[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powiedz mi, ojcze, błagam.- dyszałam, bezskutecznie starając się zapanować nad oddechem.- Jamuszę wiedzieć.Całe życie czekałam.Nic nie rozumiem.- Jego twarz ściągnęła się boleśnie.- Miał cię dziśprosić.I wtedy.to wszystko.- Ku własnemu przerażeniu zaczęłam niepowstrzymanie szlochać.Ojciecprzyśpieszył kroku.- Musisz mi powiedzieć.Czy mogę wyjść za Johna?Słowa te wreszcie padły.Przeraziłam się, że ojciec zostawi mnie bez odpowiedzi i po prostu odejdzie.Myśl ta wywołała łzy wstydu.RLTNic takiego się nie stało.Zaskoczyłam go tak bardzo, że stanął jak wryty i oświetlił pochodnią mojątwarz.Długą chwilę się przyglądał, po czym delikatnie otarł mi łzy.Spojrzał na swoje wilgotne palce.Przyłożył dłoń do czoła, jak człowiek walczący z bólem głowy.Jego słowa znów niczego nie wyjaśniły.- Oświadczył ci się.akurat teraz? - spytał z niedowierzaniem.Sprawiał wrażenie, jakby mówił dosiebie, a nie do mnie.- I co? Nic ci nie powiedział o Guilfordzie? - Był naprawdę rozgniewany.Nigdy jeszczenie widziałam go w takim stanie.Twarz mu pociemniała, uwidoczniła się na niej pasja, jaką być może oglądaliheretycy w izbie tortur.Chwycił mnie mocno za rękę i bez słowa pociągnął w stronę Nowego Pawilonu.Drzwi były otwarte, wewnątrz paliła się świeca.John Clement siedział w płaszczu, opierając na stoleukrytą w ramionach głowę, zobojętniały na resztę świata niczym śpiący ptak.Musiał słyszeć nasze kroki, alenawet nie drgnął, gdy weszliśmy do środka.Podziałał na niego dopiero głos ojca, zimny i ostry jak brzytwa.Wtedy zrozumiałam, że to nie na mnie ojciec się gniewa, lecz na Johna.- John - odezwał się ojciec surowo.- Meg mówi, że się jej oświadczyłeś.Przecież miałeś jej najpierwwyznać prawdę.A ty nic nie powiedziałeś.Ona musi się dowiedzieć o pewnych rzeczach.Chociażby oGuilfordzie.Zostawiam was.Wyszedł.Rozległ się trzask zamykanych drzwi, a wtedy John Clement podniósł zaczerwienione oczy ispojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem.RLTCZZ DRUGADama z wiewiórką i szpakiem8Czasami rzeczywisty człowiek z krwi i kości jest mniej wiarygodny niż wywołany z mroków przeszło-ści.John Clement mrugał powiekami, ledwo rozpoznając twarz młodej kobiety.Była śmiertelnie blada iwystraszona, usta jej nerwowo drgały.Przed chwilą był w zupełnie innym czasie i miejscu.Mały chłopiecgrający w ciupy z bratem Edwardem.Dwaj bracia przykucnięci na zamkowym korytarzu, gdzie hulał wiatr.A za drzwiami krzyki i kłótnie dorosłych.Głosy były różne i stale się zmieniały.Ojciec krzyczał gniewnie i walił pięścią w stół; częstotowarzyszył temu rumor przewracanych mebli albo świst ostrza tnącego materiał.Stryjowie byli inni.StryjRyszard, posępny i ponury, a przy tym ostrożny niczym najmłodszy szczeniak w miocie, gryzł palec lub wargi iz wyrazną przyjemnością powiadamiał - z niemiłym północnym akcentem - o niewygodnych faktach orazdomagał się podjęcia konkretnych działań.Stryj Jerzy był jak wieczny chłopiec, który uparcie twierdził, że siępomylił; po każdym zdemaskowaniu prób grożenia, zastraszania, przekupstwa i szpiegowania na dwie strony -po każdej ujawnionej zdradzie.Nie wpływało to na jego dobry humor, przeciwnie - wywoływało kolejne atakifurii.Z dwóch babek jedna miała głos skrzypiący jak metalowe zawiasy, a druga była niby potulna i skrzyw-dzona przez los, dopóki nie wpadła w gniew, a wtedy przypominała jadowitego węża.W takich sytuacjach oczy Edwarda odpowiadały spokojnie na spojrzenie przerażonego młodszego brata.%7ładen z nich nie miał wpływu na życie dorosłych.Na ich bezwzględną żądzę krwi.Trudno byłoby wymienić wszystkie miejsca, gdzie słuchali kłótni po drugiej stronie zamkniętych drzwi.Stale się przenosili, i wszędzie było tak samo - przeważnie w odwrocie lub w ataku, często mając do czynieniaze zdradą dawnego przyjaciela, sojusznika lub członka rodziny.Przerażone dzieci usiłowały jakoś za tym na-dążyć, zrozumieć gromy rzucane na głowę kogoś, kto niedawno wypadł jak burza, czerwony z gniewu, grożączemstą, a nieobecny nie mógł się bronić przed zarzutami.Chłopcy usiłowali zrozumieć cokolwiek z relacji onajświeższych potyczkach.Nie chodziło wcale o to, po czyjej stronie była racja.Mieli na tyle zdrowegorozsądku i niezdrowej goryczy, by wiedzieć, że dorośli rzadko miewali rację.Po co zatem doszukiwać się win-nych czy wysłuchiwać kłamliwych usprawiedliwień.Dzieci potrzebują o wiele prostszych wiadomości: czyżycie znów się nie wywróci wskutek kolejnej bitwy i czy za tydzień nie znajdą się na innym, też pełnymprzeciągów zamkowym korytarzu.Wzrastali w atmosferze niepewności i strachu, tylko ich poziom wiedzy i świadomości się zmieniał.Onbył trzy lata młodszy czyli za mały by go darzyć zaufaniem.To Edwardowi mówiono różne rzeczy (tylko złe)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]