[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie, Zach - szepnęła.- Nie możesz.Uśmiech powoli zgasł na jego twarzy.- Oczywiście, że mogę.- Zach.- Sfrustrowana, potrząsnęła głową.- Jestcoś, o czym ci nie mówiłam.Chciałam poczekać, aż sięlepiej poczujesz.- Zamilkła na moment.- Nie, to nieprawda.Czekałam, bo nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć.Nie mogłam znalezć właściwych słów.Bałam się,że zobaczę w twoich oczach nienawiść i.- Przygryzławargi.- Jane.- Ku swemu zdumieniu Zach ujrzał dwiełzy płynące po jej policzkach.Przerażony chwycił ją zaramiona.- Mój Boże, Jane! Co się stało? O co chodzi?Pociągnęła nosem.Po chwili wzięła się w garść.- Zmierć Benjamina przyczyniła się do tego, że wynaleziono lek na kwinarię.Kiedy zniknąłeś, twoi przyjaciele, Waterson i Bausch, połączyli siły.Zamiast ze so-NIEZNAJOMY 103bą współzawodniczyć, zaczęli razem szukać lekarstwa.I znalezli.Zrobili to dla ciebie, Zach, bo byli tak poruszeni twoją rozpaczą.Rozpacz innych rodziców nie byław stanie zdopingować ich do tak wytężonej pracy.Ciebieuważali za jeden z największych umysłów końca dziewiętnastego wieku.Sądzili, że po śmierci Bena zwariowałeś.Nie wiedzieli, gdzie zniknąłeś.Za wszystko winiliwirus kwinarii.Zach pokręcił z niedowierzaniem głową.- Nie zmyślam.- Podniosła ze stolika książkę.-Wszystko zostało tu opisane.Zrozum, Zach, jeżeli uratujesz syna, twoi przyjaciele nie wynajdą tryptoniny.Może nikt nigdy nie odkryje leku na kwinarię.Jeżeli zmienisz przeszłość, wyobraz sobie, jak to wpłynie naterazniejszość.Ile setek ludzi umrze? Ile tysięcy się nienarodzi? Ile.- Przestań!Odwróciwszy się, przytknął ręce do uszu.Wiedział,że Jane ma rację: że życie lub śmierć małego chłopcamoże mieć wpływ na bieg historii.Wynalezienie lekuna jedną chorobę zawsze posuwało naprzód inne badaniamedyczne; powstawały kolejne lekarstwa, kolejne szczepionki.Jeżeli wróci do Bena i zmieni bieg wydarzeń.Wiele chorób nadal będzie zbierać żniwa, wśród ofiarmogą być ludzie, którzy odegrają ważną rolę w pózniejszych dziejach świata.Jaki byłby świat Jane, gdyby różniwybitni naukowcy nie urodzili się, bo ich przodkowiezmarli na coś, co powinno być uleczalne?Jane zacisnęła ręce na jego ramionach, po czym oparłagłowę o jego plecy.104 MAGGIE SHAYNE- Tak mi przykro, Zach.- Nie mogę.- zaczął.Nie był w stanie mówić.Odchrząknął i zaczął od nowa: - Nie mogę zrezygnować,Jane.Nie mogę poświęcić życia dziecka.Musi być jakieśinne wyjście.- Zrozum, Zach, najmniejsza zmiana czegoś w przeszłości może pociągnąć za sobą niewyobrażalne zmianyw terazniejszości i w przyszłości.Wrzucasz kamyk,a kręgi na wodzie rozchodzą się coraz dalej.Obrócił się do niej twarzą.- Nie pozwolę Benowi umrzeć, kiedy mam lekarstwo.- Wiem, że to.- Nie mogę, Jane! Nie mogę.- Jesteś naukowcem, Zach.Pomyśl o świecie, o ludzkości.- W nosie mam ludzkość! - ryknął.- Chcę, aby mójsyn żył! - Nogi się pod nim ugięły.Osunął się na podłogę.Zamknął oczy i zwiesił głowę, żeby ta dzielna, silnakobieta nie widziała jego łez.- Po prostu chcę, żeby mójsyn żył - powtórzył szeptem.Zanim się zorientował, co się dzieje, Jane uklękła obokniego, objęła go w pasie i przytuliła do siebie.Gładziłajego plecy, ramiona, delikatnie kołysała go jak matka pocieszająca nieszczęśliwe dziecko, i szeptała mu do ucha:- Wiem, kochany, wiem.Policzki miał mokre, ale nie wiedział, czy od swoichłez, czy od łez Jane.- Nie mogę się poddać, Jane.Nie mogę poświęcićwłasnego syna.- Zacisnął wokół niej ramiona, jakby tylko ona mogła go zbawić.NIEZNAJOMY 105- Może.może jednak jest jakieś wyjście.- Przywarłszy ustami do jego warg, poczuła na języku słonysmak łez.Po chwili odsunęła się i popatrzyła Zachowiw oczy.- Odchodzę od zmysłów, próbując coś wymyślić.Słuchaj, jeśli jest wyjście, na pewno je znajdziemy.Alejeżeli nie ma.- Musi być! Musi!Bolesny szloch wstrząsnął jej ciałem.Wtuliła twarzw szyję Zacha.Przez kilka minut tkwili tak na podłodze,objęci, szukający pocieszenia.Wreszcie Jane wzięła sięw garść.- Na razie odpocznij, Zach.Jesteś wyczerpany fizycznie i psychicznie.Połóż się, odpocznij.Podniósł głowę i popatrzył jej w oczy.Nie czuł doniej nienawiści za to, co mu powiedziała; nawet nie czułgniewu.Czy można nienawidzić kogoś za mówienie prawdy? Po chwili Jane dzwignęła się na nogi, wyciągnęłarękę do Zacha i zmusiła go, by też wstał.Nie puszczającjego dłoni, zaczęła się cofać; on szedł za nią, bo nie wiedział, co innego ma robić.Zatrzymała się przy kanapie,po czym delikatnie pchnęła go, by usiadł.Czuł się skołowany, oszołomiony.Tysiące myśli krążyły mu po głowie, ale był zbyt załamany, aby skupić się choćby najednej.Jane kucnęła przed nim, zdjęła mu buty, ściągnęłaskarpety.- Połóż się, Zach.Zmiało.Zrobił, co kazała.W głowie mu szumiało.A gdybytak.Nie, nic by z tego nie wyszło.Jane zniknęła; wróciła po chwili, niosąc jakieś tabletki, które wepchnęła muMAGGIE SHAYNE106do ust.Palce miała chłodne w dotyku i słone w smaku.Potem podała mu wodę; popił tabletki, wciąż nerwowoposzukując rozwiązania.Jane na każdą dolegliwość majakąś tabletkę.Ale koszmaru, jaki teraz przeżywał, nieda się wyleczyć chemią.Usiadła na końcu kanapy i delikatnie przyciągnęła godo siebie, tak by leżał z głową na jej kolanach.Przez moment, chcąc zapomnieć o bólu, usiłował myśleć o gładkichudach Jane.O tym, jak je pieści, całuje.Przyłożyła mu palcedo skroni i zaczęła je lekko masować.Miał wrażenie, żewpatruje się w twarz anioła, potem ta twarz zbladła i wreszcie znikła, a on pogrążył się we śnie.Cody siedział u szczytu schodów; starał się być dzielny i nie płakać tak jak dorośli na dole.Całe życie marzyło młodszym braciszku, o kimś, kim mógłby się opiekować, z kim mógłby się bawić i kogo mógłby uczyć różnych rzeczy.Odkąd Zach pojawił się w ich domu, czułsię tak, jakby faktycznie miał brata.Małego Bena, którybył kilka lat od niego młodszy i bardzo potrzebował pomocy.Owszem, Ben był daleko, w innym świecie, alemimo to Cody odczuwał z nim więz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]