[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Dajże Boże dziewce jak najprędzej! zawołał pan miecznik. Tymczasem przedstawiam ci pana Kmicica, chorążego orszań-skiego, z tych Kmiciców, co to Kiszkom, a przez Kiszków i Radziwił-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG176łom krewni.Musiałeś to nazwisko od Herakliusza słyszeć, bo on Kmi-ciców jak braci kochał. Czołem, czołem! powtórzył pan miecznik, któremu zaimpono-wała nieco wielkość rodu młodego kawalera głoszona przez samegoRadziwiłła. Witam pana miecznika dobrodzieja i służbie się jego polecam rzekł śmiało i nie bez pewnej dumy pan Andrzej. Pan pułkownik He-rakliusz był mi ojcem i dobrodziejem, a choć się pózniej popsowałajego robota, to jednak nie przestałem miłować wszystkich Billewiczów,jakoby własna moja krew w nich płynęła. Szczególnie rzekł książę kładąc poufale rękę na ramieniu mło-dzieńca nie przestał miłować jednej Billewiczówny, z czym mi siędawno zwierzył. I każdemu do oczu to powtórzę! rzekł zapalczywie Kmicic. Powoli, powoli! odpowiedział książę. To, widzisz, mościmieczniku, z siarki i ognia jest kawaler, przez co i nabroił trochę; ale żemłody i pod moją szczególniejszą jest protekcją, przeto tuszę, że jak wedwóch zaczniem błagać, tak i otrzymamy zdjęcie kondemnaty przedonym wdzięcznym trybunałem. Wasza książęca mość uczyni, co zechce! odrzekł pan miecznik. Nieszczęsna dziewka musi zakrzyknąć jak ona kapłanka pogań-ska Aleksandrowi: Któż ci się oprze! A my jako ów Macedończyk, poprzestaniem na tej wróżbie mówił śmiejąc się książę. Ale dość tego! Prowadzże nas teraz doswej krewniaczki, bo i ja rad ją obaczę.Niechże się naprawi ta robotapana Herakliusza, która się popsowała. Służę waszej książęcej mości!.Tam oto dziewczyna siedzi podopieką pani Wojniłłowiczowej, naszej krewnej.Jeno błagam o przeba-czenie, jeśli się skonfunduje, bom też jeszcze nie miał czasu jej ostrzec.Przewidywania pana miecznika były słuszne.Na szczęście Oleńkanie w tej dopiero chwili ujrzała pana Andrzeja przy boku hetmańskim,więc mogła nieco przyjść do siebie, ale na razie o mało nie opuściła jejprzytomność.Pobladła jak płótno, nogi zadrżały pod nią i patrzyła takna młodego rycerza, jakby patrzyła na ducha zjawiającego się z tamte-go świata.I długo oczom nie chciała wierzyć.Toż ona sobie wyobraża-ła, że ów nieszczęśnik albo tuła się gdzieś po lasach, bez dachu nadgłową, opuszczony od wszystkich, ścigany jak dziki zwierz przezsprawiedliwość; albo zamknięty w wieży, spogląda rozpaczliwymwzrokiem przez żelazną kratę na wesoły świat boży.Bóg jeden wie-NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG177dział, jak straszny nieraz żal gryzł jej serce i oczy za tym straceńcem;Bóg jeden mógł policzyć łzy, które w samotności nad jego losem, takokrutnym, choć tak zasłużonym, wylała a tymczasem on znalazł sięw Kiejdanach, wolny, przy boku hetmańskim, dumny i strojny w lamy iaksamity, z pułkownikowskim buzdyganem za pasem, ze wzniesionymczołem, z rozkazującą hardą twarzą junacką i sam hetman wielki, samRadziwiłł, kładł mu rękę poufale na ramieniu.Dziwne a sprzeczneuczucia splotły się naraz w sercu dziewczyny; więc jakaś wielka ulga,jakby jej kto brzemię zdjął z ramion; więc jakiś żal, że tyle litości izmartwienia poszło na próżno; więc i ten zawód, jakiego doznaje każdauczciwa dusza na widok bezkarności zupełnej za ciężkie grzechy i wy-stępki; więc i radość, i poczucie własnej niemocy, i graniczący z prze-strachem podziw dla tego junaka, który potrafił z takiej toni wypłynąć.Tymczasem książę, miecznik i Kmicic skończyli rozmowę i poczęlisię zbliżać.Dziewczyna nakryła oczy powiekami i podniosła tak ra-miona jak ptak skrzydła, kiedy chce głowę między nimi ukryć.Byłazupełnie pewna, że idą ku niej.Nie patrząc widziała ich, czuła, że sąbliżej i bliżej, że już nadchodzą, że zatrzymali się.Tak była tego pew-ną, że nie podnosząc powiek wstała nagle i złożyła głęboki ukłon księ-ciu.On zaś istotnie stał już przed nią i przemówił: Na mękę Pańską!.Teraz się młodemu nie dziwię, bo cudnie tokwiecie rozkwitło.Witam cię, moja panienko, witam z całego serca iduszy kochaną wnuczkę mojego Billewicza.Poznajeszże mnie? Po-znaję, wasza książęca mość! odrzekła dziewczyna. A ja bym cię nie poznał, bom cię jeszcze młódką nierozkwitłąostatni raz widział, nie w tej ozdobie, w jakiej teraz chodzisz.Podnieśno jeno one firanki z oczu.Dla Boga! szczęśliwy nurek, który takąperłę wyłowi; nieszczęsny, który ją miał i stracił.Owóż stoi tu przedtobą taki desperat w osobie tego kawalera.Poznajeszże i jego? Poznaję szepnęła Oleńka nie podnosząc oczu. Wielki to grzesznik i do spowiedzi ci go przyprowadzam.Zadajmu pokutę, jaką chcesz, ale rozgrzeszenia nie odmawiaj, żeby go de-speracja do cięższych jeszcze grzechów nie przywiodła.Tu książę zwrócił się do pana miecznika i do pani Wojniłłowiczo-wej: Zostawmy młodych, mościwi państwo, bo nie wypada przy spo-wiedzi asystować, a mnie i moja wiara tego zakazuje.Po chwili pan Andrzej i Oleńka zostali sami.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG178Serce jej tłukło się w piersi jak w gołębiu, nad którym jastrząb za-wisnął, a i on był wzruszony.Opuściła go zwykła śmiałość, poryw-czość i pewność siebie.Przez długi czas milczeli oboje.Nareszcie on pierwszy ozwał się niskim, przytłumionym głosem: Nie spodziewałaś się mnie widzieć, Oleńka? Nie szepnęła dziewczyna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]