[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaryzykuję nawettwierdzenie, że nie wszyscy wasi oficerowie mają czyste ręce.Mało świętości jest na tejziemi.- Nie mam już argumentów.Podnieśli się.- Przykro mi, że przyjeżdżał pan na próżno.Mała to pociecha, ale mogę oszczędzićpanu drogi powrotnej do Damaszku.Za moment jeden z tych śmigłowców leci do miasta.Zabiorą pana.Za godzinę będzie pan już w hotelu.- Bardzo miło z pana strony.Uścisnęli sobie dłonie.Gamasi spojrzał przelotnie na Rainesa.- Zostaje pan na noc w Damaszku? - zapytał.- Tak.Rano lecę na Cypr.- Na Cypr?- Tak, to najkrótsza droga do Tel Awiwu.- Rozumiem.Widzę, że i pana ogarnęła gorączka Megiddo.Poszukiwania tablicyMojżesza.- Chyba tak.- Ciekawe.Myślałem, że prawdziwi policjanci przeszli już do legendy.Proszępozdrowić ode mnie panią Bercovici.Salam alakum, panie Raines.ROZDZIAA CZTERDZIESTY CZWARTYSłońce zaszło, a na niebie pojawił się jasno błyszczący księżyc.Dzwięki dobiegające zulicy były zupełnie inne niż za dnia.Zcierały się ze sobą klaksony, syreny i smutna arabskamuzyka.Tworzące się dysonanse przypominały strojenie instrumentów orkiestrysymfonicznej przed koncertem.Stał na małym balkonie.Czuł się wypoczęty, ale lekko sfrustrowany.Gamasi mówiłprawdę - lot śmigłowca z Ebla do Damaszku trwał nie dłużej niż godzinę.W hotelu Jackwziął prysznic, przekąsił coś i, paląc bez przerwy, starał się wyciągnąć wnioski ze spotkania znaukowcem.Instynkt mówił mu, że grzeczna obojętność Gamasiego była tylko maską.Obecnośćpułkownika z pewnością nie pozostała bez wpływu na pracownika ministerstwa kultury.Aleprawdopodobnie Gamasi zgodziłby się na spotkanie bez wstawiennictwa Sabitiniego.Wkażdym razie podróż do Damaszku okazała się niewypałem, a tajemniczy Gamasi kolejnymgraczem w grze o nieznanym zakończeniu.Wyrzucił wygaszoną cygaretkę przez balkon, wrócił do pokoju, wyciągnął się na sofiei pomyślał o Gabrielli.Wyobraził sobie, jak kierując się wskazówkami umieszczonymi natrójkącie przekopuje się przez ciemne komnaty Megiddo i stara się dotrzeć do ostatniegosłowa Jahwe.Drgnął, gdy zadzwonił telefon.- Pan Raines?- Przy telefonie.- Mówi portier.Pewien dżentelmen czeka na pana w hotelowej kawiarni.Mówi, że mainformację dotyczącą trójkąta.- Trójkąta?- Tak.Będzie czekał przy kontuarzeW słabo oświetlonej kawiarni tłoczyli się młodzi żołnierze; niektórzy oglądali wtelewizji film z Johnem Waynem.Jack kończył drugą kawę, gdy przysiadł się do niego niskimężczyzna w błyszczącym niebieskim garniturze.Rozejrzał się nerwowo po sali i powiedziałpoufałym szeptem:- Za pięćdziesiąt amerykańskich dolarów dostarczę panu dwóch młodych, ślicznychchłopców.Jack spojrzał zakłopotany.Dziwny sposób nawiązywania znajomości.- Ach, proszę o wybaczenie, zle zrozumiałem pana intencje - mówiąc to, rozglądał siępo sali.- Za tę samą cenę przyprowadzę piętnastoletnią niemiecką uczennicę, blondynkę,mięciutką, okrąglutką, jak z obrazka.Spełni każde pana życzenie.Zakłopotanie Jacka minęło.Mężczyzna był zwykłym stręczycielem.Znalazł się przynim przypadkowo, a ten, na którego czeka, jeszcze się nie pojawił.- Za sto dolarów amerykańskich ma pan francuskie blizniaczki.Dwudziestolatki,oferta specjalna, w eleganckim apartamencie.Haszysz, szampan.Są naprawdę wspaniałe -szeptał nieznajomy.- Interesują mnie trójkąty - powiedział cicho Jack.- Trójkąty? - człowieczek zmieszał się.- Myślę, że taki układ da się jakoś załat.Słowa uwięzły mu w gardle i natychmiast zniknął w tłumie.Zanim Jack zorientował się o co chodzi, poczuł w okolicach nerek ucisk metalowegoprzedmiotu.- Płać za kawę i wychodz - rozkazał ochrypły głos.Jack zostawił banknot, wyrzucając sobie, że postąpił jak zwykły amator.Dał sięzwabić, zapominając o zachowaniu ostrożności.Takiego błędu zawodowiec popełniać niepowinien.Wykrzywił z bólu twarz, gdy lufa wbiła się w dolną część kręgosłupa.Popychany pistoletem wyszedł na ulicę.Gdy stał na krawężniku, oślepiły go światłaczarnego buicka.Otworzyły się tylne drzwi, a właściciel pistoletu wepchnął go do środka.Zprzodu siedziało dwóch mężczyzn, a z tyłu czarnoskóry Sudańczyk.Dwie silne dłonieprzycisnęły go do podłogi, a ciężki but przytrzymał jego twarz przy wykładzinie cuchnącejstarymi wymiocinami.Na uchu poczuł zimną lufę pistoletu.- Nie ruszać się! Nie gadać! - rozkazał Sudańczyk.Ból rozszedł się po klatce piersiowej.Pociły mu się dłonie.Zwiadomość, że lufapistoletu dotyka jego ucha, była straszna.Wiedział, że to zawodowi najemnicy.Na czyjrozkaz działają? Gamasiego? A może ostrzeżenia Gabrielli okazały się prorocze? I Bensingerwydał go Syryjczykom? Jeśli tak, to z pewnością wiedzą, że kiedyś stacjonował w TelAwiwie.Ale po co miałby go wydawać? Szybko znalazł odpowiedz na pytanie - zostałsprzedany syryjskiemu wywiadowi.Agencje często prowadzą takie gry.Tel Awiw to dawnasprawa.Od dziesięciu lat nie miał kontaktu z izraelskimi urzędnikami.Wszelkie spekulacjenie miały sensu.Teraz musi zachować absolutny spokój.Przy oddychaniu bolały go płuca, aod śmierdzącej wykładziny chciało mu się wymiotować.Jechali około pół godziny, aż poczuł, że zwalniają i wjeżdżają pod górę.Potemzakręcili szerokim łukiem i wkrótce się zatrzymali.Otworzyły się drzwi samochodu i stopa, która gniotła jego twarz, zsunęła się napodłogę.- Wstawaj! - usłyszał.Jack wyczołgał się i stanął na nogach.Na kręgosłupie znów poczuł lufę pistoletu.Niepewnie szedł w otoczeniu uzbrojonych mężczyzn przez nieskazitelnie czysty garaż.Krętymi schodkami wspięli się na pierwsze piętro i przeszli całą długość słabooświetlonego korytarza.Sudańczyk zatrzymał się przed wyłożonymi drewnem drzwiami iwyciągnął z kabury pistolet ciężkiego kalibru.- Do środka - rozkazał, mierząc w Jacka.Pokój wyglądał jak z arabskiej baśni.Niebieskie ściany z ozdobami.Na niskich sofachporozkładane lśniące poduszki, a podłogę pokrywał stary wschodni dywan.%7łyrandol rzucałodbite od sufitu różowe światło.Pomiędzy zebranymi dziełami sztuki stała gablota zestatuetką groteskowo roześmianego Pazuzu.- Siadać i nie ruszać się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]