacie.- I bardzo dobrze pan zrobił - klepnął mnie po plecach, ale był jakiś niepocieszony.-Rozsądek zwyciężył.Chociaż to ja deklarowałem chęć reperacji.A zrobiłbym to za darmo.- Zdarzył się wypadek.O mały włos, a stoczyłbym się do Zalewu Limskiego.- Mówi pan poważnie? - popatrzył na mnie przerażony, a następnie pokiwał głową.-Powinien się pan cieszyć, że tyle lat przeżył.O umówionej porze poszedłem chłodnym brukiem wąskich i stromych uliczekRovinja w kierunku warsztatu mechanika usytuowanego za wzgórzem wśród nowoczesnychdomów.Spotkało mnie jednak rozczarowanie, gdyż mechanik wciąż nie mógł uporać się zprzewodami hamulcowymi.Klął jak szewc, gdyż wciąż mu coś nie pasowało.- Koszmar - sapał.- Składak.Co część, to inna.Panie, to składał jakiś szajbus, ale niepowiem, robota solidna.Cudo! Co za silnik! Ale nie dam rady.- Zapłacę - błagałem go.- Nie o to chodzi.Mam tego dosyć.Nie mam części zamiennych.Gorąco dzisiaj.Niedziela.Nie powinienem dzisiaj w ogóle robić.Jestem katolikiem.I zdaje się, że groszempan nie śmierdzisz?- Mam fundusz reprezentacyjny - wymamrotałem.Nie wiedział, czy nabijam się z niego, czy mówię poważnie.- Teraz muszę odpocząć.Czas na poobiednią sjestę, a ja nie zjadłem nawet obiadu.Nie było innej rady, musiałem obejść się tego dnia bez wehikułu.- Przyjadę tym czołgiem pod wieczór pod pański hotel, żeby nie musiał pan tylechodzić.Słowo mechanika.Kupiłem tani, słomiany kapelusz i niepocieszony ruszyłem z powrotem do hotelu.Podczas drogi wpadł mi do głowy pewien pomysł, więc zahaczyłem o małą przystań położonąw południowej części rovinjskiej zatoczki.Miałem tam do załatwienia pewien interes.A potem poszedłem na plażę za moim hotelem, gdzie z trudem wytrzymałem napiekielnym słońcu kilkanaście minut.Zażyłem nieco kąpieli w ciepłym i krystalicznie czystymAdriatyku, wysuszyłem się na słońcu, by potem znów poleżeć na rozgrzanych płytachkamiennych.Jednak nie potrafiłem się w pełni zrelaksować.Wciąż powracałem myślami a todo zniknięcia Pawła, a to do tajemnicy skarbu Milewskiego.Przed wyjazdem do Puli popłynąłem jeszcze taksówką wodną na Svetą Katarinę.Towarzyszyli mi Krysia i Marek, którzy - podobnie jak i ja - mieli dosyć słońca.- Ta wyspa ma jakąś magiczną moc - zauważyła Krysia.- Jest spokojna, wyciszona,ale wydaje mi się, że ukrywa jakąś tajemnicę.- Mam podobne odczucia - powiedziałem przyglądając się powolnie nacierającemu nanas zielonemu i stromemu brzegowi wyspy.Postanowiłem zdradzić im tajemnicę Milewskiego, więc dodałem:- Może dlatego, że hrabia zaopatrzył ją w skarb.- W skarb? - zapytała podniecona Krysia.- Prawdziwy?- A widziałaś kiedyś sztuczny? - zażartował Marek.- To jest powód pana przyjazdututaj?!Uśmiechnąłem się tylko.Wreszcie schodami ruszyliśmy na górę wyspy.Idąc ociężalezacienionymi schodami prowadzącymi pod sam pałac zerknąłem na lewo w kierunkuskalistego brzegu.Oczywiście nie dostrzegłem tam teraz nikogo.Tajemniczy intruz grasowałpewnie na wyspie wyłącznie nocą, kiedy wszyscy spali albo przebywali w hotelu i restauracji.Jeśli szukał skarbu za pomocą łopaty i wyszukiwacza metali, to nie mógł tego przecież czynićza dnia, kiedy przewalały się przez wyspę setki turystów.Powiedziałem dzieciakom o nocnej przygodzie, jednocześnie nakazując im milczenie iobserwowanie wyspy.- Już my będziemy mieć ją na oku - zadeklarowali ochoczo.- Ale co to za skarb, októrym pan wspomniał?- Ba, gdybym to ja wiedział?Szliśmy teraz kamienną sienią prowadzącą do rozwidlenia trzech dróżek z czerwonejcegły, aż wreszcie stanęliśmy naprzeciwko pałacu.Krysia miała rację.Wyspa posiadała jakbyswoją duszę.Wszyscy jej właściciele umarli, ale ona jakby zachowała swoją tożsamość niezmąconą przemijaniem czasu.Ale oto naprzeciwko nas pojawił się niespodziewanie kustosz Muzeum Miejskiego,którego miałem okazję poznać poprzedniego dnia po kradzieży krzesła z pałacu Milewskiego.- Dzień dobry panu - przywitał się i przez moment przyglądał się mojej poobijanejtwarzy.- Piękna wyspa, prawda? I pomyśleć, że przed wiekami była ona zwykłą wysepkąpozbawioną obecnej szaty roślinnej.Przedstawiłem mu Krysię i Marka.- Wierzę w pańskie przypuszczenia dotyczące skarbu - rzekł po chwili, nawiązująctym samym do rozmowy odbytej w muzeum.- To znaczy nie mam żadnych konkretnychpodstaw, aby tak twierdzić, ale ta kradzież krzesła, pańska obecność i.- Czy coś panu przychodzi do głowy?- Nie, nic.Po prosto zainteresował mnie ten rycerz wyrzezbiony na krześle z pałacuMilewskiego.Krzesło samo w sobie nie ma wielkiej wartości.To pamiątka historycznanaszego regionu.No, ale ten rycerz jest taki sam jak z herbu Milan, prawda? Coś musiznaczyć.Być może na wyspie znajduje się gdzieś rysunek rycerza trzymającego oburączmiecz.To mogłoby naprowadzić nas na trop skarbu.Patrzyłem na niego w milczeniu, zanim zapytałem:- Zna pan treść zapisku dokonanego przez Milewskiego w Bodleian Library: Nakamiennej drodze spragnionego Rycerza do szczęścia ?- Skąd pan to wie? - wbił we mnie nieufne spojrzenie.- Od inspektora Scotland Yardu.Prychnął szyderczo pod nosem wziąwszy moje wyjaśnienie za żart
[ Pobierz całość w formacie PDF ]