[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przy okazji podsunął dyrektorce świetny pomysł, byzamieniła dawną klasę syna w przechowalnię osób, które nie rokują.Wielokrotni repetenci, dzieci okolicznejżulerii, łobuziary z biednych dzielnic, zalęknione potomstwo samotnych i zawstydzonych tym faktem matek,paru początkujących wąchaczy kleju i kilka ofiarskórzanego pasa z wielką klamrą.Pani dyrektor, przekonana hojnymi argumentami kierownika Puchara, prze-277niosła jego syna do klasy rozwojowej.A w szóstej Furządziła składowisko skazanych na sukces".W połowie grudnia zalękniony Teodor wszedł doszóstej B.Wychowawczyni przedstawiła klasie nowegokolegę i zapytała, czy ktoś zrobi mu miejsce.Nikt nawetnie drgnął; szósta F miała od dawna złą opinię w całejszkole.Poza tym obcy to obcy, zwłaszcza w okularach.- Możesz usiąść tutaj - usłyszał gdzieś z tylnegorzędu ławek ustawionych przy ścianie obwieszonej bohaterami zbiorowej wyobrazni: Dzierżyński, Bierut, Gomułka, Wasilewska i inni.Nieśmiało podszedł do jedynego wolnego miejsca,wypakował książki i usiadł zrezygnowany.Taki wstyd.Będzie musiał siedzieć razem z dziewczyną.Już wolałbywrócić do Emila Repetenta.Może nie zna różnicy między ułamkiem zwykłym a dziesiętnym, ale umie się zaciągać sportami i powala wszystkich na lewą rękę.Noi jest chłopakiem.A dla normalnego dwunastolatkadzielenie ławki z głupią babą to prawdziwa obraza.Dobrze, że za parę dni zaczną się ferie świąteczne.Możeprzez ten czas wymyśli jakiś sposób na zmianę swojejupokarzającej pozycji.- Bietka - podała mu rękę głupia baba, a potem odrazu narysowała flamastrem grubą czerwoną linię, dzielącą jej terytorium od terytorium Nowego.Trzeba przyznać, że miała gest; dodała mu ze swojej części piętnaściecentymetrów.- Masz dłuższe łapy - wyjaśniła.- I niechcę, żeby mi się plątały po obejściu.A w ogóle to sobienie myśl.- Nie myślę - odburknął Teodor, robiąc barykadęz książek i długopisów.278Do końca lekcji nie odezwali się do siebie ani słowem.Następnego dnia również, ale czwartego Teodorzapomniał odrobić zadania.Pierwszy raz w życiu! I akurat wtedy Galińska wyrwała go do odpowiedzi.Cholerny pech, mruknął (wtedy jeszcze wierzył w działanie siłnadprzyrodzonych), i już miał zgłosić nieprzygotowanie", kiedy Bietka podsunęła mu swój zeszyt.Galińska,zajęta czyszczeniem paznokci za pomocą cyrkla, nawetnie zauważyła akcji ratunkowej.Teodor przeczytał krótkie wypracowanko na temat książki, która ostatniozrobiła na mnie wielkie wrażenie".Troszkę się jąkał,próbując odszyfrować niewyrazne pismo koleżanki, naszczęście Galińska uznała to za objaw wrodzonej nieśmiałości, która uaktywniła się w wyniku zetknięciaz nową grupą (wtedy jeszcze rzadko używano słowa stres").A po trzech zdaniach przestała słuchać, odpływając w krainę marzeń.Myli się jednak ten, kto uważa,że obywatelka Stefania Galińska uprawiała godne pożałowania bujanie w obłokach.To dobre dla dziewiętnastowiecznych nierobów i pięknoduchów.W przyszłejdrugiej Japonii i obecnej pierwszej potędze ziemniaczanej nie ma miejsca na podobne anachronizmy.Dlategomarzenia Stefanii Galińskiej były niczym plan pięcioletni.Same konkrety.Telewizor, meble, mały fiat.Oraz wakacje w Bułgarii. Czarne Morze, Złote Piaski, i my" -rozmarzyła się Stefania, zastanawiając się, jak zdobyćmasło kakaowe, dzięki któremu ona i mąż uzyskalibybardziej południową opaleniznę.Gdyby tak podsunąćznajomej aptekarce jedną z bombonierek, które dostanie na koniec roku. %7łeby tylko rodzice byli bardziejhojni i zamiast wiechcia gozdzików szarpnęli się na po-279rządne czekoladki" - pomyślała, niechętnie wracając doszkolnej rzeczywistości.A pora była już najwyższa, boklasa znudzona bezruchem nauczycielki rozbrykała sięna dobre.Tylko Teodor stał niczym słup, czekając naocenę.- Witajcie w Dzyndzylakach?", powiadasz.- Polonistka przygryzła kciuk, próbując sobie przypomnieć,o czym jest książka.A, to ta o grupie chciwych chłopów,którzy dla dewiz zmienili swoją wioskę w starosłowiański skansen.A potem odstawiali szopki przed zamożnymi Polonusami.- No to, powiedzże mi, Puchar, dlaczego zrobiła na tobie aż takie wrażenie?Teodor powtórzył dokładnie to, co przed chwilą wyczytał z zeszytu Bietki.%7łe zaskoczyło go, do jakich granic może posunąć się człowiek oślepiony chęcią zysku.Zaczyna od niewinnych przebieranek w śmiesznego dzikusa, potem stawia kolejny kroczek i kolejny.Wreszciezaczyna robić rzeczy, o jakich wcześniej bałby się nawetpomyśleć.Aż, nie wiadomo kiedy, staje się Dzikim.- A jaka scena szczególnie cię rozbawiła?- Wiele, aż trudno wybrać jedną, wyjątkową.- Teodor rozpaczliwie bronił się przed konkretami.Konkretami, których zupełnie nie znał.- Na przykład ta, którą opisałem.- A poza tym?- Zwietne są sceny z dziadkiem Milordziakiem -wtrąciła szybko Bietka.- Pamięta pani profesor? Milor-dziak skuszony dodatkowym zyskiem namówił staregoojca, żeby udawał bociana.Bo te prawdziwe odleciały,zniesmaczone kolektywizacją wsi.A przecież bociek tonieodłączna część polskiego krajobrazu, prawda?280- Podobnie jak wierzby i łany żyta - dodał skwapliwie Teodor, żeby Galińska zauważyła, że numer dwadzieścia aktywnie się udziela".- Wtedy prezes Skubany wpadł na pomysł, żeby rolębociana odegrał sparaliżowany dziadek Milordziak -ciągnęła Bietka.- A rodzina się zgodziła, bo raz, że zysk,a dwa, żaden pożytek z takiego staruszka, co tylko leżyna słomie r denerwująco klekocze.Więc ciach go dogniazda, gniazdo na topolę i niech tam się stary popisuje.Oczywiście nie za darmo, bo dziadek Milordziak nieróżnił się niczym od swojego chytrego syna.Więc opróczpieniędzy zażądał jeszcze regularnych dostaw wódki.- Dosyć tych szczegółów - przerwała Galińska, zaniepokojona.- Strasznie dziwne książki czyta dziś naszamłodzież, ale cóż.Nie wszystkiego da się zakazać, prawda? - Uczniowie przytaknęli.- Dobrze Puchar, masz tępiątkę.I wracamy do lekcji.Temat: Przydawka"
[ Pobierz całość w formacie PDF ]