[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślałam, że znów zaczyna się picie.Zaprzeczyłem, wyjaśniając, że zle się czułem i miałem podwyższonątemperaturę.Wiedziałem, że mi nie wierzy.- Niech pan mi szczerze powie - pytał kierownik kadr w Centrali - pije panwódkę?- Nie.Trzy lata mija, jak nie piję wcale.- Tak mi mówiono, ale powiem panu otwarcie: nie wierzę.Pan za dużo pił nato.żeby przerwać.A jednak.Trzy lata nie piję.Na pijanych patrzę z litością, jak na ludzi chorychi nieszczęśliwych.Każdy przypomina mi o tym, że tak niejeden raz Wyglądałem.Sąjeszcze tacy, którzy namawiają do picia, inni nie namawiają i nie pozwalająnamawiać.Większość natomiast nie daje wiary zapewnieniom o abstynencji.Kiedywreszcie uwierzą? Po czterech, po sześciu latach?Kiedy wreszcie uwierzą, że pętla nie musi się zaciągnąć, jeśli jest wczłowieku ambicja?!7 KTO WINIEN?- Kiedy pan nabrał wody ? - zapytał doktor po prześwietleniu, następnegodnia po przyjściu do sanatorium, w styczniu 1956 roku.- Jest płyn? - zapytałem zdziwiony.- Nic o tym nie wiedziałem.W ostatnichdniach przed przyjściem gorączkowałem trochę, ale nie myślałem, że to płyn.- Będziemy się starali wysuszyć - mówi doktor.- A jak się nie uda? Potrafiłbym sam zlikwidować.- W jaki sposób?- Wódką.Już trzy razy tym sposobem likwidowałem płyn.- Jeśli pan już dobrze wie, możemy pogadać.Tak.Alkohol ma to do siebie, żepochłania płyny - mówi doktor.- Ale - dodaje po krótkiej przerwie: - tej metodylekarz nie ma prawa pacjentowi radzić.Potrzebna końska dawka.Pacjent napije sięwódki, dostanie krwotoku i wysiadka.Kto wtedy będzie ponosił winę? Doktor, bozalecił taką kurację.W pokoje leżę na dodatkowym łóżku, tzw.przystawce.Pacjent, który tegodnia miał być wypisany, pozostał, ponieważ nastąpiło raptowne pogorszenie w jegostanie zdrowia.Wobec tego do pokoju wstawiono dla mnie dodatkowe łóżko.Byłoono niższe i mniejsze niż normalne.Siatka była rozluzniona, spałem w nim jak whamaku.Nie otrzymałem też szafki przyłóżkowej, bo już nie było na nią miejsca.Aóżko stało przy szafkach z ubraniami, więc gdy który chciał dostać się do szafy,musiał odsuwać moje łóżko.Tym razem trafiłem w pokoju na drętwe towarzystwo.O kilka godzinwcześniej przyszedł do tego pokoju inny nowy chory, z zawodu kierowcasamochodowy.Rozmawialiśmy tylko ze sobą, bo reszta żyła swoim życiem.Tamcileżeli razem już kilka miesięcy.Nieraz dobrą, innym razem złą stroną %7łycia wsanatorium jest to, że chorzy w pokoju się zmieniają.Jedni wychodzą, a na ichmiejsce przychodzą inni.W pokoju zastać można samych równych i zgranych ze sobąchłopaków, a w ciągu miesiąca pięciu może wyjechać i na ich miejsce przyjdą ciućmoki , gręzy i zgryzoły.Tym razem trafiłem do ciućmoków.Rozmawiali tylko ze sobą, a Janka-szofera i mnie nie dostrzegali. Proszę,niech pan się poczęstuje ciasteczkiem. Czy pan czytał dzisiejszą gazetkę? Wciążtylko zdrobniałe słowa i tytułowania.Ale przecież z ludzmi trzeba żyć.Zacząłemwłączać się do rozmów.Gdy pytałem o coś, odpowiadano mi zdawkowo w kilkusłowach.Gdy włączałem się do prowadzonej rozmowy, udawali, że nie słyszą. Czekajcie - pomyślałem jak wy mnie nie widzicie, to już postaram się, żebyściemnie poczuli.Każdy otrzymywał do własnego użytku nóż, widelec i łyżkę, którezabieraliśmy do stołówki.Do ich przechowywania otrzymaliśmy małe płócienneworeczki.Od czasu do czasu brałem coś do zjedzenia i sięgałem na przykład po nóż,lecz woreczek brałem za dno i sztućce wysypywały się na podłogę robiąc duży hałas.Wtedy zbierałem je i znów nóż lub łyżka wylatywały mi z ręki.Gdy raz podnosiłemcelowo upuszczoną łyżkę-łyżka robiła najwięcej szumu-zwróciłem się grzecznie do ciućmoków pytając:- Przepraszam, czy można zakląć?- Nie, nie, nie, nie! - zawołali równocześnie.- Szkoda.Myślałem, że chociaż będę mógł sobie powiedzieć to i to, i to -odrzekłem tak samo grzecznie, akcentując tylko ostatnie słowa.Zacząłem się zastanawiać, dlaczego większość drak mam z ludzmi utytułowanymi.Czyżby jakiś kompleks antyinteligencki? Myślę, że chodzi tu oco innego. Utytułowani , w specjalnych warunkach życia w gromadzie: obóz,sanatorium, trzymają się razem tworząc zwartą, solidarną grupę przeciw obcym.Obydwie strony patrzą na siebie nieufnie.Ale kiedy znikną podstawy nieporozumień,dopasowują się do siebie i poprzednia niechęć często zamienia się w przyjazń.Mnie samemu, ze względu na impulsywny charakter, najczęściej zdarzało sięzaczynać dzisiejsze przyjaznie z utytułowanymi od drak i rozróbek.Powoli życie w pokoju zaczęło się stabilizować. Pan redaktor po trzechdniach zaczął ze mną rozmawiać, pan inżynier zaczął być nawet serdeczny.Tylko pan major ciągle mnie nie widział.Często leżał na wznak z rękami złożonymi napiersiach i godzinami nie ruszał się, tylko nieruchomym wzrokiem patrzył w sufit.Gdy jednego dnia tak patrzył, w sufit, żal mi się go zrobiło, więc żeby przerwać tenstan, zapytałem grzecznie:- Co pan taki smutny, panie majorze? - Major poderwał się, usiadł na łóżku iwrzasnął z wściekłością: - A co to pana może obchodzić! Nie dość, że hałaśliwie sięzachowuje, to jeszcze pyta: Co pan taki smutny.Zgłupiałem na moment, ale już po chwili odpowiedziałem pytaniem:- Czy zna pan warszawską przeróbkę bajki o myszce i żółwiu? - i nie czekającna odpowiedz zacytowałem: - %7łałowała myszka żółwia,, że w skorupce siedział.Mam cię w d., łajzo głupia, żółw jej odpowiedział.Teraz to samo - mówiłem dalej.- Ja do niego z sercem, a on do mnie z twarzą.Pożałuj takiego - to cię jeszczeopatyczy.Wieczorem pan redaktor powiedział, że chciałby ze mną porozmawiać.Wyszliśmy na korytarz i pan redaktor prosił mnie, żebym się nie gniewał na panamajora.Jest to człowiek, który przeszedł tragedię życiową, ma zszarpane nerwy.Bardzo dobry człowiek, lecz leży już pół roku i zamiast poprawy okazało się wostatnich dniach, że jest pogorszenie.Dlatego taki zdenerwowany.- Nie mam zamiaru odgrywać się - odpowiedziałem - ale też więcej się doniego nie odezwę.Po dwóch dniach, gdy byłem na badaniu, doktor zapytał, jak mi się żyje wmoim pokoju.- Nie bardzo - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.- Sztywne towarzystwo.Wpokoju jestem tylko wtedy, gdy muszę.A najgorszy major.Opowiedziałem doktorowiprzedwczorajsze nieporozumienie z majorem.- Miałem zamiar odegrać się za ten wyskok, ale rozmawiałem z redaktorem izrezygnowałem, chociaż wcale mnie nie przekonał.%7łe on nerwowy, bo chory! Cóż ztego! Tu nie ma ludzi zdrowych.Każdy jest chory.Każdy ma swoje przeżycia i każdyma podstawę do tego, żeby być nerwowym.- Nie miałby pan racji, gdyby mu pan dokuczał-odpowiedział doktor.Czy znapan chociaż trochę jego życie? Jeśli nie, niech pan posłucha:W 1940 roku dostał się do Anglii i przez całą wojnę był na stacjibombowców.Przed powrotem do kraju obiecano mu, że będzie pracował wlotnictwie.Pan rozumie chyba, czym dla lotnika jest samolot, latanie.Wrócił dokraju, za którym tęsknił, i do starej matki, która potrzebowała lego opieki.Wrócił wnajgorszym okresie.Mógł nie wrócić, tak jak wielu innych, a matce mógł pomagaćwinny sposób.Po powrocie do kraju nie otrzymał pracy w lotnictwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]